Partnerem strategicznym Homodigital.pl jest
7 stycznia 2022

Sztuczna intymność. Opowieść o świecie, który nadchodzi

Rozwój technologii sprawia, że zaczynamy inaczej postrzegać rzeczywistość. Zmienia się sposób, w jaki postrzegamy przyjaźń, miłość, a nawet intymność. O tym, jak odnaleźć się w świecie przyszłości i czy cokolwiek jeszcze jest prawdziwe, gdy nawet intymność staje się sztuczna, rozmawiamy z Adą Florentyną Pawlak, antropolożką technologii.

Rozwój technologii sprawia, że zaczynamy inaczej postrzegać rzeczywistość. Zmienia się sposób, w jaki postrzegamy przyjaźń, miłość, a nawet intymność. O tym, jak odnaleźć się w świecie przyszłości i czy cokolwiek jeszcze jest prawdziwe, gdy nawet intymność staje się sztuczna, rozmawiamy z Adą Florentyną Pawlak, antropolożką technologii.

Sylwia Błach: Technologia zmienia sposób, w jaki rozumiemy ważne pojęcia. Czym jest przyjaźń w XXI wieku?

Ada Florentyna Pawlak: Technologia znacząco zmieniła relacje międzyludzkie. Kiedyś, by się z kimś przyjaźnić, musieliśmy w tę relację włożyć wysiłek. Być obecnym offline i negocjować istotne dla przyjacielskiej relacji rozumienie świata, stosunek do wartości. Dziś młodzi ludzie określają mianem przyjaciela kogoś, kogo nigdy nie widzieli na oczy. Z kim współdzielą jedynie fragmenty, odbłyski doświadczenia jak na przykład przynależność do grupy zainteresowań w społecznościówkach czy eksploracja wirtualnego uniwersum gry. Nagrywamy mu wiadomości, rozmawiamy na czacie, nie dążymy do kontaktu „w realu”. To relacje odcieleśnione, co nie jest bez znaczenia z ewolucyjnego punktu widzenia.

Liczba Dunbara, która pochodzi od nazwiska profesora Robina Dunbara, twórcy bardzo ciekawej książki „Człowiek biografia”, określa liczbę osób, z którą jesteśmy w stanie utrzymywać relacje. Według tej teorii nasze oprogramowanie ewolucyjne jest właściwie przystosowane do tego, by kontaktować się z grupą 100-150 osób. Na przestrzeni dziejów ewoluowaliśmy w grupach o tej liczności, tyle twarzy i relacji międzyludzkich obserwowaliśmy. Na tyle plotek mogliśmy się uczulać, by wiedzieć, co między tymi ludźmi zachodzi.

To, z iloma osobami się kontaktujemy dzięki mediom społecznościowym, ma znaczący wpływ na to, kogo nazywamy przyjaciółmi, a nawet znajomymi. Dzięki technologii mamy dostęp do szerokiego kręgu osób, z którymi niegdyś nie mielibyśmy szans się spotkać.  

Dziś w ciągu tygodnia spotykamy tyle osób, ile kiedyś człowiek przez całe życie. Na Facebooku mam 1500 znajomych. Gdybym chciała, by każda z tych relacji była wartościowa, musiałabym przekroczyć swoje biologiczne możliwości. Znajomości wymagają uwagi i zaangażowania. To niemożliwe.

Nasze „ewolucyjne oprogramowanie” sprawia, że bardzo pragniemy być akceptowanymi członkami grupy. Jednocześnie mamy ograniczone możliwości wydatkowania energii w tym celu. Dlatego propozycja, którą składają korporacje w masce wirtualnych „przyjaciół”, okazuje się tak kusząca dla młodego pokolenia. Obietnica uwagi, obecności, bezwarunkowej kompanii sprawia, że cyfrowo ucieleśniana sztuczna inteligencja — chatboty takie jak Replika, wirtualni asystenci czy hologramy konwersacyjne wypełniają  przestrzeń egzystencjalną człowieka.

Rozwój technologii zmienił nie tylko postrzeganie przyjaźni, ale też innych relacji…

Wynalazek pochodzi od jego twórcy, ale innowacja, czyli jego szerokie przyjęcie, to kwestia społeczna — nie techniczna, tylko antropologiczna. Technologia zmienia nasz model rzeczywistości i doświadczanie świata. Jednak zanim zaczniemy analizować technoseksualizm, „syntetyczne związki” i tysiąc innych sposobów, na jakie technologia potrafi różnymi drogami, niepostrzeżenie, wkraść się w sam środek seks-sytuacji, należy pamiętać, że współczesne przemiany życia emocjonalnego zachodnich społeczeństw to proces znacznie szerszy niż oferta techno-intymności. Istotny jest szereg innych faktorów tj. ekonomia, polityka, czy zdarzenia, które trudno przewidzieć i modelować jak na przykład pandemia. Twórcy technologii wykorzystują jedynie podatny kulturowo grunt, wprowadzając rozwiązania,  które zmuszają nas do przedefiniowywania wielu pojęć — nie tylko przyjaźni, intymności, obecności, ale wielu kategorii rodzących się w obszarze ludzkie-nieludzkie. 

Czy jest to nowy proces w ludzkiej kulturze?

Nie jest nowy, lecz dzieje się dziś na bezprecedensową skalę. Masowe używanie Internetu umożliwiło liczne kontakty, mieszanie kultur i stylów życia, co nieuchronnie powoduje przemiany obyczajowe. 

Dzisiejsza fetyszyzacja i seksualizacja przedmiotów technologicznych i szeregu obszarów życia w społeczeństwach Zachodu przypomina gwałtowne przemiany japońskiej kultury zderzającej się z odmiennymi wartościami. Gdy w XIX wieku, po stuleciach izolacji, Japonia otworzyła się na świat, natychmiast wchłonęła kulturowy dorobek Europejczyków… A na erotykę nałożono więzy, wypływające ze spotkania z wiktoriańskimi wartościami.  

Dziś, z perspektywy czasu, widzimy jak potężne konsekwencje dla japońskiej historii obyczajowości i stosunków społecznych pomiędzy mężczyznami a kobietami miało to zderzenie kultur. Dziś w kulturze zachodniej procesy sekularyzacyjne umacniają między innymi transhumanizm, wedle którego przedmiotem naszych wzmożonych starań powinna być przedłużana, ile się da, doczesna egzystencja, rozwój inteligencji plasującej się wyżej niż ludzka w ontologicznej hierarchii bytów i niesamowitość, która jednocześnie pociąga i odpycha.

Skoro to w tym świecie, a nie w żadnym innym wydarza się wszystko, co jest dla nas ważne i tylko w nim rozgrywa się niesamowitość, należy zmaksymalizować wysiłki również na rzecz dobrostanu i przyjemności na świecie, którego nie strzeże ani boska kara, ani uświęcone tradycją zwyczaje w obszarze intymności.

To sposób naszego życia, produkowane masowo fantazmaty i masowa zgoda na uwodzenie, czyli kultura postprawdy umożliwia epidemie narcyzmu, który staje się systemem operacyjnym kultury. I również w naszym kręgu kulturowym ekscentryczne sex-fetysze biorą początek nie z technologii, lecz z warunków kulturowych i wyznawanych masowo wartości. Związkom nie sprzyja ani ekonomia (strach przed przyszłością), ani kultura apokaliptyczna z jej kryzysami — epidemiologicznym „biologia zawieszona w pandemii” (strach przed przyszłością), ekologicznym (strach przed przyszłością) czy wreszcie podważającym wiarę w ludzi kryzysem humanitarnym. Transhumanizmowi sprzyja więc nie tylko obawa przed starzeniem się w samotności i śmiercią, przywiązanie do fikcji, lecz szeroko rozumiana niepewność przyszłości — stan, w którym niezwykle trudno składać wiarygodne obietnice bliskim i budować stabilne relacje. 

Jakie relacje międzyludzkie ulegają dziś zmianie?

Na uniwersum relacji zmienianych przez technologie składa się dużo różnych doświadczeń życia codziennego. Bliskie relacje, jak choćby przyjaźń, wchodzą w zakres uczuć prywatnych, intymnych. Ale musimy też zacząć rozmawiać o zmianie w obszarze relacji romantycznych, rodzinnych, erotycznych. Cały rynek seks-techu zmienia nasze postrzeganie intymności! Możemy doświadczać jej z czymś sztucznym za pomocą gadżetów i aplikacji. Albo z kimś oddalonym w przestrzeni, ukochanym na drugim końcu świata. Taki seks na odległość z wykorzystaniem technologii nazywamy teledildonics.

Możemy przyjąć, że seks-tech zbliża nas do siebie, w końcu to w pewnym sensie nadal seks z drugim człowiekiem. Ale czy możemy doświadczyć intymności z robotem albo wibratorem?

Jesteśmy bardzo różni, a mamy tendencję do używania liczby mnogiej. Czasy się zmieniają i uważam, że na świecie znajdą się odbiorcy zarówno zdalnego jak wirtualnego seksu. To będzie kolejny, nowy rynek, którego kształt i wpływ na nas trudno przewidzieć. Najpierw musi w ogóle pojawić się taka potrzeba… A ona zwykle będzie rewersem braku wiary w możliwość tworzenia satysfakcjonującego związku z drugim człowiekiem. I z taką sytuacją mamy coraz częściej do czynienia. Sztuczny obiekt miłości wypełnia emocjonalną pustkę, kocha na zawołanie i jest zawsze obok, gdy samotny umysł jej potrzebuje. Brak czasu, niechęć do budowania relacji z ludźmi, którzy nie są w stanie zaoferować nam uwagi i troski, stawiając jednocześnie wysokie wymagania, cyfrowy narcyzm, konformizm czy rozbudzone przez kulturę popularną marzenia, które okazują się mrzonką w chwili wejścia w dorosłe życie… To przyczyny wycofywania się z bolesnych międzyludzkich relacji na rzecz życia w przyjemnej fikcji — masowo wytwarzanym równoległym świecie. 

Zauważmy, że niechęć Japończyków do wchodzenia w relacje z kobietami nie dotyczy wyłącznie osób dotkniętych problemem wycofania społecznego (hikikomori) i przybiera różnorodne manifestacje. To oczywiste, że na zakup maksymalnie łudzących zmysły, ucieleśnionych seks-maszyn pozwolić mogą sobie nieliczni. Medialna popularność seksdroidów służy raczej legitymizacji techno-fetyszyzmu w kulturze. Przeciętni Japończycy rezygnujący z nawiązywania ludzko-ludzkich więzi lokują czułość i seksualność w quazi-relacjach. Nabywają dakimakury (tzw. „body pillows” czyli ludzkich rozmiarów poduszki z wizerunkami często uległych erotycznie postaci pochodzących najczęściej z mangi lub anime), zachwycają się tzw. waifu lub hasbundo, czyli nierzeczywistymi, sztucznie wykreowanymi postaciami 2D (CGI) ze świata popularnych seriali animowanych, gier komputerowych czy V-tubingu. Pojawiają się także zadeklarowani tech – object lovers projektujący intymne uczucia na nieantropomorficzny sprzęt taki jak asystenci głosowi czy odkurzacze roomba. Przywiązanie do obiektu jest substytutem związku. 

Ale jak to jest możliwe, że wykonujemy taką pracę emocjonalną, będąc w pełni świadomi, że sami siebie oszukujemy?

Samooszukiwanie to esencja człowieczeństwa. Użyteczne fikcje budowały wielkie cywilizacje i ratowały od szaleństwa indywidualne istnienia. W procesach tych możemy dostrzec tzw. efekt Elizy, który opisała prof. Sherry Turkle z MIT rozpoznając rozmaite punkty styku między psychoanalizą, antropologią a kognitywistyką. Ludzie chcą wierzyć w humanoidalne własności technologii. Dzięki swojemu wysiłkowi polegającemu na projekcji emocji na nieożywione obiekty podtrzymują tę iluzję, także wobec otoczenia społecznego. Turkle wskazuje, że autosugestia jest ważnym składnikiem emocjonalnego komfortu. Kultura symulacji zmieniła nie tylko nasze pojmowanie ciała i umysłu. Zmieniła odczuwanie ożywienia płynące z antropomorficznych obrazów i maszyn, które wydają się być „wystar­cza­jąco żywe”, by wzbu­dzać poczucie zaan­ga­żo­wa­nia i tro­ski. Umiłowanie do fikcyjnej postaci i traktowanie jej jako życiowej partnerki możemy analizować przez kategorie antropologii ewolucyjnej.

Nasz mózg rozwijał się w nieustannej obecności impulsów płynących ze strony Innych, do których musiał się przystosowywać. Tęsknotę za obecnością drugiej osoby. Samotność, rozumiana jako nieobecność Innego, rodzi negatywny afekt. Potrzebujemy kogoś, kto w nas wierzy, dla kogo chcemy się starać. Komu zaoferujemy i kto nam udzieli potencjalnej pomocy w kryzysie. Chcemy być akceptowani. Co, jeśli nie dostajemy tego w prawdziwym świecie? Zaczynamy szukać i kompensować ten brak w fikcjach, które pod względem emocjonalnym stają się użyteczne. („Ona jest ideałem. Ma te same zainteresowania co ja. Chce zawsze ze mną spędzać czas i nie ma do mnie nigdy o nic pretensji.” – wyznaje jeden z posiadaczy waifu – „Nie muszę zastanawiać się nad przyszłością, bo ona zawsze będzie chciała tego samego co ja.”). 

Czy nie są to jednak marginesy kultury? Czy będzie to zjawisko masowe?

Trudno przewidywać przyszłość, bo wpływa na nią szereg czynników. Nie wiadomo jak rozwiną się inne płaszczyzny kultury, ekonomia, polityka, strach przed pandemią czy chorobami wenerycznymi. Dla wielu coraz większym kłopotem może być odległość albo niezadowalające warunki mieszkaniowe, które też mogą zachęcać do nawiązywania relacji online. Dużo łatwiej wykreować siebie w świecie wirtualnym niż zaprosić do domu drugą osobę. Myślę jednak, że na podstawie procesów zachodzących w Japonii możemy ekstrapolować trendy. Trendy, które pojawią się już wkrótce na Zachodzie — poszukiwanie intymności w cyberseksie czy relacjach ludzkie — nieludzkie. Obserwujemy też narodziny zupełnie nowego sektora usług pośredniczących w uzyskaniu i atrakcyjnej organizacji wiarygodnego kontaktu z prawdziwym człowiekiem. Wyrastanie w danej kulturze ma wpływ na to, co uznajemy za akceptowalne. Dlatego sądzę, że różnice będą zarówno międzykulturowe jak międzypokoleniowe. 

Zauważ, że pokolenie starsze ciągle jest zanurzone w świecie wiary i religii, która nazywała wiele rzeczy związanych z intymnością grzechem. Mimo posiadania środków finansowych na sprzęt, wiele starszych osób pozostaje samotnych, owdowiałych i nie szuka intymności w technologii. Dla nich bariera wejścia do świata wirtualnego może być dużo większa niż dla digital natives. Szczególnie z uwagi na przekonania wyniesione z wychowania. Dla digital natives nawiązywanie relacji zarówno na żywo, jak i przez czat, zostało zrównane. Erotyzm i doświadczanie pobudzeń za pośrednictwem technologii jest im bliższe.

Coraz częściej mówi się też o seryjnej monogamii, incelach i świeckim celibacie.

Tak, struktura społeczna szybko się zmienia. Preferencje ludzi niezwykle się różnicują. Jedni dążą do singielstwa, będąc jednocześnie bardzo aktywni seksualnie, co umożliwiają portale randkowe takie jak Tinder. Drudzy rezygnują z partnerstwa, świadomie rezygnując z seksualnej aktywności  (voluntarily celibate). Jeszcze inni zostają singlami wbrew swojej woli i potrzebom (incel) odczuwając emocjonalny brak i frustrację. Dziś aż 50% Polaków się rozwodzi — to jest ogromna liczba! W związku z tym młode pokolenie wyrasta w przeświadczeniu, że nic co międzyludzkie nie jest na zawsze. Zmienia się wizja małżeństwa, szczególnie w porównaniu z młodymi katolikami sprzed pokoleń. Wchodzimy w związki na kilka lat, zmieniamy partnerów/ki, zaczynamy interesować się innymi rodzajami doświadczeń np. rynkiem seks-techu. Faktycznie idziemy coraz bardziej w stronę cyfryzacji intymności. Nie tylko dlatego, że zmienia się dostęp do technologii, ale przede wszystkim trafia ona na płodny grunt kulturowy. 

Zastanawia mnie ta intymność z urządzeniami elektronicznymi. Pamiętam, jak będąc nastolatką, wymieniałam swój pierwszy telefon komórkowy na inny. I było mi wtedy bardzo smutno, miałam wręcz wrażenie, że zdradzam swój stary telefon.

Wiesz co, różnimy się pokoleniowo, ale również mi te uczucia nie są obce. Znam je z opowieści starszego pokolenia i własnych niegdysiejszych praktyk. Zwłaszcza kultura niedoboru zachęcała do dbania nie tylko o ludzi, ale też przedmioty. Byliśmy przywiązani do swoich naczyń, zabawek, rowerów, motorynek, czy z dumą nabytych pierwszych samochodów — zamiast je wymieniać, próbowaliśmy naprawiać. Tu nie zawsze chodzi o technologię, lecz o obiekt dla nas istotny, towarzyszący, przedmiot naszej dumy bądź źródło uciechy. Jeśli ulubionym obiektem od najmłodszych lat jest telefon, który wysyła ci pobudzające sygnały z kolorowego ekranu… To faktycznie staje się on nam bardzo bliski.

Miś to zabawka, plecak to rzecz użyteczna, a bez smartfona ciężko w ogóle żyć! A jednak ciągle mówimy o tym, że technologia nam zagraża… Szczególnie alarmistyczne tony podnoszone są właśnie w kontekście intymności, budowania relacji. Lubię wierzyć, że świat będzie lepszy, niż wróżymy. Jak myślę o takim dziecku, które przywiązało się do telefonu… Z jednej strony mam w sobie lęk o jego zdrowie psychiczne. W pewnym wywiadzie opowiadałaś o dziecku, które bez telefonu czuło się jak bez ręki. Ale z drugiej strony myślę sobie, że taka bliska relacja z przedmiotem może sprawić, że będziemy go bardziej szanować? Dziecko nie wymieni telefonu na nowy przy najbliższej okazji, tylko wyrobi w sobie proekologiczne odruchy? Tak jak nasi rodzice i dziadkowie, którzy odnawiali, naprawiali, zamiast kupować nowe?

To jest ciekawe podejście, ale zauważ, że również idea rzeczy i przedmiotu się zmienia — wirtualizuje. Wystarczy spojrzeć na zainteresowanie NFT czy nabywaniem cyfrowych lądów, nieruchomości i drobnych przedmiotów w Decentraland. Wszystko zaczyna mieć swojego cyfrowego bliźniaka — przedmioty i ludzie przestają się jawić jako unikalni. Zauważ, że każda premiera nowego telefonu to sensacja. Choć różnice pomiędzy kolejnymi modelami nie są wielkie a szereg funkcji i tak nie jest wykorzystywanych przez użytkowników. Jednak premiera urządzenia nabiera charakteru świeckiego święta, a posiadanie nowych gadżetów buduje status społeczny. Media społecznościowe budują w nas poczucie, że musimy mieć to, co najnowsze, nadążać za trendami. Dlatego każdy chce być na bieżąco, bo jeśli nie nadążamy, wypadamy z obiegu — przestajemy być up to date. Nieustanne wymiany smartfonów oczywiście są nieekologiczne. Jednak najbardziej nieekologiczne są media społecznościowe same w sobie.

Co masz na myśli?

Kreowanie w nas postawy, to, że musimy być o krok przed innymi, sprawia, że wszystko staje się niewystarczające. Nie tylko telefon, komputer, czy inny technologiczny gadżet, ale też my sami. Media społecznościowe stawiają nas w obowiązku poszukiwania ciągle czegoś nowego.

Mam wrażenie, że współczesne nastolatki lubią być oldschoolowe… A osoby, które ciągle kupują coś nowego, to reprezentanci mojego pokolenia. Nastolatka, która od dziecka zanurzona jest w technologii, nie goni aż tak za nowinkami. Nie „grzeje jej” tak bardzo kolejna premiera. A to my, współcześni trzydziesto- i czterdziestolatkowie, zachowujemy się, jakbyśmy kolejnym gadżetem chcieli udowodnić coś sobie i światu.

Jest to uzasadnione miejscem w strukturze społeczno-zawodowej. Kiedy jesteś nastolatkiem, nie masz swoich funduszy na wymianę sprzętu. Dla pokolenia, o którym mówisz, nowe technologie są dowodem społecznym ich skuteczności. Kiedyś czymś takim był samochód, który każdy mógł zobaczyć, bo przecież nie mogłeś zabrać ze sobą domu. A teraz niewielki gadżet położony na stoliku udowadnia, że radzisz sobie w życiu.

Możemy nawiązać tutaj do teorii klasy próżniaczej Thorstena Veblena czy wartości znakowej przedmiotu Jeana Baudrillarda. Wymieniając sprzęt z uwagi na logo i aktualność modelu niezależnie od jego funkcjonalności, udowadniamy, że bardziej od wartości użytkowej przedmiotu interesuje nas jego wartość znakowa. Sprowadza to technologiczne gadżety do roli budowniczego naszego statusu. Jest to najbardziej nieekologiczne podkreślanie statusu i zgadzam się, że w rocznikach dzisiejszych millenialsów i wyżej jest bardzo widoczne. Młodzi często patrzą na te zachowania krytycznie, ale powody są różne. Niektórzy myślą o planecie, inni zazdroszczą.

Czytałam kiedyś o badaniach, że już sam telefon leżący na stole czyni rozmowę płytszą… Oddala nas, zaburza bliskość. Czy to częste zjawisko? Powinniśmy się bać technologii, nawet w danej chwili nieaktywnej? 

Sama obecność telefonu i innej technologii faktycznie wzmaga naszą czujność, ponieważ nasz mózg dokonuje tak zwanej predykcji dystrakcji. Organizm jest wówczas w stanie gotowości nieustannie przygotowany na potencjalny dźwięk e-maila, czatu, SMS-a wymuszającego komunikację.

Może w ogóle powinniśmy zwiać w przysłowiowe Bieszczady, by nie stracić szans na budowanie bliskich relacji?

Tego typu utopie i skrajne postulaty są nie do zrealizowania. Zresztą, ja bym nie chciała żyć w świecie sprzed stu czy dwustu lat. Cieszę się z technologicznych udogodnień, zarówno w obszarze medycyny, jak i możliwości komunikacyjnych. Problem dotyczy nie tego, że technologia istnieje, a sposobu, w jaki jej używamy, jak edukujemy na jej temat. Tutaj są białe plamy, które trzeba wypełniać.

Życie w nieustannej gotowości nie jest dla nas dobre?

Dla naszego mózgu jest niezwykle energochłonne i wpływa negatywnie na nasz układ odpornościowy. Wspominana już profesor Sherry Turkle radzi, żeby stworzyć sobie przestrzeń „wolną od technologii”. To może być stół, przy którym jemy obiad, czy sofa, na której przesiadujemy razem. Bardzo szybko dostrzeżemy zmiany na poziomie odczuwania ciała: zaczniemy być bardziej zainteresowani rozmową, utrzymywać kontakt wzrokowy. Podobne porady dotyczące naszego dobrostanu w świecie nasyconym technologią pojawiają się od dekady w różnych obszarach kultury i sztuki. Richard Shustermann rozwija koncepcję somaestetyki wskazując, że inskrypcje władzy zapisują się w naszym ciele. To właśnie zwrot ku cielesności i praca nad somatyczną świadomością może przyczynić się do zwiększenia autonomii.

Wróćmy też na chwilę do Robina Dunbara: przez stulecia żyliśmy w grupach. Istotne było dla nas widzenie czyjejś twarzy i to, że ktoś patrzył na nas. Dzięki temu, że byliśmy widziani, a nie obserwowani, czuliśmy się bezpiecznie i mogliśmy spokojnie realizować swój potencjał. Dlatego będąc lekceważeni na rzecz technologii, tracimy pewność siebie zupełnie tak, jakbyśmy byli lekceważeni na rzecz istotniejszych od nas Innych. Narasta stres, zaczynamy czuć się zagrożeni. Dlatego istotna jest nie tylko architektura tych mediów, ale sposób, w jaki ich używamy.

Jak w każdym obszarze, tak w przypadku używania technologii pożądany jest złoty środek. Obserwuje to u swoich studentów. Ci, którzy rozsądnie korzystają z technologii i tego, co jest najlepsze w ich czasach, niekoniecznie uciekając do głuszy (śmiech), radzą sobie znacznie lepiej niż studenci ze skrajnym podejściem: zarówno tych odłączających się od technologii jak tych całkowicie przez nie pochłoniętych. Musimy być świadomi naszej biologii i jako społeczeństwo dbać o technologiczną edukację i higienę już u najmłodszych.

Chcesz wiedzieć więcej? O przemijaniu w świecie technologii rozmawiał Rafał w wywiadzie „O życiu, śmierci, seksie i przemijaniu”.

Ada Florentyna Pawlak

Antropolożka technologii, prawniczka i historyczka sztuki, wykładowczyni akademicka (IEiAK UŁ, Artes Liberales UW, Wydział Zarządzania UŁ,  Akademia im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, „Trendwatching & Future Studies” na WH AGH w Krakowie). Speakerka w Digital University i Szkole Liderów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w obszarze społecznych kontekstów nowych technologii. Jedna z założycieli Polskiego Stowarzyszenia Transhumanistycznego. Specjalizuje się w obszarze społecznych implikacji sztucznej inteligencji i transhumanizmu. Prowadzi zajęcia dotyczące antropologii technologii i kultury cyfrowej, technointymności i współpracy człowieka z maszyną. 

Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon