Facebook i Australia postanowiły wrócić do współpracy – koncern Marka Zuckerberga znów pozwala publikować newsy odbiorcom, a rząd wprowadza poprawki do prawa krępującego ruchy cyfrowym gigantom. Kto ugrał więcej na „wojnie o Australię”? Co wiemy, a czego jeszcze nie wiemy o zawartym wstępnym kompromisie? I czy na konflikcie w zachodnim świecie – którego stronami tak naprawdę w dużej mierze są miliarderzy Rubert Murdoch i Mark Zuckerberg – mogą zyskać mogą Chiny?
Pisaliśmy niedawno, że oczy całego świata powinny zwrócić się w stronę Antypodów. Starcie rządu australijskiego z mocnym wsparciem magnata prasowego Ruperta Murdocha z gigantyczną korporacją Marka Zuckerberga weszło w nową fazę. Zawieszenie broni nie oznacza, że konfliktu na linii Big Tech i rządy nie ma.
- Spotkania z klientami na zoomie już nie wystarczą. Jak cyfryzować firmę, żeby klient cię pokochał? Impresje Samcika i nie tylko [BIZNES BEZ PAPIERU]
- Hosting, czyli za co tak naprawdę płacisz? Jak wybrać firmę, z którą nie grozi ci "blackout" strony, e-sklepu lub bloga?
- Prywatność w sieci. Jak ją chronić przed oszustami, szpiegami, złodziejami i... rządem? Wystarczy zrobić tych kilka rzeczy
Po siedmiu dniach, które wstrząsnęły światem mediów i technologii Facebook i rząd Australii podali sobie ręce. Powoli opada bitewny kurz. Facebook, który 17 lutego „odlubił Australię, ponownie zaprosił ją do znajomych” – brzmią komentarze w australijskich i europejskich mediach. Dziś w oficjalnym oświadczeniu przedstawiciele australijskiego rządu poinformowali, że po rozmowach osiągnięto porozumienie. Ponadto minister skarbu Josh Frydenberg dodał, że Mark Zuckerberg zapewnił go o zdjęciu „bana na newsy” z australijskich mediów w ciągu najbliższych dni. Rząd Australii okazał się być na tyle mocnym przeciwnikiem, że zmusił szefa Facebooka do rozmów. Przynajmniej tak to wygląda z zewnątrz.
Facebook, Australia i cztery poprawki
Efektem negocjacji Facebooka z rządem Australii jest pojawienie się w nowym prawie czterech poprawek, które mają zapewnić gigantowi technologicznemu jak i innym platformom swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Kodeks dotyczący negocjacji między wydawcami prasowymi i firmami ma być bardziej jasny i klarowny. Ma on także zapewnić godziwe wynagrodzenie dla wydawców.
Pierwsza z poprawek wskazuje, że Facebook (i każda inna platforma) nie będzie musiał być objęty nowym prawem, jeżeli wniesie „znaczący wkład” w zrównoważony rozwój australijskiego przemysłu informacyjnego poprzez zawieranie umów handlowych z firmami zajmującymi się mediami informacyjnymi, czyt. wydawcami.
Druga poprawka daje czas koncernom technologicznym na zaznajomienie się z decyzją rządu, że będą one podlegały Kodeksowi. Tym samym firma będzie mogła przygotować odpowiednia strategię przed rozmowami z wydawcami. Trzecia poprawka dotyczy kwestii zróżnicowania kwot wynagrodzeń dla różnych wydawców, która ma miejsce w tej chwili. Kodeks chciał je ujednolicić, ale skoro powstały one wskutek negocjacji biznesowych to nie mogą one być równe dla wszystkich.
Najważniejsza z punktu widzenia FB wydaje się prawdopodobnie czwarta poprawka. Ta informuje bowiem, że w przypadku wstępnego braku porozumienia pomiędzy wydawcą a koncernem technologicznym arbitraż wymuszony przez rząd będzie ostatecznością. Firmy będą miały jeszcze 2 miesiące na kolejne negocjacje. Facebook zapewne musiał obawiać się rządowego arbitrażu, który bez cienia wątpliwości nakazywałby podpisanie umów niekorzystnych dla giganta.
Australia kontra Facebook: Kto zwyciężył w tej potyczce?
Bez dwóch zdań można powiedzieć ze Facebook pokazał swoją siłę. Po pierwsze nie obawiał się zablokować newsów na tak dużym i ważnym rynku mediów jak Australia, w co wielu ekspertów nie do końca wierzyło. Zuckerberg kolejny raz naraził się tym samym Rupertowi Murdochowi. Dodatkowo Australia została niejako zmuszona do rozmów o przyszłym kształcie ustawy z władzami Facebooka, choć wcześniej premier Scott Morrison zarzekał się, że koncerny muszą się dostosować do prawa kraju, w którym działają.
Nie ma jeszcze oficjalnych danych, ale zakaz wprowadzony przez Facebooka musiał uderzyć serwisy internetowe. Z nowego Kodeksu wyrzucono też kilka zapisów, które „mocno uwierały” szefów technologicznych gigantów. Czyli zwycięstwo? Niekoniecznie.
Mający i tak już bardzo złą prasę twórca Facebooka wystawił na próbę cierpliwość innych państw. Zaraz po zakazie newsów w Australii, z podobnym pomysłem kodeksu atakującego koncerny wystąpiła Kanada. W wielu innych krajach nastąpiła poważna dyskusja czy także nie pójść śladem Australijczyków. Cały świat obserwuje wynik tej potyczki, bo będzie to kluczowy element przyszłych negocjacji z Facebookiem czy innymi koncernami. A tego chyba Facebook raczej nie uzna za zwycięstwo.
Biorąc pod uwagę wypowiedzi Frydenberga czy Fletchera, rząd Australii także jest zadowolony. Zmusi bowiem Facebooka i inne koncerny korzystające z newsów mediów w tym kraju, aby zapłaciły im godziwe pieniądze. Zrobią to wprost, za pośrednictwem umów bilateralnych zawieranych z różnymi wydawcami lub zmusi ich do tego nowe prawo.
Według BBC pozytywnie kompromis oceniają na tym etapie wydawcy. Nine Entertainment, największa australijska firma z branży mediów lokalnych powiedziała, że jest „zadowolona”, że rząd znalazł kompromis i nie może się doczekać wznowienia rozmów na temat porozumienia handlowego”.
To tylko kolejny etap starcia
O tym jak faktycznie skończy się ten konflikt, co będzie oznaczał dla relacji koncerny technologiczne i wydawcy i kto będzie ostatecznym zwycięzcą zadecydują najbliższe tygodnie lub miesiące. Na razie kompromis wydaje się jedynym rozsądnym wyjściem, a postronnymi zwycięzcami tego sporu będą zwykli użytkownicy w Australii, którzy wkrótce znów będą mogli dzielić się newsami na serwisie.
Nawet jeśli Australia – a z nią obywatele świata – wygrali z korporacją cyfrową to jest to minimalne zwycięstwo i ledwie kropla w morzu. Być może to kropla, która drąży skałę, jaką jest Big Tech. Kolejne krople kapią w kolejnych krajach, gdzie próbuje się walczyć z przemożnym wpływem korporacji technologicznych. Trzeba jednak pamiętać, że za Facebookiem i Big Tech stoją Stany Zjednoczone z ich całym wpływem kulturowym i politycznym. Starcie z Facebookiem czy Google to w końcu starcie z interesami USA i ich wizją świata, w której to amerykańska wizja jest kluczowa.
Gdzie dwóch się bije, tam Chińczyk korzysta?
Pisaliśmy na początku, że na konflikt Facebook vs. Australia można spojrzeć też jak na starcie Zuckerberga i Murdocha, nowego króla informacji z dawnym magnatem prasowym. W końcu można zauważyć w tym próbę przetrwania starych mediów z nowymi mediami społecznościowymi. Można także zobaczyć w tym… wielki sukces Chin i ich wizji świata.
Spór demokracji z korporacją to w pewien sposób wewnętrzny konflikt wewnątrz liberalnego kapitalizmu. W tym świecie Mark Zuckerberg i Jeff Bezos mogą pstryknąć w nos prezydenta „największego mocarstwa świata” Donalda Trumpa i zablokować światowego wydawcę. W liberalnym kapitalizmie – jak go określa Branko Milanowic w głośnej książce „Capitalism, alone. The future of the system that rules the world” – korporacje mają większą władzę niż pierwsza, czy czwarta władza jak widać. Zupełnie inaczej jest w kapitalizmie politycznym, jaki znaleźć możemy w Rosji, a jeszcze bardziej w Chinach. W Kraju Środka największy biznesmen nic nie znaczy wobec władzy. Jack Ma, były szef grupy Alibaba, potęgi w chińskim Internecie, zniknął gdy tylko ośmielił się krytykować chińskie władze.
Wojna domowa kapitalizmu liberalnego przysłuży się kapitalizmowi politycznemu. Dziś marginalny wkrótce może zacząć odgrywać większą rolę. Demokracje liberalne walcząc z wszechwładzą korporacji mogą łatwo pójść w autorytarną stronę. Mogą to zrobić na dwa sposoby. Albo zbliżyć się ekonomicznie, technologicznie i politycznie do Chin i Rosji albo tylko wzorując się na Moskwie i Pekinie zbudować Internet po swojemu. Nie muszę nikomu wyjaśniać, że pierwsza opcja jest kusząca a druga raczej nierealna.