Z okazji Międzynardowego Dnia Bez Telefonu przypominamy zapis życia bez smartfona. I to przez tydzień!
Nie będę ukrywał: moja praca wymaga ciągłego podłączenia do sieci. Jestem też osobą dosyć towarzyską, a dziś – nie ma co ukrywać – relacje utrzymujemy w dużej mierze za pośrednictwem Internetu. Tydzień bez smartfonu był więc dla mnie sporym wyzwaniem. Dziś wiem, że owszem można żyć bez komórki, ale jest to trudne. I raczej nikomu nie zależy, żeby to zmienić.
Zanim przejdę do swojego survivalowego dziennika bez telefonu, w którym opisałem doświadczenie cyfrowego detoksu, garść statystyk. Badanie zostało zrealizowane przez Mobiem Polska z przełomu grudnia 2019 i stycznia 2020 pokazuje, że ponad 60 proc. osób w wieku od 15 do 35 lat nie rozstaje się ze smartfonem w ciągu dnia. Urządzenia towarzyszą nam wszędzie – podczas spotkań towarzyskich, w toalecie i w sypialni. Blisko 82 proc. badanych przyznało, że smartfony towarzyszą im w trakcie snu! Co ciekawe: W 2021 roku w Polsce dostęp do smartfonów miało 97,6% obywateli! Smartfon realnie jest już częścią naszego życia, ciała.
Bez smartfona czy bez palca?
Ada Florentyna Pawlak, antropolożka technologii, w wywiadzie na naszych łamach opowiedziała anegdotę związaną z prof. Magdaleną Środą. Otóż filozofka zwykła pytać swoich studentów na pierwszych zajęciach, czy wolą stracić palec u stopy czy smartfon. Studenci i studentki w ogromnej większości przyznają, że wybierają życie bez palca niż bez telefonu. I wiecie co? Wcale się nie dziwię. Życie bez palca – nawet u dłoni (pod warunkiem, że nie jest to kciuk) – bywa dużo łatwiejsze niż życie bez telefonu.
Jak to u mnie było. Z ze wszystkimi palcami, ale bez telefonu. Opisuję to w dzienniku tych 7 dni. Siłą rzeczy przepisuję tutaj (bo dziennik prowadziłem tradycyjnie, długopisem zapisując strony w ulubionym Moleskinie) kwestie najważniejsze, bez wchodzenia w szczegóły, tak by oddać ten dziwny czas analogowej przygody w cyfrowych czasach.
25.10, poniedziałek
Mój pierwszy dzień bez smartfona. Jeszcze dzień wcześniej, wieczorem, urządzenie znanego producenta do szuflady biurka. Kartę SIM (skopiowałem numer na kartę starego typu) przełożyłem do poczciwego telefonu komórkowego z początków XXI wieku. Podłączyłem telefon do archaicznej ładowarki z okrągłym cienkim bolcem. Było to możliwe dlatego, że nie jestem zbyt pilny w oddawaniu elektrośmieci. Nastawiłem budzik.
Zaraz po przebudzeniu (przez przeraźliwy monofoniczny dzwonek!!!) odruchowo sięgnąłem po telefon. Zawsze tak robię. W końcu przez te kilka godzin snu tyle się wydarzyło. W świecie i wśród znajomych. Przecież w dobie Internetu świat nigdy nie zasypia.
Niestety przy porannej kawie nie towarzyszyły mi uśmiechnięte twarze znajomych z Instagrama. Dopijając ostatni łyk, ale jeszcze przed włączeniem komputera, pomyślałem jak wiele mnie omija! A co jeśli w nocy zmarł papież, albo był jakiś zamach? A może jakiś polityk powiedział coś, czym żyje cały kraj a ja o tym nie wiem! Trwałem w kompletnym oderwaniu, bo telewizora ani radia nie mam. Do 9.00 byłem więc poza światem. Całe 2 godziny w ciemnej dziurze.
Nareszcie uruchomiłem komputer. Nie byłem zalogowany do Facebooka od 23.00 do 9.00. W przeciągu 10 godzin: wiadomości od 5 osób, kilkanaście powiadomień, kilkadziesiąt maili na skrzynce prywatnej i służbowej. W normalnym życiu już dawno miałby to odhaczone.
Po pracy pojechałem na siłownię. Z racji, że samochód był w naprawie, autobusem. Nie mam biletu miesięcznego, ale kupuję bilety zawsze automacie wewnątrz pojazdu. Okazało się jednak, że zapomniałem karty bankowej. Zostawiłem ją w płaszczu, a na trening wybrałem się w sportowej kurtce. Normalnie bym się tym nie przejmował. Po prostu zapłaciłbym blikiem. A z moją cegłą sprzed ponad dekady nie było to możliwe. Pozostała mi jazda na gapę.
Za to nigdy nie miałem tak efektywnego treningu. Pomiędzy ćwiczeniami i seriami – jak Bóg i trener przykazali – odpoczynek. Liczenie w głowie sekund. Jedno, drugie, trzecie, kolejne powtórzenie; pierwsze, drugie kolejne ćwiczenie. W międzyczasie spoglądam na innych ćwiczących. Seria. Rzut okiem w telefon. Powtórzenia. Fotka na Instagrama. Zdałem sobie sprawę, że dla mnie przerwy pomiędzy ćwiczeniami też były po to, by sprawdzić, co tam w świecie wirtualnym! Po dwóch godzinach wróciłem do domu. I biegiem… do komputera. Znów: kilka wiadomości, powiadomienia, maile. Musiałem nadrobić pustkę realnego życia.
26.10, wtorek
Zaraz po przebudzeniu odpalam komputer. Nie mam jednak czasu na media społecznościowe. Muszę szybko zredagować i wrzucić tekst. Śpieszę się, bo na 10.00 idę do kina. Z racji, że byłem w niedoczasie pojechałem taksówką. Taką prawdziwą. Na Ubera nie ma telefonu. Pokaz filmu się opóźnia, więc wszyscy czekając siedzą z nosami w telefonach. Ja wpatruję się uparcie w czarny ekran. Oglądam architekturę sali projekcyjnej kina Muranów. Zauważam szczegóły, na które nie zwracałem uwagi. Dotykam foteli. Bardzo zgrabnie wyprofilowane, czuję się wygodnie. W głowie porównuję je z innymi. Przez kilka minut się wyłączam, ale jest to inne wyłączenie niż, te które towarzyszy mi zazwyczaj. Najczęściej gdzieś, na coś czekając, sięgam po smartfon. Tam zawsze coś się dzieje.
Wychodzę z kina. Widzę niedobrane połączenia. Co to za numer? Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że większość numerów miałem zapisanych na poczcie Google. Nie uruchamiając na tym telefonie poczty, nie przekopiowałem kontaktów, proste. Zapomniałem o automatyzacji, jaką gwarantują telefony komórkowe.
Oddzwaniam, choć nie wiem do kogo. Okazuje się, że to znajomy, z którym byłem dziś umówiony na squasha. Zapomniałem. Kolega wyjaśnia, że pisał mi na Messengerze 3 godziny temu i WCIĄŻ mu nie odpisałem. Wracam do domu autobusem. Żałuję, że w porannym pośpiechu nie wziąłem ze sobą książki ani gazety. Przez bite pół godziny gapię się przez okno. Jak dzikus jakiś.
W końcu po 14.00 loguję się do Internetu. Zalewa mnie praca i życie towarzyskie. Wszystko w trybie online, w wersji instant. Jest tego dużo. Z jednej strony prowadzenie bloga technologicznego oraz inne zobowiązania zawodowe. Z drugiej ustalanie weekendowego wyjazdu ze znajomymi. Umawiamy się na wyjazd w Bieszczady i rozmawiamy za pośrednictwem grupowej rozmowy w Messengerze. Kilka godzin nieobecności sprawiło, że nie mogłem wziąć udział w głosowaniu nad kwestią noclegu. Musiałem się zdecydować się na opcję, która została wybrana. Znów mnie coś ominęło.
27.10, środa
Pierwsza myśl po przebudzeniu: iść pod prysznic czy już włączyć komputer? Wygrywa opcja numer dwa. Tłumaczę sobie to tym, że to nie FOMO (strach przed byciem offline), ale służbowe obowiązki. Siadam na chwilę, przepadam na 2 godziny. Miałem ogarnąć się z pierwszych maili, wrzucić tekst, ale jakoś dziwnie zleciał mi czas. O godzinie 14.00 biorę się za obiad. W trakcie przygotowań zauważam, że brakuje mi kilku rzeczy. Wychodzę więc na szybki spacer do sklepu. Wracam i nie zaglądając do komputera, kontynuuję gotowanie. Godzina nieobecności przy biurku kosztuje mnie kilka wiadomości na Slacku pełnych oburzenia. Tradycyjnie „Halo, jesteś tam?” i „Dlaczego nie odpisujesz”. Normalnie odpisałbym szybko, wybierając cebulę w sklepie. Ale nie jest normalnie. Nie mam smartfonu.
Wieczorem o 21.00 mam piłkę ze znajomymi. Zwołujemy się na Facebooku. Tam ustalamy kto gra, w jakich strojach, dogadujemy różne szczegóły. O 19.00 wyłączam komputer, po 20.00 wyjeżdżam na trening. Na miejscu okazuje się, że wziąłem złą koszulkę. Tłumaczę, że przecież o 17.00 był podział na drużyny i wziąłem taką, jaka została mi przydzielona. Ale przecież po 19.00 wszystko się zmieniło. Ktoś zmienił zdanie, ktoś w ostatniej chwili odwołał swój przyjazd na mecz. Jak mogłem tego nie wiedzieć. „Przecież wszystko było napisane na grupie, pisaliśmy na bieżąco” – słyszę. Fakt. W świecie smartfonów wszystko dzieje się dużo dużo szybciej.
28.10, czwartek
Dziś ostatni dzień pracy, wieczorem wyjeżdżamy ze znajomymi w Bieszczady. Nie mam problemu z życiem. Wstałem wcześniej, szybko włączyłem komputer. Działam. Schody pojawiają się dopiero koło południa. Znajoma prosiła, żebym zrobił jej przelew za domek w Bieszczadach. Niestety nie mogę tego zrobić. Bez potwierdzenia w aplikacji banku w telefonie nie zaloguję się do bankowości internetowej. Analogowo mogę to zmienić wyłącznie odwiedzając placówkę bankową. Nie mam na to czasu. Proponuję znajomej, że dam jej pieniądze w gotówce. Na szczęście nie mam daleko do bankomatu. Na wszelkie wypadek biorę więcej gotówki.
W Bieszczady jedziemy dwoma samochodami. Na miejscu zbiórki pytam o pomysły na trasy. W odpowiedzi od znajomego słyszę, że przesłał mi mapki i zdjęcia na Instagramie. Przypominam mu, że nie logowałem się do tego medium do czterech dni. „Zapomniałem o twoim detoksie” – słyszę. I faktycznie zdaję sobie sprawę, że w mojej bańce, grupie wiekowej, oczywistość korzystania z mediów społecznościowych jest tak duża, że trudno zapamiętać coś tak ekstraordynaryjnego jak wylogowanie się do życia.
Jedziemy ponad 6 godzin. Po paru godzinach gadać się już nie chce, więc nuda. Po ciemku nie poczytasz książki (a bezpiecznie wziąłem dwie!). Reszta z nosami w telefonach. Po przyjeździe na miejsce zachwycam się niebem utkanym z gwiazd. Tak gwieździstego nieba nie ma chyba nigdzie w Polsce. Jest środek nocy, zimno, ale zostaję dłużej przed domkiem, zapatrzony w niebo. Reszta wchodzi do środka. Szukają karteczki z hasłem do Wi-Fi.
29.10, piątek
Koniec października w tym roku jest naprawdę piękny. Jest ciepło, słonecznie, lekko wieje wiatr. Piję kawę przed domkiem. Spoglądam na Połoninę Wetlińską. Cieszę się widokiem. Pierwsza myśl: zrobiłbym zdjęcie. Kawa w designerskim kubku na tle gór? Fajny pomysł na Instagrama. Albo nawet nie wrzucałbym tego w media społecznościowe. Po prostu chciałbym zrobić zdjęcie, by zatrzymać tę chwilę. Robię to jak robiło się kiedyś: zatrzymuję ją w pamięci.
Ruszyliśmy do źródeł Sanu. Nie mogłem pomóc kierowcy z nawigacją w telefonie. Pojechaliśmy do punktu wypadowego kierując się papierową mapą. Udało się nam dojechać, choć drugi samochód z resztą ekipy był ponad 20 minut wcześniej. Nawigacja poprowadziła ich skrótem, którego na blisko dwudziestoletniej mapie, z której korzystałem, nie było. Idziemy na szlak, staramy się iść w grupie, ale tempo marszu jest co chwilę przerywane.
Bele z siana idealnie nadają się na sesję zdjęciową. To samo z uroczym strumykiem. Problem w tym, że szukanie idealnego kadru – w kwadracie, bo to format Instagrama – zajmuje więcej czasu niż sam zachwyt przyrodą. Do źródeł rzeki nie udaje nam się dotrzeć.
30.10, sobota
Dziś Tarnica, Halicz, Rozsypaniec. Ostatecznie udaje się wejść tylko na Tarnicę. Na najwyższym szczycie polskich Bieszczad widok przepiękny. Nie robię zdjęć. Cierpliwie czekam aż reszta zrobi idealne ujęcia. Po zejściu pojawia się problem. Niektórzy nie wyłączyli transmisji zdanych mając w tle włączonego aplikacje, a „złapała” ich ukraińska sieć telefoniczna. Kilkadziesiąt złotych w plecy.
Wieczorem ognisko. Przygotowałem palenisko, zebrałem drzewo, rozpaliłem. Nie za bardzo miałem co robić – nie przeglądałem na telefonie zdjęć z gór. Trochę szkoda, bo widoki były zapierające dech w piersiach. Wpatruję się w ognisko. Jak za starych dobrych czasów. Przekonuję kolegę, że robienie zdjęć ognisku, nawet takich artystycznych, nie ma sensu, gdy można po prostu ogrzać się jego ciepłem. Dopiero po 20 minut gimnastyki ze smartfonem kolega siada przy ognisku jak Bóg przykazał. Jak jest ognisko, to przydałaby się gitara, może coś pośpiewać. Na moją propozycję reaguje znajoma. Nie, nie ma gitary. Włącza w telefonie piosenkę Krzysztofa Krawczyka. Śpiewany wpatrując się w ekrany, nie w ognisko.
31.10, niedziela
Kompletnie nie przeszkadza mi brak smartfonu. Rzuciłem wszystko i wyjechałem w Bieszczady.
Faktycznie detoks cyfrowy nie jest tak nieznośny na urlopie. I to w miejscu, gdzie zasadniczo nie ma zasięgu, za to jest piękna natura. Jestem wolny, bez maili, bez powiadomień, ciągłej potrzeby pokazywania siebie i tego, że jestem dostępy. Bez tej całej kultury autokreacji, tego nadmiaru bodźców. Nie sprawdzam wydarzeń, wyników meczy, nowych danych o zakażeniach koronawirusem. Odwiedzając pozostałości po łemkowskiej wsi, nie szukam w Wikipedii szczegółów dotyczącej tej mniejszości. Oglądam zdziczały sad, porosły mchem prawosławny krzyż. Mógłbym szybko wygooglować więcej informacji o akcji Wisła, ale wolę pozostać bez wiedzy „na żądanie”. Pozwalam sobie być z historią „tu i teraz”.
Dlaczego Facebook i Instagram potrafią uzależnić jak kokaina? I jak się bronić?
Tydzień bez smartfonu. Postscriptum
Po południu wracamy do Warszawy. Po północy wracam do smartfonu. Loguję się na Twitterze, Instagramie. Kciukiem przeglądam świat, który na tydzień zniknął z mojej optyki. Wiem, że smartfon łączy ze światem wirtualnym, rozszerza możliwości i ułatwia komunikację. Brakowało mi go i jednocześnie byłem szczęśliwy z powodu technologicznej rozłąki.
Czego mi brakowało najbardziej?
- Szybkości działania, automatyzacji, wygody. W smartfonie wiele rzeczy dzieje się całkowicie bezobsługowo. Wystarczy połączyć smartfonu z Internetem, by kontakty, lista zadań, maile i notatki automatycznie zostały pobrane z chmury.
- Pamięci zewnętrznej. O wszystkim musiałem sam pamiętać, zapisywać w papierowym notatniku.
- Łatwego dostępu do wiedzy na żądanie. Zdążyłem już zapomnieć, jak bardzo się irytuję, chcę coś sprawdzić albo coś sobie przypomnieć i nie mogę. Byłem sam na sam z tym, co w głowie.
- Poczucia, że jestem w kontakcie z innymi. Życie toczyło się w najlepsze, a ja byłem od tego oderwany. Pomyślałem, że najgorsze w sytuacji, gdybym trafił do więzienia byłoby właśnie to oderwanie do świata, od innych.
Oczywiście każda teza ma swoją antytezę, a poryw swój antyporyw. Tak też wszelkie pustki, tęsknoty, mają swoje pełnie, spełnienia. Mam wrażenie, że w ciągu tego tygodnia bez smartfonu miałem dużo więcej czasu dla siebie i dla innych, tych którzy fizycznie mnie otaczali. Byłem bardziej obecny tu i teraz, bardziej uważny. Czytałem więcej, pisałem, byłem bardziej kreatywny.
Tydzień bez smartfonu nie jest żadnym wyzwaniem, wręcz przeciwnie każdemu polecam taki detoks. Jednak miesiąc, rok bez nowoczesnej komórki to już udręka. Nie wyobrażam sobie tego. Na pytanie prof. Środy, czy wolałbym być bez palca czy bez telefonu bez wahania odpowiedziałbym: który palec?
Poważnie, jestem w tych zaledwie 2,4%? Nie używam smartfona, a poczciwej Nokii E52. Nie mam żadnych kłopotów, bo „analogowy” świat na szczęście wciąż istnieje, a nawet bywa ciekawszy od tego cyfrowego. Uwierzytelnianie przelewów działa przez SMS. Bilety można kupować w kasie, a pod wieloma względami jest to korzystniejsze. Do podróży można się przygotować wcześniej, albo doczytać o odwiedzonych miejscach później. Jakieś proste informacje można sprawdzić: mapy Nokii normalnie działają – są trochę nieaktualne, ale do celu doprowadzą. Rozkład jazdy autobusów jest w mobileMPK, które wciąż jest wydawane w wersji na Javę. Obsługa poczty elektronicznej jest trochę karkołomna, acz mi wystarcza. No i podstawowe strony internetowe wciąż działają na tym telefonie.
Moi znajomi są przyzwyczajeni, że jak coś pilnego to się dzwoni albo wysyła SMS-y. Widząc, że nie odbieram wiadomości na Fejsbuku, nikt się nie piekli. W końcu od tego jest wskaźnik wyświetlenia, a pominięcie w dyskusji czy wyborze miejsca raczej nie świadczy dobrze o znajomych. W ostateczności wejścia na FB, działa wersja klasyczna Fejsbuka na przeglądarkę w komórce, ale tam nie można odbierać wiadomości. No i dobrze, skoro sam Fejsbuk tak chce, to ma mniejszy ruch przez to. Jakość kontaktów przeważa nad liczbą, bo nie ma się sztucznych znajomych, a jedynie osoby z którymi rzeczywiście trzyma się kontakt. Dziwię się, że wystąpiło poczucie braku kontaktu z innymi. Właśnie regularne odcinanie się od mediów społecznościowych jest najlepszą zaletą braku smartfona, a bieżący dostęp do informacji może być wręcz szkodliwy dla psychiki.
Trafny komentarz!
Mam starego iPhone’a, który nie pozwala mi na instalowanie appek, a witryny w przeglądarce SAFARI nie ładują się jak trzeba, jeśli w ogóle (nie działa mi tam olx i wikipedia, allegro przegląda się nieznośnie – nie widać produktu). I jest mi z tym bardzo dobrze. Wystarczy zwykła „cegła” żeby potwierdzić przelew internetowy kodem SMS, więc nie wiem w czym problem…