Partnerem strategicznym Homodigital.pl jest
30 września 2020

„Jestem więc mi płać”? Gwarantowany dochód podstawowy i jego konsekwencje

Pandemia zatrzymała światową gospodarkę, ale zarazem przyspieszyła rozwój technologii i powszechną automatyzację. Taki obrót spraw może doprowadzić do tego, że miliony – jeśli nie miliardy – ludzi zostaną bez pracy. Nie mogą jednak zostać bez kapitału i poczucia sensu.

Pandemia zatrzymała światową gospodarkę, ale zarazem przyspieszyła rozwój technologii i powszechną automatyzację. Taki obrót spraw może doprowadzić do tego, że miliony – jeśli nie miliardy – ludzi zostaną bez pracy. Nie mogą jednak zostać bez kapitału i poczucia sensu

O ile zapewnienie poczucia sensu to temat niebywale trudny – szczególnie w czasach postmodernizmu – to nad kwestią pustego portfela warto się pochylić. Rozwiązaniem problemu braku środków może powszechny gwarantowany dochód podstawowy (UBI od angielskiego Unconditional Basic Income) Ten społeczno-polityczny model finansów publicznych – zakładający, że każdy obywatel, niezależnie od swojej sytuacji materialnej, otrzymuje od państwa jednakową, określoną ustawowo, kwotę pieniędzy, za którą nie jest wymagane jakiekolwiek świadczenie wzajemne – ma na celu nie tylko zapewnienie jako takiej egzystencji mas, ale jest też formą utrzymywania porządku i ładu społecznego. Biedni i głodni ludzie lubią się buntować, a każdemu władcy, od demokraty po tyrana, chodzi przecież o spokój.

Dywidenda obywatelska

Koncepcja dochodu podstawowego czasami określanego mianem „dywidendy obywatelskiej” albo „dywidendy społecznej” jest stara jak świat pieniądza. O takiej formie stymulacji gospodarki pisał już w 1797 roku Thomas Paine. Ten Prekursor liberalizmu (co by powiedzieli lewicowi epigoni?) proponował  by rząd Stanów Zjednoczonych wypłacały 15 funtów każdemu obywatelowi, który wchodzi w dorosłość (ukończy 21 lat), co stanowiło równowartość rocznego dochodu angielskiego rolnika.

Pierwszym polskim ekonomistą, który opowiadał się za takim rozwiązaniem, był marksista Oskar Lange. Wskazywał on, że „jednostka powinna mieć stały udział w dochodzie płynącym z kapitału i bogactw naturalnych, które są własnością społeczeństwa”. W latach 90. XX wieku ideę dywidend z narodowego kapitału propagował m.in. Szczęsny Górski.

Jednak to co było do tej pory tylko ciekawą ideą, stało się popularnym i poważnym tematem debaty ekonomistów. O powszechnym gwarantowanym dochodzie podstawowym zaczęto mówić po kryzysie z 2008 roku, ale dopiero obecna pandemia i związany z nią nowy wielki kryzys sprawił, że temat trafił pod strzechy. Jednak to nie oba spowolnienia (sprzed 12 lat i obecne) sprawiły, że ideę dywidendy obywatelskiej zaczęto próbować w praktyce.

Bolesny przełom

Kryzysy mają to do siebie, że trwają w określonym czasie. To co przynosi naprawdę wielką zmianę jest niewidoczne, pełzające. Może nosić miano rewolucji, choć to bardziej medialne określenie niż rzeczywiście oddające ducha transformacji. Przyśpieszenie technologiczne, postępujące w sposób wykładniczy, zmienia naturę świata. Piszemy o tym w innych artykułach.

Ostatnie dziesięciolecie – gdy technologie umożliwiły szybką, łatwą i tanią komunikację z całym światem, wygodne podróżowanie, zdobywanie informacji i tworzenie – to czas największego przełomu.

Przełomu, który może przenieść nas w świat rodem z mrocznych dystopii – ostrzegał przed ciemną stroną technologicznej rewolucji  twórca Microsoftu Bill Gates. Według niego z powodu skoku technologicznego społeczne podziały tylko się pogłębią, ale pojawi się nieznane dokąd technologiczne bezrobocie. Tym dotkliwsze, że niemożliwe do łatwego zlikwidowania i dotykające wykształconych, świadomych obywateli.

Praca człowieka nie będzie miała sensu. Po prostu. Człowiek będzie droższy, mniej wydajny i dużo mniej efektywny niż maszyna. Żaden program gospodarczy nie może zakładać, że bardziej opłaca się dać pięćdziesięciu chłopa łopaty niż wjechać w pole koparką. O ile jednak poprzednie rewolucje przemysłowe i technologiczne likwidowały rutynowe, powtarzalne i fizycznie obciążające zajęcia, to galopujący rozwój technologii, a w szczególności sztucznej inteligencji, sprawi, że i białe kołnierzyki staną się kiepską inwestycją. Nie będę skupiał się nad wątkiem automatyzacji pracy i zastępowania pracy robotami czy algorytmem, bo to temat na zupełnie nową opowieść, pozwolę sobie spojrzeć na możliwe złagodzenie przyszłego kryzysu.

Na waciki

Ma nim być właśnie gwarantowany dochód podstawowy. Ma on osłodzić tofflerowski „szok przyszłości”. Skąd wziąć na to wszystko pieniądze. Gates postuluje wprowadzenie podatku od robotyzacji, który firma płaciłaby za każde likwidowane miejsce pracy. Podobnie przyszłość widzi założyciel PayPala oraz właściciel Tesli Elon Musk. Wtórują im ekonomiści (m.in. Joseph E. Stiglitz, Thomas Piketty czy Daniel Kahneman), filozofowie (m.in. Slavoj Żiżek, Steven Pinker, Noam Chomsky) i publicyści (m.in. Yuval Noah Harari, Malcolm Gladwell, Edwin Bendyk). O podatku od robotów piszę w innym tekście, do którego odsyłam – w tym miejscu rozważmy możliwe scenariusze dywidendy obywatelskiej.

Czy dochód podstawowy ma być równy?

Pozornie sprawiedliwe rozdzielanie dochodu podstawowego może być w istocie krzywdzące. Jeśli państwo ma wypłacać wszystkim obywatelom dywidendę socjalną w równej wysokości, to zawsze znajdą się ci, którzy są taką polityką poszkodowani, bo z pewnych względów potrzebowaliby większej pomocy. Czy polityka społeczna, która lekceważy najbardziej (w danym momencie) potrzebujących, jest polityką sprawiedliwą? Czy równo dla wszystkich oznacza sprawiedliwie? Nad Wisłą ersatzem tej dyskusji jest debata o słynnym 500 plus. Dlaczego każdy dostaje tyle samo. Dlaczego zarabiający najniższą krajową dostaje tyle co milioner. Dla tego pierwszego to szansa na godne życie, dla drugiego niezauważalna drobina, na waciki jak to mówią.

Czy dochód podstawowy ma być gwarantowany?

UBI radykalnie zmienia podział odpowiedzialności w triumwiracie pracownik-państwo-firma. Za utrzymanie pracownika, a więc godną pensję, do tej pory odpowiedzialny był w ogromnej mierze pracodawca. Po wprowadzeniu omawianego dochodu nastąpiłaby zmiana paradygmatu: za utrzymanie obywatela odpowiadałby Państwo.

Czy sprawiedliwie jest żeby każdy niezależnie od swojego społecznego wkładu i postawy dostawał tyle samo? Z punktu widzenia państwa uczciwym (czytaj: dającym szansę na utrzymanie porządku społecznego) było jednak uzależnienie wypłaty od praworządności. Dlaczego pieniądze ma dostawać chuligan, jeżdżący bez biletu, szkodnik nie uznający segregacji śmieci? Przecież w świecie, który zmusza nas do aktywnej troski o planetę, dobro społeczne, uzależnienie wypłaty od postawy patriotycznej i ekologicznej nie byłoby wcale krzywdzące? Dlaczego mamy się składać na dochód dla kogoś kto nam szkodzi! Przyznajcie, że to kusząca wizja.

Czy naprawdę gwarantowany dochód podstawowy coś zmieni?

Miałem nie pisać o poczuciu sensu, ale muszę słowem wspomnieć o bliźniaczym pojęciu czyli godności. W świecie technologicznego bezrobocia i skrajnych nierówności UBI może faktycznie nie spełniać swojej roli. Co z tego, że będzie nas stać nawet na godne życie – wakacje raz do roku, fajne ciuchy, samochód – gdy tych nielicznych będzie stać na wiele, wiele więcej. Czy powinna nas cieszyć egzystencja larwy, gdy w świetle praw natury możemy być motylami? W świecie wiecznie niezaspokojonych ambicji, gdy nasze potrzeby rozbudzają ci wielcy z ekranów telewizorów i smartfonów (via Instagram), dobre życie to za mało. Może nie będziemy głodni i biedni, ale upokorzeni też możemy się buntować.

Płacenie za milczenie może się nie sprawdzić.

Eksperymenty były. Tyle można powiedzieć

Jeszcze przed pandemią prowadzono pierwsze eksperymenty z dochodem podstawowym. Tak było m.in. w Finlandii. Przez dwa lata (2017-2018) dwa tysiące bezrobotnych osób otrzymywało nieopodatkowaną kwotę 560 euro miesięcznie. I to niezależnie od tego, czy aktywnie poszukiwały pracy, czy nie. Okazało się, że osoby otrzymujące gwarantowany dochód podstawowy były nieznacznie bardziej aktywne zawodowo od tych, które dostawały zwykły zasiłek dla bezrobotnych. Średnio osoby na zasiłku przepracowały w tym okresie 73 dni, a osoby otrzymujące UBI 78 dni – wynika z omówienia badania, które opublikowana w maju br. .

Nieco większa różnica była widoczna w kwestii kondycji psychicznej i poczucia bezpieczeństwa materialnego wśród uczestników eksperymentu. Osoby otrzymujące gwarantowany dochód podstawowy rzadziej zgłaszały podejrzenie depresji i lepiej oceniały swoją ogólną sytuację materialną. Grupa kontrolna, otrzymująca zwykły, warunkowy zasiłek, w 47 proc. stwierdzała, że jej sytuacja finansowa jest trudna lub bardzo trudna. W grupie otrzymującej UBI było to 40 proc. Z kolei 32 proc. respondentów z grupy kontrolnej stwierdziło, że podejrzewa u siebie depresję. W grupie otrzymującej dochód podstawowy było to 22 proc. Czy można z tego eksperymentu wyciągnąć wnioski?

Zdaniem dr Jacka Sawulskiego niekoniecznie.

– Eksperymenty trwały krótko, ludzie wiedzieli, że biorą udział w teście – dlatego też mogli zachowywać się nienaturalnie. Ale co najważniejsze: taki eksperyment bada tylko, co z pieniędzmi zrobią ludzie, a nie wpływ na gospodarkę w skali makro. A to druga, być może ważniejsza, strona dyskusji o dochodzie gwarantowanym – wyjaśniał w rozmowie z Gazetą Wyborczą.

A może coś innego niż gwarantowany dochód podstawowy?

Do dziś więc jest UBI raczej modnym tematem niż praktyką. Zdaniem Bartosza Paszczy z Klubu Jagiellońskiego płacenie za istnienie to droga donikąd.  W eseju z „Katolickie państwo dobrobytu” wyjaśnia, że dużo lepszym rozwiązaniem jest na przykład zmniejszenie godzin pracy. Czyli de facto podzielenie się pracą. Praca może być dla wszystkich jeśli będziemy pracować mniej. To na pewno wizja zgodna ze społeczną nauką Kościoła i lewicową narracją o godności ludzi pracy. Jednak jednak na pewno niezgodna z kapitalistyczną zasadą maksymalizacji zysków i minimalizacji kosztów. A dobrze wiemy, że narracje Kościoła i lewicy nie są obecnie na topie, zaś pieniądz rządzi światem.

Zdaniem Paszczy idealnym rozwiązaniem byłoby nawet skrócenie tygodnia pracy do czterech dni. Jego zdaniem lepiej niż dochód podstawowy realizowałby cele jakimi jest utrzymanie porządku społecznego i przygotowanie ludzi do pełzającej globalnej zmiany, jaką przynoszą nam technologie.

„Czterodniowy tydzień pracy to też duża część odpowiedzi na wyzwanie zdobywania nowych kompetencji, które w praktyce sprowadza się do stworzenia kultury uczenia się przez całe życie. Polska w rankingach kształcenia ustawicznego (lifelong learning) wypada kiepsko z wielu przyczyn. Trudno jednak nie oprzeć się wrażeniu, że jedną z nich będzie to, że liderujemy z kolei w rankingach czasu poświęcanego na pracę. Jak mamy zachęcić osoby po trzydziestym roku życia do kontynuowania nauki, jeśli pomiędzy pracą a domem nie mają nawet czasu i siły na spotkania ze znajomymi?” – pisze Paszcza.

Pracuj mniej

W opinii publicysty w czasach technologicznej rewolucji najważniejsza jest zdolność dostosowania do nowych warunków, a ta wymaga czasu. Pracując mniej (przy założeniu stałych zarobków) można być bardziej odpornym na kryzys.

Takie rozwiązania są coraz popularniejsze. 4 dni pracujące, a stawka jak za tydzień pracy – takim luksusem cieszy się około 200 pracowników nowozelandzkiej firmy Perpetual Guardian. Miało to być lekarstwo na wyjście z kryzysu wywołanego przez pandemię. Działanie firmy wywołało powszechną debatę w wyspiarskim kraju, w którą włączyła się nawet premier kraju, Jacinda Ardern. Rządząca krajem zasugerowała, że może to być dobre rozwiązanie. Zaznaczyła jednak, że powinno być prowadzone indywidualnie przez firmy, nie zaś na zasadzie powszechnie obowiązującej ustawy.

Podobne rozwiązania są szeroko dyskutowane w Niemczech. Szef związku zawodowego IG Metall Joerg Hofmann zaproponował,, aby w nadchodzącej rundzie negocjacji układów zbiorowych uzgodnić czterodniowy tydzień pracy jako opcję dla przedsiębiorstw, by w ten sposób zapobiec redukcji zatrudnienia.

„Czterodniowy tydzień pracy byłby odpowiedzią na zmiany strukturalne w sektorach takich jak przemysł samochodowy. Umożliwiłoby to utrzymanie miejsc zatrudnienia w przemyśle, zamiast je likwidować” – powiedział Hofmann w rozmowie z „Sueddeutsche Zeitung”. Zdaniem Hofmanna firmy takie jak Daimler, ZF i Bosch już przystały na skrócenie czasu pracy.

Tylko czy faktycznie nastanie bezrobocie technologiczne?

Zakończę ten tekst nieco przewrotnie. Zastanawiamy się w nim nad bezrobocie technologicznym, które może nie nastąpić oczywiście. Przyszłość ma to do siebie, że póki nie stanie się teraźniejszością zawsze jest projektem. Scenariuszy jest wiele.

W 1930 r. John Maynard Keynes prognozował, że w okolicach 2030 r. większość ludzkości nie będzie musiała pracować dłużej niż 15 godzin tygodniowo. I choć trafnie przewidział tempo wzrostu gospodarczego w tym okresie, to w przypadku czasu wolnego rażąco się pomylił. Mimo postępu technologicznego zamiast zaczynać weekend we wtorek, w większości krajów pracujemy tyle samo albo dłużej niż w roku 1990. Podobnie jak w przeszłości nowe technologie wspomagają, a nie zastępują pracowników. Umożliwiają szybszą komunikację, pozyskiwanie informacji czy pracę na odległość.

Także analiza ILO (International Labour Organization – Międzynarodowej Organizacji Pracy) The impact of technology on the quality and quantity of jobs (Wpływ technologii na jakość i ilość pracy) pokazuje, że nic nie jest pewne i bezrobocie technologiczne jest raczej opcją niż koniecznością. Według dostępnych danych nowe technologie w największych gospodarkach tworzą więcej miejsc pracy, niż ich likwidują.

Bezrobocie technologiczne? Będzie coś gorszego

Liczba pracowników, którzy w związku z postępem faktycznie stracą źródło utrzymania, zdaniem ekspertów nie powinna przekroczyć 10–15% ogółu. Analiza pokazuje jednak, że nierówności będą rosły. Być może praca nie zniknie, ale realna płaca będzie coraz mniejsza. Grozi nam globalny prekariat.

Być może więc punktem wyjście do dyskusji o gwarantowanym dochodzie podstawowym nie powinno być możliwe bezrobocie technologiczne. Może prawdziwym problemem jest wizja jałowej pracy i marnej płacy. Prawdopodobne, że przyszłość nie będzie sielanką i nudą, ale tylko nudą. Wracają do tezy postawionej w leadzie tekstu.  Rozwój technologii i powszechna automatyzacja nie sprawią, że miliony – jeśli nie miliardy – ludzi stracą pracę. Ale faktycznie zostaną bez kapitału i poczucia sensu.

Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon