Nowa pańszczyzna wchodzi cała na biało, to znaczy w białych, podatkowych rękawiczkach. Google właśnie zapowiedział, że wprowadza nowe opłaty za reklamy w Hiszpanii i Francji. To odpowiedź na podatek cyfrowy nałożony na cyfrowych gigantów przez rządy w Paryżu i Madrycie. Zapłacą – jak zwykle – zwykli obywatele. W Polsce może być jednak dużo gorzej niż na Zachodzie. Dlaczego?
Cyrk, jakim jest starcie na linii Big-Tech i rządy, rozbił się znów w Europie. Po australijskim odcinku wracamy na Stary Kontynent. Trwa właśnie konferencja Digital Services Act 2 – przedstawiciele rządów, mediów, organów unijnych debatują o odpowiedzialności cyfrowych gigantów i ochronie obywateli w Internecie. Dużo gadania, jak to „w Brukseli”.
Tymczasem Google zapowiedział, że wprowadza nowe opłaty za reklamy w Hiszpanii i Francji. To odpowiedź na podatek cyfrowy nałożony na cyfrowych gigantów przez rządy w Paryżu i Madrycie.
W specjalnym komunikacie Google poinformował oficjalnie o sytuacji:
- Od 1 maja 2021 r. Google zacznie pobierać nowe opłaty za reklamy wyświetlane we Francji i Hiszpanii.
- Od 1 maja 2021 r. będziemy dodawać opłatę do faktur lub wyciągów za reklamy wyświetlane w niektórych krajach.
- Reklamy wyświetlane we Francji: do każdej faktury lub wyciągu będzie dodawany ustawowy koszt operacyjny w wysokości 2%.
- Reklamy wyświetlane w Hiszpanii: do każdej faktury lub wyciągu będzie dodawany ustawowy koszt operacyjny w wysokości 2%.
- Ustawowe koszty operacyjne zostały wprowadzone, aby pokryć część kosztów wynikających z przestrzegania przepisów dotyczących podatku od usług cyfrowych w Hiszpanii i Francji.
Podatek cyfrowy po europejsku
Hiszpania i Francja to kolejne kraje, które siłują się z Facebookiem, Googlem czy Amazonem. Podatek od platform cyfrowych wprowadziły: Austria, Francja, Hiszpania, Turcja, Wielka Brytania i Włochy.
„Większość państw europejskich, które wprowadziły podatek cyfrowy, opiera się na formule zaproponowanej przez Komisję Europejską w 2017 roku. Taki podatek miałaby płacić firma, której łączna kwota przychodów w skali światowej w danym roku podatkowym przekracza 50 mln euro. Stawka wynosiłaby 3 proc., a opodatkowane miałyby być przychody z umieszczania na interfejsie (stronie internetowej) cyfrowym reklamy skierowanej do użytkowników tego interfejsu, udostępniania użytkownikom wielostronnego interfejsu cyfrowego, który pozwala im na wyszukiwanie innych użytkowników i wchodzenie z nimi w interakcje, i który może także ułatwiać dokonywanie leżących u źródła dostaw towarów lub świadczenia usług bezpośrednio między użytkownikami, przekazywania zgromadzonych danych o użytkownikach, wygenerowanych w wyniku aktywności użytkowników na interfejsach cyfrowych” – można przeczytać w raporcie KPMG na ten temat.
„A najdzielniej biją króle, A najgęściej giną chłopy”
Tyle teorii, nad która sumiennie pracowały agendy unijne. Praktyka pokazała, że koszty jak zwykle będą przerzucane na najsłabszych. Jest jak w wierszu Marii Konopnickiej – „A najdzielniej biją króle, A najgęściej giną chłopy”. „Króle” Big Techu (panowie naszych myśli), czyli Marek Zuckerberg, Sundar Pichai, Jeff Bezos z jednej strony i „króle brukselskie” spod unijnego sztandaru z drugiej strony.
Król (rząd) nakłada podatek na drugiego króla (Facebooka, tudzież Google’a). W imię „walki o poszanowanie praw autorskich” albo w ramach „daniny solidarnościowej” – nie ma to znaczenia. „Król” zza Oceanu wprowadza swoje opłaty, ale uderza w tym samym w drobne rycerstwo (media) i chłopów (konsumentów, nas). Media muszą płacić nowe daniny, niekiedy bardzo duże. Część z nich nie będzie miała wyboru i wprowadzi nową pańszczyznę, tfu, opłatę dla konsumentów.
Jak bitwa królów wymusza zmianę modelu biznesowego mediów
Jak to może wyglądać? Treści w Internecie staną się płatne. Dzisiejszy model działania mediów, oparty na zarabianiu na reklamach okaże się nieopłacalny.
Część mediów zrozumiała to już dużo wcześniej i wprowadziła płatną subskrypcję, która miała być sposobem na dywersyfikację dochodów. Także w polskim Internecie coraz więcej redakcji zamyka treści i wprowadza drobne opłaty za korzystanie z serwisów. Ten model okazuje się dosyć ryzykowny.
Po pierwsze pojawia się pytanie, czy konsumenci zechcą płacić za dostęp do mediów? Czy treści, które oferują są warte swojej ceny?
Po drugie może być to model zgubny dla samych mediów. Media będą zmuszone do sprzedaży płatnych subskrypcji albo do tworzenia treści pod gusta czytelników. Ergo zamykać się coraz bardziej w swoich bańkach. Taka Gazeta Wyborcza, której większość czytelników jest anty-PiSowska, będzie musiała tworzyć jeszcze bardziej anty-PiSowski content. Dla sprawiedliwości wypadałoby napisać, że taki serwis Gazety Polskiej, musiałby tworzyć prorządowe treści, ale przecież tak jest w rzeczywistości. Tyle, że Gazetą Polską rządzą bardziej pryncypały z Nowogrodzkiej niż czytelnicy. Co lepsze? Uzależnienie od reklam, rządu czy czytelników?
Między Bogiem a Prawdą trzeba przyznać, że dyktat czytelników jest najuczciwszą formą kontroli. I jest też najbliższej wolnego rynku, gdzie o istnieniu danego medium (produktu) decydują potrzeby konsumentów. Pytanie jak bardzo zasobne są to portfele. Czy lepiej płacić za wysokiej jakości content czy lepiej mieć za darmoszkę byle co. Wybór bynajmniej nie jest jednoznaczny.
Podatek cyfrowy po polsku
W ślad za Hiszpanią i Francją idzie Polska. O podatku cyfrowym mówi się u nas od 2018 roku. Stanowczy sprzeciw Stanów Zjednoczonych zamknął temat aż do wyboru nowego prezydenta USA. O ile wcześniej rząd polski deklarował, że czekamy na wprowadzenie podatku cyfrowego na szczeblu unijnym, to po zaprzysiężeniu Joe Bidena prace nad ustawą ruszyły pełną parą. Inna rzecz, że sam Biden zapowiedział pewną podatek cyfrowy, ale nie jest znana jego ostateczna forma.
Pomysł wprowadzenia podatku spotkał się ze sprzeciwem mediów i konsumentów. Według niezależnych mediów proponowana ustawa miałaby uderzyć w media, a nie gigantów. Celem ustawy ma być wywarcie ekonomicznej presji na niezależne media i uderzenie w ich odbiorców.
Rząd próbował bronić ustawy o podatku reklamowym, ale robił to nad wyraz kiepsko. Ustawę krytykowali nawet przedstawiciel rządzącej koalicji Jarosław Gowin i sympatyzujący z władzą publicysta Łukasz Warzecha.
Podatek cyfrowy czyli haruj chłopie więcej
Tak jak w Hiszpanii, tak i w Polsce wielkie koncerny technologiczne – „króle” – nie odczują podatku. „Śmierć chłopów” nie będzie dla nich problemem. Mniej chłopów do obróbki pańskich pól? Ha! To więcej pańszczyzny.
W Wielkiej Brytanii już we wrześniu ubiegłego roku firmy takie jak Amazon, Google, czy Apple ogłosiły podniesienie cen, na wszystkie usługi związane z „search engines, social media services and online marketplaces dla wszystkich przedsiębiorców, o 2 % od przychodu. Na tym samym rynku, również Google podniósł ceny o 2 % dla wszystkich reklam zamawianych z Google Ads i YouTube. Podobnie było we Włoszech i Austrii Czas teraz na Francję i Hiszpanie, wkrótce może i na Polskę.
Nad Wisłą może skończyć się to śmiercią i tak już wyniszczanych niezależnych mediów. Obarczone dodatkową dziesięciną wolne media i ich konsumenci ugną się pod presją ekonomiczną. Część redakcji upadnie, co lepsi dziennikarze zajmą się czymś, z czego da się wyżyć. Nie wiem, będą płoty malować albo truskawki w sezonie zbierać? Zostanie nam rządowa propaganda karmiona przez publiczne pieniądze, może trochę mediów branżowych żyjących z dostarczania fachowej wiedzy w niszy, może formaty takie jak Pudelek się utrzymają, bo zapotrzebowanie na eskapizm będzie rosło? Będzie goło, ale raczej niewesoło.
Świetny tekst!
Dzięki za dobre słowo w imieniu Autora i teamu HDG 😉