100 lat temu urodził się Stanisław Lem. Ten wybitny pisarz, filozof i futurolog jest modny i wygody. Wkłada mu się w usta przeróżne wypowiedzi, służy jako wytrych w dyskusjach, często powołują się na niego politycy. Stanisław Lem jest pojemny. Wiele może zmieścić.
Ze Stanisławem Lemem jest trochę tak, jak z dyskusjami o „Ulissesie” w kręgach literackich. Owszem, każdy znał, każdy ceni, a mało kto czytał. A już naprawdę nieliczni zrozumieli. Dziś Stanisław Lem to marka, instytucja, światowej sławy gwiazdor Sci-Fi wymieniany, swojego czasu, wśród kandydatów do literackiej nagrody Nobla. Wśród jego najbardziej znanych dzieł są: „Astronauci”, „Solaris”, „Bajki robotów”, „Opowieści o pilocie Pirxie”. Odznaczony został m.in. Orderem Orła Białego i medalem Gloria Artis. Nazwiskiem pisarza została nazwana planetoida 3836 Lem, a także pierwszy polski sztuczny satelita.
„Nie wiedziałem, że na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie zajrzałem do Internetu” – brzmi jeden z najpopularniejszych cytatów przypisywanych Lemowi. Rzucają nim besserwisserzy z lewej i prawej strony, mistrzowie internetowych kłótni wykorzystują Lema, by zdyskredytować przeciwnika w sieciowej nawalance. Faktem jest, że nie istnieją źródła, która potwierdzają, że autor „Solaris” użył takich słów. W przeciwieństwie do mistrzów klawiatury, wycierających gębę Lemem, oni istnieją jak najbardziej.
Ktoś mógłby powiedzieć, że owszem cytat jest wymyślony, ale jego popularność to nic innego jak potwierdzenie tezy zawartej w rzekomej wypowiedzi. Genialne w swojej prostocie. Bo ci, którzy upierają się, że Lem takich słów użył, są tylko rzeczonymi idiotami. Zgodnie z zasadą: że im mądrzejszego chcesz udawać, tym na większego głupka wychodzisz.
Stanisław Lem o epidemii fake newsów
Powielany wszem i wobec cytat można uznać za fake newsa, czyli zmorę dzisiejszego Internetu. Co ciekawe, sam Lem przewidział powstanie takiego zjawiska. Wiele o tym problemie pisał w comiesięcznych felietonach i esejach poświęconych współczesnej technologii, które w latach 1994-1998 publikował w polskiej edycji „PC Magazine”. Już prawie trzy dekady temu, gdy mało kto w Polsce słyszał o Internecie, Lem – z gruntu pesymista technologiczny – przewidywał problemy, z którymi dzisiaj się mierzymy.
W jednym z tekstów pisał: „Sieć nie ma bowiem centrum, nie ma ośrodka, nikt nie kontroluje treści przez nią płynących i TO na pewno jest problem, który ulega wzmocnieniu w miarę rozprzestrzeniania się sieci”.
Faktycznie Lem już w połowie 90. zauważał, że informacja nie sprawdzi się w tzw. wolnym obiegu. Zgodnie z prawem kopernikańskim, gdy w obiegu jest słaba i mocna waluta, to ta słaba wypiera mocną. Podobnie jest z informacją – i szerzej z treściami w ogóle – tracą one na znaczeniu na rzecz memów i virali z kotkami. Autor „Niezwyciężonego” podkreślał, że Internet będzie oznaczał tryumf pseudo-wiedzy i czas pseudo-ekspertów. Gdy dziś widzimy jak rośnie popularność „myślicieli” takich jak doktór Zięba, albo Dziki Trener, to nie można Lemowi nie przyznać racji. Czy to oznacza, że Lem twierdził wprost, że Internet jest zły?
Wszystko ma swoją cenę
„Za każde rozwiązanie problemów będziemy musieli zapłacić, tylko nie wiemy kiedy i jak, w jakiej skali” – pisał Lem w „Summa technologiae”. I tak, Internet jest rozwiązaniem wielu problemów. Pozwala przekraczać granice, sprawia, że możemy bardzo szybko i sprawnie się komunikować, pracować zdalnie, kupować bez wychodzenia z domu. Internet rozwiązuje wiele problemów, ale ceną za ich rozwiązanie jest, z jednej strony fala bzdur, jaka wylewa się z sieci, a z drugiej – dyktat firm technologicznych. W latach 90., gdy Internet dopiero raczkował, był czas by posłuchać Lema i spróbować jakoś okiełznać sieć. Dopiero dziś budzimy się przerażeni tym, co stworzyliśmy.
– Dopiero dziś, po 30 latach korzystania z Internetu, próbujemy jakoś regulować sieć, rozmawiamy o tym, jak ona może wpływać na nasze życie. Jest już dużo za późno. To powinna być nauczka na przyszłość, że przed wprowadzeniem danej technologii powinniśmy się zastanowić jakie przyniesie ona konsekwencje społeczne – komentuje Natalia Hatalska, futurolożka, analityczka trendów oraz CEO i założycielka infuture.institute.
Stanisław Lew mówił o zjawiskach, wskazywał na pewne wadliwe rozwiązania, ale choć był lekarzem, nie przewidział konsekwencji zdrowotnych powstania sieci. Dziś kolejne badania wskazują, że istnieje związek pomiędzy rozwojem mediów społecznościowych, a pandemią samotności i depresji.
– Dopiero dorasta pokolenie, które całe życie spędziło w epoce mediów społecznościowych. W najbliższych latach okaże się, jak gwałtowny może wywołać to konflikt. Na razie jest to niszczące – ta kultura wizualna promowana przez Internet – na poziomie indywidualnym. Statystyki pokazują, że mamy lawinowy wzrost zaburzeń depresyjnych, lękowych wśród pokolenia dorastającego ze smartfonami. Nie wiem, czy dalej będzie to skutkowało jakimś wielkim społecznym buntem. Wydaje mi się, że bardziej prawdopodobne jest, że w wyniku kanalizowania tego konfliktu dojdzie do jeszcze większych polaryzacji i antagonizmów. Dojdzie do jeszcze większych tarć w tym pokoleniu – podkreśla Tomasz Stawiszyński, publicysta i filozof, autor książki „Ucieczka od bezradności”.
Czy Stanisław Lem był konserwatystą?
Czesław Miłosz „lubił” mrożoną wódkę, śledzie w oliwie i ciemną słodycz kobiecego ciała. Uznaje się, że był raczej liberałem i kosmopolitą. Zbigniewa Herberta uznaje się za konserwatystę i patriotę, twórcę narodowego. A co z Lemem? Otóż, próbują go brać na sztandary i konserwatyści i postępowcy, od prawa do lewa, wolnościowcy spod gwiazdy Korwina i lewicujący działacze partii Razem. Tak naprawdę jednak trudno jest przypisać Stanisławowi Lemowi jakąś sztywną łatkę.
– Nasi, pożal się Boże, politycy boją się słów jak ognia i żadna formacja nie chce się już nazywać partią. Są różne unie, sojusze, platformy, ligi i dupa Maryni, tylko nie ma partii. To jest niepoważne. […] To nie są żadne partie, tylko koła swarliwych gospodyń wiejskich. Można powiedzieć: ile wart jest naród, tyle samo warta jest jego emanacja polityczna – mówił Stanisław Lem w słynnym wywiadzie-rzece ze Stanisławem Beresiem „Tako rzecze… Lem”.
Choć sam Lem lubił określać się mianem konserwatysty-wizjonera, to rzeczona reakcyjność odnosiła się raczej do kwestii technologii. Bowiem – jak zauważa reżyser teatralny, Mateusz Pakuła, autor dramatu Lem vs. P.K. Dick – „Lem był absolutnie antyreligijny, wyśmiewał chrześcijaństwo i narzędzia Kościoła katolickiego, momentami mocniej z niego szydził, niż z komunizmu. Po prostu drwił z dogmatycznych wizji świata”.
Sex wars i Jan Paweł II
W rozmowie dla Krytyki Politycznej Pakuła mówi wprost: „Lem był krytyczny właściwie wobec wszystkiego. Świat wydawał mu się tak fatalnie urządzony, że to niemożliwe, aby został stworzony celowo przez jakiś inteligentny byt. Ale wobec nauki był również bardzo krytyczny”.
Z jednej strony Lem podkreślał konieczność ocalania i upowszechniania kanonu kultury europejskiej, podtrzymania pewnych tradycji politycznych i pedagogicznych. Uważał, że tradycja jest niezbędną do utrzymania moralności. Z drugiej jednak bardzo mocno polemizował z Kościołem. Uważał, że ograniczenie rozrodu jest koniecznością, zaś powszechny dostęp do antykoncepcji i rozwój antynatalistycznych idei jedyną drogą do szczęśliwej przyszłości globu. „Redukcja zaludnienia planety do jakichś dwu miliardów rychło by załatwiła nam wszystkie problemy, razem z eksplozją bezrobocia” – pisał w słynnym zbiorze „Sex wars”.
Hollywood szykuje produkcje o antybohaterach Doliny Krzemowej
Gwoli ścisłości więc, jeśli Lem był jakimś konserwatystą, to – jak zauważa Wojciech Orliński, biograf autor „Solaris” – jakimś konserwatywnym liberałem galicyjskim, wierzącym w hierarchie i instytucje, a nie w jakieś mistycyzmy, cuda Jana Pawła II i „dowody na życie pozagrobowe” na dokładkę.
Uniwersum Lema
Stanisław Lem jest pojemny. Wiele może zmieścić. Wykorzystują go „eksperci” wszelkiej maści. Głoszą swoje przekonania wobec Lema, równie głośno jak ci posługujący się fałszywym cytatem. Jedyną mocną aktywnością polityczną Lema był udział w kampanii wyborczej Tadeusza Mazowieckiego. Pisywał m.in. do „Tygodnika Powszechnego”, jak i do „Przeglądu”. Zresztą zawsze jego publicystyka na tematy bieżące to było głównie zrzędzenie na wszystkie partie od prawa do lewa. Dziś cytuje go Fronda i Gazeta Wyborcza.
Lem tak naprawdę żył na swojej osobnej planecie. Zdaniem Wojciecha Orlińskiego we współczesnych demokratycznych sporach nie mógł się odnaleźć już od lat 70. Wyrosłych na kontrkulturze lewicowców uważał za naiwnych marzycieli i utopistów, prawicę konserwatywną za zupełnych durniów. Był poza jałowymi sporami. W pewien sposób był wszystkim tym, czym nie jest dzisiejszy Internet. I chociaż dlatego dobrze, że był. I wciąż jest.