Keczup i majonez to nie tylko niezbędne sosy w smakowitym hot-dogu, ale też przepis na prawdziwą grozę. Ciężko sobie wyobrazić jak wyglądałaby współczesna kinematografia, gdyby nie ogólnodostępne sosy, zastępujące krew i inne wydzieliny w najstraszniejszych filmach grozy. I czym byłby horror bez ludzkiej kreatywności.
Jaki jest najstarszy filmowy horror? Wiele osób na to pytanie wspomni kultowy film z 1922 roku – „Nosferatu: symfonia grozy”. Ale wbrew powszechnej opinii Nosferatu nie był prekursorem wampirycznego filmu grozy…
Pierwszy horror z efektami specjalnymi
Jest rok 1896. Zafascynowany filmem iluzjonista Georges Méliès decyduje się na milowy krok w swojej karierze – chce robić filmy. Zaczyna od „The Haunted Castle”, pierwszej wampirycznej filmowej opowieści. Georges pewnie nie wie, że tym samym stanie się pierwszą osobą w historii kina grozy, która wykorzysta efekty specjalne. Na nasze czasy – mało spektakularne, na wiek dziewiętnasty – prawdziwie nowatorskie. Georges łączy swój iluzjonistyczny talent i wiedzę z technologią parową, by stworzyć przerażające dzieło.
Wielka Makabra
Rok później, w 1897, w Paryżu otwiera się Grand Guignol. Niewielki teatr niedaleko placu Pigalle przez dziesięciolecia prezentuje spektakle pełne makabry, tym samym stając się swoistym prekursorem gatunku filmowego: slasher. W slasherach bohaterowie giną szybciej, niż ludzie przychodzą na świat, a krew leje się gęstymi strumieniami.
Grand Guignol przeszedł przez ręce wielu dyrektorów, ale szczególny wpływ na jego rozpoznawalność i późniejsze losy filmowej grozy miał Camille Choisy, który rządził w latach 1914-1930. Jego poprzednicy stawiali na grozę bazującą na dobrze opowiedzianej historii, mniejszą wagę przykładając do efektów specjalnych. Camille nie miał zapędów pisarskich – chciał bawić i straszyć widza, wykorzystując przy tym tworzone przez siebie wynalazki. To właśnie on wymyślał jak ucinać ręce, obrywać aktorów ze skóry, dekapitować, zabijać… I to za jego czasów na deskach teatru występowała Paula Maxa, aktorka znana z tego, że umierała na scenie ponad dziesięć tysięcy razy. Paula Maxa była rozrywana na kawałki, zjadana przez kanibali, postrzelona, zjedzona przez jaguara, gwałcona… i to wszystko ku uciesze widzów i chwale efektów specjalnych. Luźną historię jej życia opowiada film „The most Assassinated Woman in the World” dostępny na Netflixie.
Aż do lat 60. Grand Guignol bawił i obrzydzał, choć po wojnie zmienił się kierunek wystawianych tam sztuk – ludzie zmęczeni okrucieństwem, którego doświadczyli na co dzień, chętniej oglądali tajemnicze kryminały, a prawdziwe gore i horrory przeniosły się na ekrany kin…
Początki efektów specjalnych kina grozy
W latach 20. XX wieku horror zyskiwał na zainteresowaniu. Reżyserowie decydowali się opowiadać straszne historie, wiedząc, że dostarczając widzom emocji – pomagają im przeżyć swoiste oczyszczenie. To właśnie w 1922 powstał „Nosferatu: Symfonia grozy”, jako pierwszy film wykorzystujący stop-motion czy wyciągarki do unoszenia bohatera. Trzy lata później na ekranach gościł inny kultowy horror – „Upiór w operze”, który przerażał ludzi między innymi nowatorską i perfekcyjną charakteryzacją. Grający głównego bohatera Lon Channey zdecydował się podciągnąć nos za pomocą druta, by wykreować swój upiorny wizerunek. Ponoć w trakcie nagrań nieustannie krwawił, dodając charakteryzacji dramaturgii.
Hollywood szybko dostrzegło potencjał dobrej charakteryzacji – od 1935 roku Universal Studios zaczęło zatrudniać makijażystów i charakteryzatorów. W 1941 roku z ekranów straszył widzów potwór ze świecącą głową w filmie „Man Made Monster”, a w 1954 roku aktor nosił kostium wart dwanaście tysięcy dolarów w filmie „Potwór z czarnej laguny”. Ale przecież charakteryzacja, choćby nie wiem jak nowatorska, nie stworzy latających potworów i rozrywających się na kawałki ciał…
Potrzeba przekraczania kolejnych granic i kolorowe lata 60. podniosły poprzeczkę dla efektów wizualnych w horrorach.
Keczup, majonez i zupa groszkowa, czyli przepis na horror
Od lat 60. krew, wymiociny i ektoplazma zaczęły znaczyć kinowe ekrany. Twórcy filmowi zrozumieli, że widz najbardziej boi się tego, co uprawdopodobnione, więc przykładali się do efektów specjalnych.
Romero w swoim kultowym filmie z 1968 roku – „Świt żywych trupów” – potrzebował potężnych ilości sztucznej krwi. Użył w tym celu Bosco Chocolate Syrup, czyli popularnego syropu czekoladowego. Gdyby widzowie o tym wiedzieli, pewnie nie uciekaliby z krzykiem z sali kinowej… Ale sos czekoladowy to nie jedyny produkt spożywczy, który docenili twórcy horrorów.
Pamiętasz wymiociny z „Egzorcysty” z 1973 roku? Była to… zupa z zielonego groszku. Ciekawy jest też sposób, w jaki wydobywała się ona wartkim strumieniem z ust opętanej bohaterki. Dick Smith, specjalista od efektów specjalnych, przygotował specjalne urządzenie, które za każdym razem, gdy zostało ugryzione przez aktorkę, wypluwało strumień zielonej zupy… to jest, wymiocin, oczywiście.
Świt robotów
Wraz ze wzrostem ambicji twórców i rozwojem technologii, rosła potrzeba tworzenia bardziej skomplikowanych stworów. Z pomocą przyszła robotyka, a konkretniej jej filmowa siostra: animatronika. Animatronika to tworzenie efektów specjalnych z wykorzystaniem kukiełek i innych obiektów, wprawiając je w ruch za pomocą urządzeń elektromechanicznych.
W „Szczękach” z 1975 roku widz ogląda przerażające rekiny, które pożerają ludzi. Dyrektor artystyczny Joe Alves zaprojektował trzy rekiny i zlecił ich wykonanie w Kalifornii. Jeden z robotów przedstawiał pełnowymiarową kreaturę z głębin, pozostałe dwa były fragmentami bestii.
Na wykorzystanie animatroniki zdecydował się też Ridley Scott, tworząc postać Obcego z kultowego filmu z 1979 roku. Stworzenie realistycznego ciała kosmity zajęło miesiąc, ale efekt wart był zachodu – „Obcy” do tej pory przeraża widzów, choć już dawno osiągnął pełnoletność. Do jego stworzenia wykorzystano plastelinę, a elementy mechaniczne wykonano między innymi z rurek chłodniczych z Rolls Royce’a.
Horror kocha efekty komputerowe!
Charakteryzacja, roboty i kreatywność to niezbędne elementy, by ożywić każdy koszmar na srebrnym ekranie. A co z CGI?
Efekty generowane komputerowo (ang. Computer-generated imaginery, CGI) wznoszą filmy na wyższy poziom, jednocześnie stanowiąc duże zagrożenie dla jego jakości. Chyba każdy z nas widział przynajmniej jeden film z tak słabymi efektami, że lepiej by nigdy nie powstał… Zwykle jednak CGI sprawia, że horrory stają się bardziej realistyczne, a szalone wizje twórców, niemożliwe do zrealizowania przy użyciu kukiełek, ożywają.
Początki CGI w horrorach
Choć efekty komputerowe wydają się nam współczesnym osiągnięciem, to pierwsze CGI w filmie grozy zastosowano już w 1968 roku. Wtedy studenci z uniwersytetu w Moskwie, pod przewodnictwem Nikolai Nikolaevicha Konstantinova, zrealizowali 90-sekundową animację z przerażającym… kotkiem w roli głównej. Choć krótkometrażowy film „Kitty” był bardziej eksperymentem niż produkcją na miarę Hollywood, pokazał, że efekty generowane komputerowo potrafią przerażać.
Mijały lata, a kolejni, więksi i mniejsi twórcy, wykorzystywali CGI w swoich filmach grozy. W „Obcym” zbudowano potwory, ale mapy nawigacyjne statku kosmicznego wyrenderowano komputerowo. W 1991 roku w filmie „Terminator 2” użyto aż 300 efektów specjalnych składających się na szesnaście minut filmu. To właśnie wtedy po raz pierwszy widzowie ujrzeli przemianę człowieka w maszynę i rozpoczęła się złota era komputerowych modyfikacji.
CGI nie tylko przemieniało aktorów w potwory i maszyny, ale też zapewniło nieśmiertelność tym, którzy zmarli w trakcie produkcji. Tragiczna śmierć Brandona Lee, głównego aktora z filmu „Kruk” albo Aaliyah grającej Akashę w „Królowej potępionych” nie przeszkodziła w nagraniu ostatnich scen. Zamiast zmarłych aktorów – grali dublerzy, na których twarze komputerowo nałożono obraz martwych gwiazd srebrnego ekranu.
Horror dwudziestego pierwszego wieku
Współczesny widz oswojony jest z makabrą, a efekty specjalne, w tym CGI, wydają się nam czymś tak naturalnym, że wcale ich nie dostrzegamy. Szczególnie fani filmów grozy przywykli do realistycznego widoku odcinanych członków… Stare horrory? Najczęściej wywołują na naszych twarzach uśmiech politowania… A przecież tak jak my dziś krzyczymy na widok rozerwanego tułowia, tak kiedyś w ludziach budziły lęk znikające elementy i doskonała charakteryzacja. Historia efektów specjalnych w filmach jest długa, ale bez takiego gatunku jak horror byłaby uboższa w nowatorskie wykorzystanie charakteryzacji, robotyki, animacji komputerowej i technologii.
Prawdziwy horror na wakacjach? Przeczytaj nasz artykuł o trupach w wynajmowanych mieszkaniach!