Milion osób w Polsce korzysta z aplikacji Stop Covid ProteGO Safe – ogłosił rząd, na szczęście bez zbędnego triumfalizmu, bo chwalić się tu nie ma czym. Dlaczego nowoczesne technologie nie pomogą w Polsce ratować ludzkich istnień? I co można zrobić, żeby choć trochę pomogły?
Są trzy podstawowe sposoby walki z epidemią Covid-19. Pierwszy to ograniczanie kontaktów międzyludzkich. Drugi – wychwytywanie jak największej liczby osób, które wirusa mają, ale o tym nie wiedzą (a więc go rozsiewają). Trzeci – sprawne wychwytywanie wszystkich, którzy mieli kontakt z zakażonym.
W pierwszym i drugim przypadku nowe technologie nie są niezbędne, żeby spróbować osiągnąć sukces (trzeba rozdać ludziom maseczki, egzekwować ich noszenie np. drakońskimi i wymierzanymi natychmiast karami oraz zwiększyć moce przerobowe laboratoriów testujących ludzi „z łapanek”), choć przecież są przykłady krajów, w których ulice są oplecione przez kamery wychwytujące ludzi z podwyższoną temperaturą, nie utrzymujących dystansu społecznego lub bez maseczek.
W trzecim przypadku – sprawnym wychwytywaniu ludzi, którzy mieli kontakt z zakażonym – nowe technologie mogłyby być kluczowe. Chodzi oczywiście o aplikacje do śledzenia kontaktów międzyludzkich (albo raczej kontaktów „międzysmartfonowych”).
Jeśli wszyscy obywatele takiej aplikacji używają i któryś z jej posiadaczy zostanie zdiagnozowany jako chory na Covid-19, to może wysłać do wszystkich smartfonów, które w ciągu kilku poprzednich dni znalazły się w jego pobliżu, informację „miałeś kontakt z chorym na Covid-19, izoluj się przez 10 dni albo skontaktuj się z…”.
W ten sposób można szybko reagować na rozprzestrzenianie się wirusa, ograniczając kontakty osób „podejrzanych”, wysyłając je na kwarantannę (np. przesyłając link do obowiązkowej aplikacji pilnującej, czy delikwent nie rusza się z domu) i tym samym zmniejszając poniżej poziomu 1 współczynnik reprodukcji wirusa (a więc jedna zakażona osoba przenosi wirusa na mniej niż jedną kolejną).
O co chodzi z tą liczbą reprodukcyjną? Zapraszam do obejrzenia krótkiego wideo:
Stop Covid ProteGO Safe, czyli historia klęski technologii w walce z Covid-19
W Polsce jest taka rządowa apka – nazywa się ProteGo Safe, ale nie zyskała popularności wśród ludzi. Premierę miała pod koniec kwietnia, ale to była katastrofa. Specjaliści od cyberbezpieczeństwa natychmiast odkryli, że aplikacja próbuje szpiegować użytkowników i może przekazywać jakieś dane do centralnych serwerów.
Na domiar złego wśród urzędników pojawiły się propozycje, żeby posiadacze aplikacji mieli preferencje w sklepach (w których obowiązywały limity klientów).
Pomysł „daj się szpiegować, a może zrobisz zakupy” nie zyskał poklasku wśród Polaków i aplikacja została „schowana”. Wróciła w połowie czerwca, już poprawiona. Wykorzystano w niej model działania zaproponowany przez duet technologicznych gigantów Apple-Google. Polega on na śledzeniu kontaktów smartfonów za pomocą technologii Bluetooth zamiast geolokalizacji.
W tym modelu żadne dane nie są przekazywane do „centrali”, nie można też odtworzyć gdzie i kiedy był posiadacz smartfona. Jest tylko rejestr wszystkich urządzeń, z którymi smartfon posiadacza nawiązał połączenie bluetooth.
Ale mimo nowej „konstrukcji” oraz częściowego „rebrandingu” aplikacji – teraz nazywa się Stop Covid ProteGO Safe – niewielu jest chętnych, by ją zainstalować. W ciągu pół roku trwania pandemii zdecydował się na to ledwie milion osób, czyli mniej, niż 3% wszystkich obywateli.
Czytaj też: Kiedy roboty zastąpią lekarzy w leczeniu pacjentów? Sprawdzamy co potrafią najlepsze roboty medyczne
Aplikacje do śledzenia: nie sprawdzają się w krajach demokratycznych
Patrząc na to, ile osób codziennie umiera w Polsce na Covid-19 (ostatnio ponad 100), można założyć, że brak zaufania Polaków do własnego rządu kosztował już życie wielu osób,
Inna sprawa, że w krajach, gdzie tego typu aplikacje zyskały dużą popularność, nie przełożyło się to na zakończenie epidemii (choć nie można powiedzieć, że to całkiem nie działa). Np. w Niemczech aplikację śledzącą kontakty do tej pory ściągnęło 20 mln ludzi (czyli co czwarty obywatel), a liczba przypadków śmiertelnych wynosi 20 dziennie. W Polsce średnia 7-dniowa wynosi ponad 50 (a jeśli wziąć ostatnie dane – to pewnie ok. 70-80). Może to efekt bardziej masowego testowania, a może tez śledzenia kontaktów za pomocą aplikacji.
Ale z kolei Islandia osiągnęła do tej pory największą popularność aplikacji do śledzenia wirusa. Zainstalowało ją 38% spośród 364.000 mieszkańców. Jednak naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego twierdzą, że skuteczność aplikacji zapewniłoby dopiero jej pobranie przez 60% populacji kraju. Do tej pory nie ma ani jednego kraju na świecie, który byłby w stanie wskazać swoją aplikację do śledzenia kontaktów i powiedzieć: to był przełom.
W zasadzie te 60% można osiągnąć wyłącznie przymusem – w Chinach bez takiej aplikacji nie można było wyjść z osiedla, ani wsiąść do metra. Nawet Singapur, który jest postrzegany jako pionier w rozwoju technologii walki z wirusem, odnotował tylko 2,1 mln pobrań swojej aplikacji. Przekłada się to na około 37% populacji kraju – wciąż znacznie poniżej zalecanego progu 60%.
Czytaj też: Koronawirus Covid-19 i sztuczne nauczanie. Nikt nie zdał egzaminu
Śledzenie kontaktów się nie uda. A może… śledzenie zbliżania?
A może należałoby zastosować dużo prostszy mechanizm – może operatorzy telekomunikacyjni mogliby przesłać na nasze smartfony aplikację, która nie robiłaby nic innego, jak tylko ostrzegała nas o tym, że jesteśmy za blisko drugiego człowieka.
Jak to mogłoby działać? Ano niech piszczy, wibruje, albo daje jakikolwiek inny niepokojący sygnał, gdy inny smartfon znajdzie się zbyt blisko. Bez żadnego rejestrowania, zbierania danych, geolokalizowania. Gdyby dzięki temu powstał nawyk trzymania się przez ludzi te dwa metry od siebie, to – niezależnie od noszenia maseczek – szybkość transmisji wirusa mogłaby spaść.
Powstaje tylko pytanie, czy taka sygnalizacja miałaby szansę być na tyle dokładna, by nie wprowadzać w błąd, nie wkurzać bez powodu i nie robić wiele hałasu o nic. Zapewne można byłoby zdefiniować w niej jakieś „urządzenia zaufane”, czyli należące do członków najbliższej rodziny. Ale czy to zapewniłoby wystarczający poziom niezawodności?
zdjęcie tytułowe: Martryx/Pixabay
W Polsce i innych krajach Europy wciąż można wyjść z domu bez telefonu. Podobnie jest w Kanadzie i w USA. Polska władza posunęła się do śledzenia położenia telefonów, tj. robi to od dawna, tylko niedawno się do tego przyznała oficjalnie. W Singapurze przyjezdny dostaje opaskę na rękę, która raportuje jego lokalizację. Nie wiem dokładnie jak jest z obywatelami, nie byłam.
Ja telefon wyłączam wychodząc z domu, żeby nie „siać” danymi geolokalizacyjnymi. Zalecam też płatności gotówką, bo są anonimowe.
Jak powstrzymać wirusa? Dyscyplina, tj. maski i higiena.
Są dwa rodzaje testów: szybkie wykrywające nawet uszkodzone RNA wirusa (niegroźne) i długotrwałe, które wykrywają zdolnego do namnażania się i zakażenia wirusa. Oczywiście dużo więcej się przeprowadza tych pierwszych i pojawiają się takie bzdurki, że wirus przenosi się na banknotach.
1. System Exposure Notification, który został zrealizowany przez Google i Apple nie zbiera danych o geolokalizacji – ale wymienia anonimowo pomiędzy smartfonami dane o możliwości kontaktu. DO tego celu wykorzystuje Bluetooth, który działa tylko w odległości 1m-2m od pani smartfona.
2. Wyłączanie telefonu, kiedy się go nie używa w domu – może być dobre dla Pani zdrowia – ale wtedy nikt się dodzwoni ani doPani nie napisze.
Ale – jeśli zamierza pani iść „między ludzi” – lepiej włączyć telefon i aplikację StopCovid.
3. To świetnie, że korzysta pani z maseczek i dezynfekcji! Co do gotówki to na pewno będzie bezpieczniej, jeśli pani zdezynfekuje każdą monetę i każdy banknot zaraz po otrzymaniu reszty:)
Tak trzeba karac. Proponuje wprowadzic dwie uzupełniające się funkcje, które wzajemnie będą się uzupełnieniać. Chodzi o DENUNCJATORA oraz ŁAPACZY.