Nowoczesne technologie i niestandardowe pomysły przyczyniły się do spektakularnych porażek podczas wojen na świecie. Była też wojna o złoty stolec, konflikt nocnikowy i odcięte ucho. Wszystkie bez sensu.
Wojna nie ma w sobie nic z kobiety, jak zauważyła noblistka Swietłana Aleksijewicz, ale też nie mieści się w głowie przyzwoitemu człowiekowi. Temu samemu, który wybiera najczęściej tych, którzy wojny wszczynają. Spadające na ludzi bomby, niszczenie dorobku życia, szok i strach – po czymś takim mózg doświadcza stanu, z którego tylko nielicznym udaje się później wyjść. Przy tym dla mózgu bez znaczenia jest, czy fizycznie uczestniczy w wojnie, czy też wciąż o niej czyta i ogląda obrazy z nią związane. Wszyscy więc będziemy mieli po wojnie z Ukrainą większe lub mniejsze objawy stresu pourazowego. I jeśli nic z tym nie zrobimy, świat pogrążyć się może w jeszcze większym chaosie.
Jak jednak do tego doszło, że w XXI wieku, po doświadczeniu tak wielu wojen światowych, przy wysoko rozwiniętych technologiach, które powinny ułatwiać nam życie, ludzkość znów przeżywa wojenne zmagania?
Kto wrzuca żarcie do klatki?
Być może odpowiedź przynieść nam może przyjrzenie się eksperymentowi zwanemu „Klatką Skinnera”.
To specjalne urządzenie, za pomocą którego psychologowie behawioralni obserwują zachowania zwierząt w różnych sytuacjach. W jednym z takich eksperymentów umieszczono w klatce świnie. Najpierw jedną, która była karmiona za pośrednictwem specjalnego otworu, przez który do środka klatki wpadało jedzenie. Aby je dostać, świnia musiała przycisnąć ryjem przycisk po przeciwnej stronie klatki. Wszystko szło dobrze, świnia szybko pojęła, co ma robić i korzystała z paszy, kiedy tylko naszła ją ochota.
Sytuacja się zmieniła, gdy do klatki wpuszczono dużo większą i silniejszą świnię. Mała wciskała przycisk ryjem, jednak nagrodę w postaci jedzenia otrzymywała ta gruba i silna towarzyszka, która ani myślała dopuścić tę mniejszą do jedzenia. W końcu mała świnka dała sobie spokój. Przestała wciskać przycisk. Inicjatywę z przyciskaniem przejęła więc wielka świnia. Musiała pofatygować się w stronę przycisku, a wówczas mała była w stanie uszczknąć coś ze spadającej paszy, zanim duża, wściekła i samolubna, przegoniła ją na dobre. Obie się jednak najadały.
I co ciekawe, dopóki były syte, zachowywały się przewidywalnie i spokojnie. Jadły, spały, czasem się bawiły. Żadna z nich nie zadała sobie jednak trudu, by ustalić, skąd właściwie pochodzi pasza, która niejako spadała im „z nieba”.
Ten eksperyment dał do myślenia prof. Andrzejowi Draganowi, fizykowi, który zajmuje się łączeniem teorii względności z teorią kwantową na Uniwersytecie Warszawskim.
Słoik z kiszonymi pomidorami i śliwką potężniejszy od drona
„Dokonaliśmy co prawda ilościowego postępu, organizując sobie w życiu o wiele bardziej wyrafinowane formy rozrywki z kulturą i sztuką na czele. Oddajemy się przeróżnym uciechom ograniczonym tylko wyobraźnią i budżetem. Realizujemy swoje pasje i ambicje. Takie jak bicie rekordu świata w biegu na 200 metrów z przeszkodami albo jeżdżenie snowboardem w japońskim śniegu. Ale większego wysiłku skierowanego na zbadanie klatki, w której sami się przecież znajdujemy, raczej nie czynimy. Trzeba przyznać, że godność nagiej małpy jest przez to wystawiona na szwank” – dochodzi do wniosku fizyk w swojej książce „Kwantechizm, czyli klatka na ludzi”.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że Dragan w swojej książce traci cierpliwość do głupoty gatunku ludzkiego, jakby chciał powiedzieć pomiędzy wierszami: ludzie, zacznijcie wreszcie myśleć! A jest o czym w obliczu wojny w Ukrainie, którą rozpętał Władimir Putin, latami tolerowany i suto karmiący tak zwanych wielkich tego świata. Ci drudzy z kolei pozwalali mu utrzymywać dobre samopoczucie, mimo że wiedzieli o tym, co wyprawia z ludźmi, którzy są dla niego niewygodni.
Jak każdy satrapa, Putin zapewne skończy w okolicznościach, jakich dla siebie nie przewidział. I nie będzie to chwała ani wieczna pamięć. Jego plany niszczy też silna ukraińska obrona oraz – co musi doprowadzać go do białej gorączki – poczucie humoru Ukraińców, którzy nie tracą hartu ducha. Wojennymi narzędziami stają się w Ukrainie słowa, które przechodzą do historii, jak „Rosyjski okręcie wojenny, idź do chuja” ale też słoik kiszonych pomidorów ze śliwkami, którym mieszkanka Kijowa strąciła rosyjskiego drona. Historia o tym, jak zwykły słoik z kiszonką wygrał z nowoczesną technologią, zapisze się więc na dobre w losach świata, podobnie jak wiele innych zabawnych opowieści wojennych, które przyczyniły się do porażek i upokorzenia oczadzonych agresorów.
Awaria z fekaliami
Spektakularną klapą zakończył się na przykład rejs niemieckiego okrętu podwodnego U-1206, który wyruszył w dziewiczy rejs bojowy na północny wschód od wybrzeża Szkocji. Był kwiecień 1945 r. Supernowoczesny U-Boot, szybki i wyposażony w nowatorską toaletę, która wystrzeliwała ekskrementy bezpośrednio do morza bez konieczności przechowywania ich w szambie, długo nie pociągnął. Ówcześni żołnierze nie mogli sobie poradzić ze skomplikowaną aparaturą toalety, słowem – nie potrafili po sobie spłukać. Kapitan też nie dał rady, więc musiał wezwać mechanika. Ten pogorszył sprawę, bo przekręcił niewłaściwy zawór i kabinę zaczęła zalewać mieszanina wody morskiej i fekaliów.
Sprawa sięgnęła tragedii, gdy ścieki spłynęły do przedziału akumulatorów, które projektanci okrętu zainstalowali pod toaletą. Słona woda doprowadziła do tego, że z akumulatorów zaczęły buchać ogromne ilości zabójczego chloru. Kapitan nie miał wyjścia – musiał wynurzyć okręt na powierzchnię. I natychmiast został zaatakowany przez samoloty RAF-u. Statek wraz z załogą poszedł na dno, a jego kapitan o nazwisku Schlitt, przeszedł do historii jako dowódca nowoczesnego okrętu wojennego, który zatonął z powodu awarii nowoczesnej kloaki. Sprawił to wszystko jeden człowiek – twórca nowoczesnej toalety w okręcie podwodnym.
Cała ta historia wydaje się kompletnie bez sensu, podobnie jak wojna w Ukrainie i masa wojen w dziejach świata, które wybuchły, bo…mogły. Tom Phillips w książce „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko” pisze o bezsensownych wojnach, które kosztowały życie zdziwionych przemocą poddanych. Od pijanej w sztok armii austriackiej, która przypuściła atak na samą siebie, do supermocarstwa, które wybrało na prezydenta gospodarza telewizyjnego reality show.
Wiadro i Złoty Stolec
W 1325 r. wybuchła „wojna o wiadro”. Dwa tysiące ludzi zginęło wówczas, gdy włoskie państwa-miasta Modena i Bolonia zaczęły się tłuc między sobą. Przyczyna? Kradzież studziennego wiadra, którego dokonało kilku modeńskich żołnierzy w Bolonii. Modena zwyciężyła i od razu ukradła inne wiadro.
Najkrócej trwająca wojna w historii zajęła 38 minut. Tron Zanzibaru objął sułtan, którego nie chcieli Brytyjczycy. Rozpoczęli ostrzał pałacu, w którym zabarykadował się sułtan. Uciekł i Brytyjczycy machnęli ręką, przestali strzelać.
Była też wojna futbolowa w 1969 r. Napięcia pomiędzy Salwadorem a Hondurasem przybrały na sile, gdy obie strony używały przemocy podczas nerwowych eliminacji do mistrzostw świata. Mecz wygrał Salwador, a wojna zakończyła się remisem.
Inną głupią wojną, która pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar i trwała dziesięć lat, była wojna między Wielką Brytanią z Hiszpanią zwana wojną o ucho Jenkinsa. Wybuchła w 1731 r., bo hiszpańscy korsarze obcięli ucho kapitanowi marynarki wojennej. Brały w niej udział wszystkie kraje Europy, a większość z nich zapewne nie miała pojęcia, o co pierwotnie poszło.
Była i rebelia nocnikowa w 1077 r. spowodowana tym, że Robert II Krótkoudy, najstarszy syn Wilhelma Zdobywcy, wszczął bunt przeciwko ojcu, bo ten niedostatecznie ukarał jego dwóch braci za to, że wylali mu na głowę zawartość nocnika. No i wojna absurdalna do potęgi – o Złoty Stolec w 1900 r. Wybuchła między imperium brytyjskim a ludem Aszanti z Afryki Zachodniej tylko dlatego, że brytyjski gubernator rozzłościł się z powodu…krzesła. Podano mu bowiem zwykły stołek do siedzenia, a nie Złoty Stolec, którego zażądał. Święty tron, na którym nikomu nie wolno było siadać. Brytyjczycy wojnę wprawdzie wygrali, ale gubernator nigdy nie usiadł na tym krześle.
Głupie wojny
Każda wojna wybucha zwykle z przyczyn, które nie są warte nawet wszczynania kłótni. Jej przebieg najczęściej w dużej mierze wcale nie zależy od strategii, nowoczesnych technologii, jakie zostały w wojnie użyte, ale od czystego przypadku, wpadki lub żarliwego nastawienia ludzi, którzy nie upadają na duchu – co obserwujemy w przypadku Ukrainy. Fakapy chodzą po ludziach i można z nich wyciągać wnioski oraz czerpać nadzieję. Tak bardzo potrzebną wówczas, gdy w bezsensie wojny załamuje się poczucie wartości i szacunku do życia. Człowiek jednak, jak wiemy z historii, słabo uczy się na błędach.
Ostatnia nadzieja w tym, że nowoczesna technologia połączona z doświadczeniem cierpienia, zmieni ludzkie umysły na tyle, by pamiętały trwale o tym, że pazerność, koniunkturalizm i wyzysk to droga do wojny. Wtedy takie ludzkie osobniki jak Putin, nigdy nie osiągną wysokiej społecznej pozycji. Aby to się jednak dokonało, musimy zacząć dostrzegać nagość, a nie siłę współczesnych królów. I wybierać na przywódców takich przedstawicieli, którzy zamiast żyć resentymentami, patrzą w przyszłość.