„Jak to się stało, że branża, która była niegdyś pełna animuszu, innowacyjna i optymistyczna, w ciągu zaledwie kilku dekad stała się chciwa, zamknięta na innych i arogancka” – pyta Rana Foroohar, publicystka Finacial Times i autorka głośnej książki „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich?”. My pytamy wraz z nią.
Ostatnio losy całego świata – przynajmniej tego interesujące się ekonomią, gospodarką, czy technologią – zwrócone były w stronę Australii. To właśnie na Antypodach rozgrywa się kolejna głośna bitwa o przyszłość świata.
W odwecie za propozycję ustawy zmuszającej Big Tech (czyli wielkie korporacje technologiczne) do płacenia wydawcom za publikowanie treści, Facebook zablokował Australijczykom możliwość publikacji newsów w swoim serwisie społecznościowym. Starcie „Kangurów” nie jest pierwszą potyczką z możnymi cyfrowego świata. Jednak w tym przypadku reakcja korporacji jest po raz pierwszy tak znacząca.
Myliłby się ten, kto myśli, że to tylko biurokratyczny epizod starcia Facebooka z rządem. Od finału tego starcia zależeć może bardzo dużo.
Tak naprawdę nie jest to wyłącznie konflikt dużej spółki technologicznej z lokalnym, peryferyjnym rządem. Australia robi to, co każdy rząd powinien zrobić. Broni swoich obywateli przed chciwymi, nieskrępowanymi prawem i poczuciem odpowiedzialności, wielkimi korporacjami, które postanowiły zarabiać na niemal każdy aspekcie naszego życia.
Ideał sięgnął bruku
Rana Foroohar, ceniona publicystka Financial Times i analityczka gospodarcza CNN, przygląda się technologicznym gigantom od kilkunastu lat. Efektem tych obserwacji jest wydana właśnie w Polsce książka „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich?”. Tytuł samej książki – „nie czyń zła” – to nawiązanie do korporacyjnej zasady Google’a, przyjętej w czasach jego młodości, kiedy kolorowe logo wciąż wyrażało utopijną wizję przyszłości. To hasło wyrażające przekonanie, że technologia uczyni świat lepszym, bezpieczniejszym i dostatniejszym miejscem.
Niestety, dawno minęły czasy, kiedy Google, jak i większość firm Big Tech, działał w zgodzie ze swoimi ideałami. Dzisiaj utopia, do której niegdyś dążyli ich założyciele, coraz bardziej przypomina dystopię – od cyfrowej inwigilacji i utraty prywatności przez szerzenie fałszywych informacji i mowę nienawiści po drapieżne algorytmy, których celem są bezbronni i słabi, oraz produkty, które zostały wymyślone w ten sposób, by manipulować naszymi pragnieniami.
Czytaj też: Czego uczy nas Wikipedia w epoce Facebooka i fake-newsów?
Dystopia w liczbach
Szkody gospodarcze, polityczne i poznawcze wyrządzone przez przemysł technologiczny w przeciągu ostatnich 20 lat są ogromne i niemożliwe do oszacowania. Niemniej wystarczy spojrzeć na liczby. Otóż dziś do Google’a i Facebooka trafia 90 procent światowych wydatków na nowe reklamy. Systemy operacyjna Google’a i Apple’a działają na 99 procentach telefonów na całym świecie. Systemy operacyjne Apple’a i Microsoftu obsługują 95% komputerów na świecie.
Połowa wszystkich amerykańskich transakcji e-commerce odbywa się za pośrednictwem Amazona. Można tę listę ciągnąć bardzo długo. W sektorze Big Tech wszystko jest duże albo się nie udaje. A im większe się staje, tym bardziej prawdopodobne jest to, że urośnie jeszcze bardziej. Big Tech to hydra, która im większą część świata pożera, tym większy ma apetyt.
Tak olbrzymie (i obrzydliwe) łakomstwo wymaga właściwego, pozaregulaminowego stołowania się. A właśnie według szacunków dokonanych przez Credit Sussie w 2019 roku 10 największych firm unikających opodatkowania, w tym Apple, Microsoft, Oracle, Google i Qualcomm miało na kontach zagranicznych środki w wysokości 600 miliardów dolarów. To znana kwota, która nie została opodatkowana. Czysty zysk, który można znów wpompować w rynek i zwiększyć.
W samym 2018 roku 10 największych firm technologicznych wydało 169 miliardów dolarów na zakup akcji własnych, gdy dla całej branży ta wartość wynosiła 387 miliardów. Własnoręczne wspieranie aktywów to kolejny kuriozalny ruch Big Tech-u, które puchną do niemożliwych rozmiarów.
Kapitalizm inwigilacyjny, czyli wszystko jest na sprzedaż
Rozrost i rozwój Big Tech jest możliwy i tak skuteczny z dwóch powodów. Po pierwsze korporacje technologiczne zmonetyzowały coś, czego do tej pory nikt nie zamieniał w kasę. Czyli życie w całej rozciągłości. Zamknięte w danych. Rozmowy, gesty, plany i marzenia, złości i żale, fascynacje i rozczarowania – wszystko to, o czym piszemy, czytamy, co przez sieć przepuszczamy, zostało zamienione na dane. A te zostały po prostu wykorzystane i sprzedane. Oczywiście za naszą zgodą.
Wygoda za dane, szybkość i łatwość kontaktu za ujawienie swoich pragnień – to istota nowego kapitalizmu, który profesorka Harvardu Shoshana Zuboff nazywa inwigilacyjnym. To właśnie według Zuboff, zagorzałej krytyki Doliny Krzemowej, kapitalizm inwigilacyjny jest nowym porządkiem ekonomicznym, który traktuje ludzkie doświadczenie jako surowiec do niejawnych praktyk komercyjnych polegający na wydobywaniu informacji , przewidywaniu i wzroście sprzedaży. Jest on też najlepsza i najszybszą metodą umożliwiającą wzrost firmy, nie tylko platform technologicznych, ale również wszystkich innych biznesów, które z nich korzystały, żeby się reklamować.
Big Tech sprawnie i dogłębnie przekształcił światową gospodarkę i warunki życia zmieniając ludzi w produkty, poprzez pozyskiwania i monetyzowanie ich danych osobowych. Według szacunków Future Majority majątek, jaki generują dane pozyskiwane przez Big Tech wynosi 76 miliardów dolarów rocznego przychodu sektora. Zarazem jednak wartość sprzedaży uzyskana dzięki danym wzrosła w przeciągu ostatnich dwóch lat o 44,9% i próżno spodziewać się zmiany dynamiki wzrostu.
Czytaj też: VPN, czyli radzimy jak bezpiecznie surfować w sieci
Dobre złego początki
Początki oczywiście były szczytne. W swoim założeniu Internet i technologie miały być wyzwoleniem. Wystarczy zrozumieć, że początkowo programowanie było zajęciem typowo kobiecym – doskonale opowiada o tym książka „Brotopia. Kobiety a Dolina Krzemowa” Emily Chang. Przez dekady za rozwojem IT stały kobiety. Dopiero wejście do gry mizoginów, jakimi byli (są) twórcy Google (Larry Page i Sergey Brin), Mark Zuckerbeg (Facebook) Jeff Bezos (Amazon) zmieniło wszystko.
Dość wspomnieć, że PowerRank stojący za najpopularniejszą wyszukiwarką świata służył erotycznym podbojom Page’a i Brina, a Facebook był na początku „katalogiem oceniania dziewczyn na Kampusie”.
Nie sam seksizm był przyczyną zmiany w Dolinie Krzemowej. Jej twórcy to często libertarianie, bogate dzieciaki, lubiące jarać trawę i wydarzenia takie jak Burning Man. Ciemną stroną wyzwolenia, hipisowskiej subkultury jest brak szacunku do prawa i pogardzanie społeczeństwem. Może to prowadzić do zdrowego buntu w imię lepszego świata, ale może też do taniego cynizmu. Dawni hipisi mogą być strasznymi zgredami na starość (w dojrzałym wieku). Wystarczy spojrzeć na marszałka Terleckiego, ale raczej nie będziemy o nim pisać.
Najgorsze było spotkanie hipisowskiej młodzieży z bogatych, białych domów, absolwentów renomowanych uczelni z „profesjonalistami kapitalizmu”. To właśnie inwestorzy wysokiego ryzyka i prawnicy pokazali, że zmienianie świata nie przynosi takich zysków jak handel klientami. Zamiast honey, lepiej mieć money.
Blefy, oszustwa i zło
Kiedy do libertariańskiego światopoglądu dochodzą duże pieniądze, to łatwo popaść w przekonanie, że jest się bogiem. Big Tech szybko zmanipulował system, żeby zapewnić sobie dalsze swobodne działanie bez jarzma nieznośnych interwencji państwa. W efekcie nazbyt często duże korporacje z Doliny Krzemowej funkcjonują we własnym świecie, nie tylko poza granicami państwowymi, ale i w obszarze, gdzie w pewnym sensie zanikają wszelkie granice.
To właśnie w tym duchu Peter Thiel z firmy Palantir (twórca PayPala) powiada, że stan Kalifornia powinien być osobnym państwem. Jego koledzy z Big Techu – jak Elon Musk – dodają, że alternatywą może sieć unoszących się na wodzie wysp, które działałyby poza jurysdykcją rządu USA. To oczywiście fantazje małych chłopców z Big Tech, ale jakby się głębiej zastanowić to właśnie Big Tech działa poza prawem, granicami.
Big Tech to jeden wielki lobbing. Na akcje lobbingowe wydają więcej niż Big Pharm. Jak zauważa Rana Foroohar w swojej książce – sam tylko Google ma w Waszyngtonie tak rozwiniętą sieć lobbystów, że dla jej obsługi potrzebny jest biurowiec większy niż Biały Dom.
Przykładem regulacji wspierających Big Tech jest znowelizowany paragraf 230 Ustawy o Standardach Przyzwoitości w Komunikacji z 1996 roku (który można porównać do gwarancji nietykalności), który zwalnia firmy technologiczne z odpowiedzialności z tytułu publikowania przez użytkowników niemal wszystkich treści niezgodnych z prawem lub podejmowania przez nich takich działań. W praktyce zdejmuje on z Facebooka i Google’a wszelką odpowiedzialność i przerzuca ją na twórców treści.
Big Tech i małe prawo
Kolejna rzecz to zmiany w prawie patentowym. Opierają się one na precedensach. Zaczęło się od orzeczenia Sądu Najwyższego w takich sprawach jak: eBay przeciwko MercExchange w 2006 roku, MayoCollaborative Services przeciwko Prometheus w 2021 roku i Alice Corp przeciw Bankowi CLS w 2014. Zwycięstwa korporacji w tych sprawach ułatwimy im drogę do dalszych monopolistycznych działań.
W praktyce doprowadziły do sytuacji, w której w Stanach Zjednoczonych firmom niedysponującym ogromną siłą lobbingową i skutecznym prawniczym zapleczem znacznie trudniej jest zabezpieczać swoje prawa do patentów. Siłą rzeczy wielkie firmy kopiują rozwiązania innych firm, start-upów, po czym proponują ugodę, która nie przekracza nawet połowy rynkowej wartości tychże. Małe firmy muszą się na tę ugodę zgodzić. Ze strachu wykluczeniem ze środowiska technologicznego tylko nieliczne firmy decydują się na ujawnienie tego typu nadużyć. I tak dalej rośnie monopol gigantów.
Big Tech i „Szlachetna kradzież”
Skoro Big Tech może prawo swobodnie dopasowywać do swoich interesów, to nie dziwi fakt, że poddaje utowarowieniu także innowacje i kulturę. Treści, które wytwarzają artyści pisarze, filmowcy, inni twórcy w ramach swojej pracy zawodowej są wprost kradzione przez Big Tech. Dlaczego to możliwe? Zgodnie z napisaną pod Big Tech Ustawą o Prawie Autorskim z 1998 roku Google (a dziś także Facebook) mogą czerpać zyski z tego, że ktoś poprzez ich serwisy publikuje treści. Wszelkie treści: zdjęcia, filmy, materiały pisane. Google, czy Facebook są tutaj tylko pośrednikami, a że zarabiają na każdym pośredniczeniu to inna rzecz. Czy ktoś wyobraża sobie promowanie klipu bez YouTube’a? Chyba nikt. A przecież YouTube (należący go Google’a) NIE płaci za to, że zespół X pokaże swoją piosenką Y na pośrednictwem tego kanału.
Spójrzmy na Google Books. Zeskanowanie wszystkich istniejących książek było wielką obsesją Page’a i Brina. Udało się to im i był to też typowy dla Google rozmach. A co z prawem autorskim? Nawet książki opublikowane w ostatnich latach trafiają do Google Books… bo są to kopie w celach naukowych. Przecież Google służy ludzkości, udostępnia wiedzę za darmo! Pamiętacie sprawę ACTA2? Pamiętacie te protesty? Hasła „Nadciąga cenzura Internetu”, „Wolność w Internecie jest zagrożona”, „To koniec Internetu, jaki znamy”?
Sprzeciw wobec europejskiej ustawy chroniącej prawa autorskie nakręcił Big Tech. Napuścił na Komisję tysiące młodych ludzi, którzy bali się, że ktoś zabierze im Internet. Big Tech zrobił skuteczny miękki lobbing. Przekonał wielu z was, że ACTA2 zagraża wolności w sieci. W rzeczywistości Ustawa ta miała tak naprawdę chronić waszą twórczość.
Czytaj też: Dotyk Midasa, czyli Bitcoin i Dogecoin w rękach bilionera. W co gra Elon Musk?
Dlaczego Jobs nienawidził Google’a?
Wyniszczająca walka nie dotyczy tylko maluczkich. Giganci walczą także między sobą. Najbardziej krwiożerczy wydaje się tutaj Google, który przecież w dewizie miał nie czynienie zła. Historia sporu pomiędzy Google a Apple mówi o tym, jak daleko Google odszedł od ideałów, które kiedyś stanowiły podstawę jego działalności. To było na początku lat dwutysięcznych, kiedy firma nieuchronnie zmierzała do swojego giełdowego debiutu. Już wtedy nie pozostawiała wiele złudzeń, że jest kimś innym, niż tylko molochem żądnym władzy absolutnej. Steve Jobs do końca życia walczył z Google’m i uważał twórców wyszukiwarki za zwykłych złodziei, żerujących na jego innowacjach. Całkiem słusznie moim zdaniem.
Czy Jobs był aniołem? Oczywiście nie, był takim samym kombinatorem jak Page, Brin, Zuckerberg, Bezos. Można by wspomnieć jeszcze jak Google zabił Yelpa, albo Amazon sieć amerykańskich księgarni i wypożyczalni, ale brakłoby tu miejsca. Tak jak wkrótce braknie miejsca dla nowych firm technologicznych. Big Tech skutecznie bowiem ogranicza szanse i możliwości konkurencji. Jak wynika z badań fundacji Kauffmana, w latach 1978-2021 liczba firm o stażu krótszym niż rok zmniejszyła się o 44%. Big Tech de facto tworzy system, w którym jesteś z nami, albo cię nie ma.
Big Tech i my. Czy zmiana jest możliwa?
Wróćmy na Antypody. Tekst zacząłem od przypomnienia starcia Facebooka z rządem Australii. Świadomość zagrożenia, jakie niesie ze sobą Big Tech, którą pokazują Australijczycy, jest światełkiem w tunelu. Część ludzi na świecie widziało już głośny dokument „Social Dilemma”, kolejni zaczynają rozumieć jak ważny jest cyfrowy detoks.
Jak to się skończy? Czy wielkie korporacje, które „zasysają” nasze dane i wszystko, co ma rynkową wartość, będą musiały się z tego zacząć rozliczać? Możliwe jest, żeby musiały ujawnić w jaki sposób zarabiają na naszych danych (to by było gorsze, niż transmisja z fabryki parówek)? Czy zostaną podzielone na mniejsze firmy, które byłoby łatwiej kontrolować i które konkurowałyby ze sobą? Czy my sami odzyskamy możliwość kontrolowania tego, jak są wykorzystywane nasze dane i będziemy mogli uniemożliwić handel nimi? Czekają nas ciekawe czasy. Może trochę będzie bolało – tak, jak teraz Australijczyków – ale każdy detoks jest bolesny.
Postscriptum
Wiemy już, że Big tech nie chce zostać liderem tylko jednego sektora. Jego celem jest bycie platformą do wszystkiego, systemem operacyjnym naszego życia. W ich inżynierskim myśleniu człowiek jest tylko danymi, które prezentuje, a jego życiem można sterować za pomocą algorytmu. Faktycznie to działa.
Według Paula Romera, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii „gotowość ludzi do zmiany swojego prawa do prywatności na luksusowy model iPhone” jest spowodowany w znacznej mierze tym, że na tych rynkach występuje ogromna asymetria informacji. Szary Kowalski nie ma takiego rozeznania w temacie jak dział prawny Apple. Taki Kowalski chce iPhone’a w niskiej cenie. Jednak nie wie, jak bardzo płaci swoimi danymi i jak bardzo Apple będzie sterował jego życiem.
W tym aspekcie nieco się zmienia. Ostatnio pisaliśmy, że Apple chce być bardziej transparentny jeżeli chodzi o zbieranie danych. To jednak kropla w morzu. Być może to kropla, która drąży skałę, jaką jest Big Tech. Kolejne krople kapią w Australii, Francji, Wielkiej Brytanii i Austrii, gdzie próbuje się walczyć z przemożnym wpływem korporacji technologicznych. Ktoś powiedziałby, że to walka o kasę, ale ja odpowiem, że chodzi o coś więcej.
Wybitny ekonomista amerykański Mancur Olson mawiał, że cywilizacje upadają, kiedy interesy pieniężne biorą górę nad prowadzoną przez nie polityką. Wielkim korporacjom chodzi tylko o kasę, a nam – mam nadzieję, że chociaż czasami – o coś innego, o coś więcej, lepiej. W to wierzę. Tak jak Dolina Krzemowa w swoich początkach.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: DLACZEGO MUSIMY OPOWIADAĆ O TECHNOLOGII?
Korzystałem z książki „Nie czyń zła. Jak Big Tech zdradził swoje ideały i nas wszystkich?” Rany Forooshar, wydawnictwo Poltekst.
Fajny tekst! Zabrakło redaktora (mnóstwo literówek!)