Globalne platformy internetowe będą zmuszone do oddania państwu decyzji odnośnie legalności, zgodności z dobrym smakiem i moralnością treści. Tak wynika z dwóch projektów ustaw Komisji Europejskiej. Czy walcząc z dominacją cyfrowych gigantów szykujemy sobie cenzurę?
Komisja Europejska zaprezentowała dwa projekty regulacji dotyczących platform internetowych. Chodzi o Digital Services Act (kodeks usług cyfrowych) oraz towarzyszący mu Digital Market Act (prawo o rynku cyfrowym). W założeniu mają one uderzyć w cyfrowych gigantów i chronić obywateli. W praktyce mogą być formą unijnej cenzury.
Zacznijmy od tego, że wciąż mowa o projektach i wprowadzenie odpowiednich regulacji na pewno spotka się, i z twardym sprzeciwem USA oraz Chin (w mniejszym stopniu), i łagodnym lobbingiem ze strony gigantów cyfrowych. Zarówno z Zachodu, jak i Wschodu. Idea jest zacna, ale praktyka może być różna.
Bat na Facebooka
W założeniu regulacje mają dotyczyć wszystkich usług cyfrowych – od mediów społecznościowych po platformy e-commerce działające w UE. Digital Services Act (DSA) dotyczy wszystkich podmiotów sieci, dużych graczy, mniejszych i samych użytkowników. Digital Market Act (DMA) jest wymierzone przeciwko dużym platformom, które uzależniają od siebie mniejsze podmioty.
Bardzo często ci wielcy gracze – jak Facebook, Amazon, Google – mają wszechwładny wpływ na rynek i nowe regulacje mają to ograniczyć. Kary za nieprzestrzeganie nowych przepisów mogą sięgać nawet 10 proc. obrotów firm w Europie w przypadku Digital Services Act oraz do 6 proc. obrotów w przypadku Digital Markets Act.
Z języka unijnego na nasze
Oba projekty są zapowiedzią wielkiej zmiany i przykładem europejskiej ofensywy wymierzonej przeciwko gigantom technologicznym ze Stanów Zjednoczonych i Chin. To w końcu szansa na wyjście z cienia technologicznych potęg. Pozostaje pytanie: jak europejska ofensywa wpłynie na życie zwykłych użytkowników sieci.
Na poziomie ogólnym przepisy mogą dostarczyć narzędzi, które umożliwią rozliczenie platform z władzy, jaką sprawują. Globalne koncerny mogą zostać np. zmuszone do umożliwienia użytkownikom odinstalowywania aplikacji fabrycznie zainstalowanych na ich urządzeniach (patrz Apple). Nie będą mogły też lepiej prezentować własnych usług czy produktów na platformach kosztem konkurencji, np. pokazując je wyżej w wynikach wyszukiwania (patrz Google).
Z regulacji wynika, że platformy internetowe będą musiały zidentyfikować swoich użytkowników biznesowych i sprawdzić ich usługi. W praktyce ma to pomóc wyśledzić nieuczciwych handlowców i ochroni kupujących online przed nielegalnymi produktami, takimi jak podrabiane i niebezpieczne produkty. Platformy będą miały obowiązkowe procedury usuwania nielegalnych towarów. Internetowe platformy handlowe będą również proszone o śledzenie swoich handlowców („poznaj swojego klienta biznesowego”).
Zapewni to bezpieczne, przejrzyste i godne zaufania środowisko dla konsumentów i zniechęci przedsiębiorców, którzy nadużywają platform, do sprzedaży niebezpiecznych lub podrabianych towarów.
Platformy internetowe zostaną ponadto poproszone o zorganizowanie swoich interfejsów internetowych w sposób umożliwiający przedsiębiorcom wywiązywanie się z obowiązków informacyjnych wobec konsumentów. Dostępny będzie również nowy system zaufanych sygnalizatorów, np. dla właścicieli marek walczących z podrabianymi towarami, dla szybszego i łatwiejszego oznaczania i usuwania podrobionych towarów.
Jednocześnie obywatele będą mogli zgłaszać nielegalne treści, w tym produkty, z którymi się spotykają. Pozwoli to na zakwestionowanie decyzji podjętych przez platformy internetowe w przypadku usunięcia ich treści. W praktyce platformy będą mieć obowiązek powiadamiania o każdej podjętej decyzji, o przyczynie tejże i zapewnić mechanizm zaskarżenia.
Koniec z randomowymi reklamami
Nowe reguły umożliwią użytkownikom zrozumienie i podejmowanie świadomych decyzji dotyczących wyświetlanych reklam. Facebook czy Google będzie musiał nas poinformować, dlaczego takie a inne reklamy. A także: kto za to zapłacił. Obowiązki powiadamiania i podejmowania działań dotyczą również potencjalnie nielegalnych reklam, podobnie jak każdego innego rodzaju treści.
Ponadto – zgodnie z projektem ustaw – cyfrowi giganci będą musieli utrzymywać i zapewniać dostęp do repozytoriów reklam. Umożliwi to naukowcom, społeczeństwu obywatelskiemu i władzom kontrolę sposobu wyświetlania reklam i kierowania na nie. Cyfrowi giganci będą musieli także zapewnić dostęp do swoich narzędzi do pomiaru wydajności oraz informacji niezbędnych reklamodawcom i wydawcom. Ma to umożliwić tym ostatnim przeprowadzania własnej niezależnej weryfikacji zasobów reklamowych.
Prosta droga do cenzury?
Nowe przepisy mają także zapobiec kolejnym aferom takim jak ta Cambridge Analytica. Użytkownicy będą mieli wpływ na rekomendowane treści. Sami będą mogli modyfikować stosowane kryteria i układać przekaz pod siebie, nie pod interesy innych.
Użytkownicy będą uprawnieni do zgłaszania nielegalnych treści w łatwy i skuteczny sposób. Zostanie utworzony uprzywilejowany kanał dla zaufanych sygnatariuszy. Chodzi tutaj o podmioty, które wykazały się szczególną wiedzą i kompetencjami. Będą oni mogli zgłaszać nielegalne treści, na które platformy będą musiały zareagować priorytetowo. Tli się tutaj pewna nadzieja dla licznych organizacji pozarządowych, czy fundacji. Jeśli zostaną uznane one za godne podmioty, będą mogły kształtować nam sieć. Gorzej gdy na tę listę trafią podmioty wspierające autorytarne rządy. Wyobrażacie sobie TVP z priorytetem ważności na Facebooku?
Jeżeli zezwalają na to przepisy krajowe, organy państw członkowskich będą mogły nakazać każdej platformie działającej w UE, niezależnie od miejsca jej siedziby, usunięcie nielegalnych treści. Tutaj pojawia się jednak pewne zagrożenie.
Ten przepis jest bowiem prostą drogą do wprowadzenia cenzury narodowej (w tym kraju wszystko jest narodowe). Gdy Facebook będzie zmuszony do oddania państwu decyzji odnośnie legalności, zgodności z dobrym smakiem i moralnością treści, to czy nasze ściany Facebookowe będą wyglądać jak z kazania abp. Jędraszewskiego. Szczerze mówiąc wolę już „cenzurę” Marka Zuckerberga niż jakiegoś Sasina.
Przepisy dla Dzikiego Zachodu
Owszem, dokumenty unijne wyjaśniają, że szkodliwe treści nie powinny być traktowane w ten sam sposób, co nielegalne. Nowe przepisy narzucą środki mające na celu usuwanie lub zachęcanie do usuwania nielegalnych treści, przy pełnym poszanowaniu wolności wypowiedzi. To poszanowanie ma być realizowane jednak w tym, że… łatwiej będzie można zaskarżyć decyzję o usunięciu treści, czy zablokowaniu konta. To niezbyt wiele.
W teorii nowe regulacje mają być pro-obywatelskie, w praktyce może być różnie. Niejeden raz przekonaliśmy się, że nadmiar regulacji po prostu szkodzi. Wiemy też, że z dobrych chęci komisarzy unijnych bywa wybrukowane piekło przedsiębiorców i konsumentów.
Na pochwałę zasługuje fakt, że w ogóle coś się dzieje. Przez lata Internet był Dzikim Zachodem cywilizacji. Jeśli nie da się zbudować go od zera, etycznie i sprawiedliwie, to może trzeba go okiełzać. Nawet w ten nieco nieudolny sposób. Te chociażby minimalne zwrócenie sieci w ręce użytkowników – którzy tak naprawdę tworzą Internet – to być może spóźniony gest. Jednak jak wiemy lepiej późno niż wcale.
W tej chwili mamy ostro cenzurę Facebooka dla treści prawicowych a chulaj dusza piekła nie ma dla skrajnie lewackiej ideologii śmierci. Jak ktoś pisze. że woli obecną cenzurę facebooka od cenzury prawicy to jest po prostu zindoktrynowanym lewakiem i tyle a cenzura jest każda zła.