Kondo się zakochał. Jego wybranka, Hatsune Miku, była ideałem, ale stała się tragedia: straciła głos. Mowa o hologramie, z którym Kondo „ożenił się” w 2018 roku. Teraz firma dostarczająca animowany gadżet zamknięty w szklanej kuli – ukochaną Kondo – przestała wspierać urządzenie. Wyłączając usługę chmurową, odebrała prawo do wypowiedzi wirtualnej partnerce. I choć fikcjoseksualizm to skrajna postać miłości, na co dzień zapominamy, jak bardzo jesteśmy zależni od technologicznych gigantów. Czy przetrwalibyśmy w świecie, w którym wszystko zgaśnie?
Kiedy w październiku 2021 roku na kilka godzin padł Facebook – świat zwariował. Nagle okazało się, jak wielu z nas jest od niego zależnych. Nawet nie potrzebując w danym momencie dostępu do mediów społecznościowych – usilnie je odświeżaliśmy. Jakby poczucie utraty czegoś ważnego było silniejsze od faktu, że zajmujemy się właśnie domem czy bliskimi. Nie wiedzieliśmy, jak skontaktować się z przyjaciółmi – korzystając wyłącznie z Messengera, zrozumieliśmy, że nie znamy numerów ich telefonów, a czasem nawet imion i nazwisk. Biznesy prowadzące kontakt z klientami wyłącznie przez media społecznościowe przez kilka godzin mogły poczuć, co znaczy stracić wszystko. Choć słońce nie zgasło, a czas płynął nieubłaganie jak zawsze, dla wielu właśnie wtedy zatrzymał się świat. I zamiast wziąć oddech i odsapnąć od nadmiaru bodźców, poczuli się, jakby to był ostatni wdech w ich życiu.
Uzależnienie od technologii to temat, o którym napisano wiele książek. Ale każdy artykuł i każdy tekst, który na ten temat przeczytałam, kończył się tym samym wnioskiem – bez technologii nie jesteśmy w stanie już żyć. Tak wygląda świat i możemy się z tym kłócić, ale kijem rzeki nie zawrócimy. Jest jednak w tej technologicznej zależności jedno wielkie zagrożenie, o którym warto przypominać, rozmawiać i szukać alternatyw. Model subskrypcyjny.
Płać i płacz
Pamiętam duszę kolekcjonerki, którą nosiłam w sobie niecałą dekadę temu. Na jednej półce oryginalne albumy muzyczne, na drugiej filmy wypalane na płytach DVD. Często rzadkie i zbierane z uporem maniaka. Ukochane gry kupowałam w wersji pudełkowej, a Photoshop, z którego korzystałam do obróbki fotografii, stał dumnie obok płyt z nauką fińskiego i jakimiś encyklopediami.
Dziś? Próbuję się doliczyć, ile mam subskrypcji. Pierwszy jest Windows – system, który kiedyś instalowałam z płyty, dziś działa i aktualizuje się (po czym często nie działa) w magiczny sposób. Spotify – niezbędna aplikacja do słuchania muzyki. Odtwarzacza DVD już nie mam – filmy uruchamiam z wybranego pakietu. Netflix, Canal Plus, HBO Go, Player, Amazon Prime… A i tak częściej mam poczucie, że nie ma co oglądać, niż wtedy, gdy byłam nastolatką i odpalałam film w telewizji. Chciałabym powiedzieć, że to wszystko, ale skłamałabym. Przecież współcześnie gry przechowuje się na Steam’ie albo Epic’u. Aplikacje graficzne opłaca raz do roku. Coraz częściej wybierasz też prasę elektroniczną zamiast papierowej, płacąc za prenumeratę online. A tysiące zdjęć już nie zalegają na zewnętrznych dyskach w szufladzie, tylko wiszą na OneDrive, który też swoje kosztuje.
Świat, w którym zniknęli giganci
Próbuję sobie wyobrazić świat, w którym giganci technologiczni nagle znikają z rynku. O ile, zamiast jednego magazynu, możesz wykupić pakiet innego (choć na pewno zatęsknisz za tekstami ulubionych dziennikarzy), to pewne rzeczy wydają się niezastąpione. Jest mało prawdopodobne, że z dnia na dzień firma Microsoft zdecyduje zwinąć się z rynku. Prawie niemożliwe jest też, że któregoś dnia obudzisz się, a ulubiona platforma z grami przestanie istnieć. Ale mało prawdopodobne nie oznacza absolutnie niemożliwe. I tak jak Kondo z dnia na dzień stracił wsparcie technologiczne dla swojej żony, tak my możemy stracić ulubioną aplikację, bez której nie wyobrażamy sobie pracy.
Upadek giganta to tylko jedna z możliwości. Korzystając z subskrypcji ryzykujemy, że ktoś przejmie nasze konto. Wykradnie hasło, zmieni dane, zostawi podpiętą kartę kredytową, z której miesiąc w miesiąc będą sączyć się pieniądze. Albo, co gorsza, nie zmieni danych i nawet nie zorientujesz się, że gdy śpisz, na drugim końcu świata ktoś psuje ci rankingi w ulubionej grze.
Żyć wygodnie, surfować swobodnie
Kochamy wygodne życie. Do wygody człowiek łatwo się przyzwyczaja. Też jestem w tej grupie. Nie wożę płyt w samochodzie, bo przecież mam bluetooth i Spotify w telefonie. Ale aplikacja nie tylko dostarcza mi rozrywki – w końcu gdyby upadła, znalazłabym zastępstwo. Świat nie istnieje w próżni. Gorzej, że coraz więcej programów staje się substytutem naszej pamięci. Próbuję sobie przypomnieć tytuły kawałków, którym dałam serduszko i już wiem, że gdybym musiała z dnia na dzień przenieść się na inną platformę – o wielu z nich bym zapomniała. Szkoda stracić ulubioną muzykę, ale chyba tak właśnie działa łatwy, nieograniczony dostęp. Kawałki same się przewijają, playlisty powstają dzięki sztucznej inteligencji, dodanie do ulubionych trwa sekundy. To nie to samo, co przewijanie ołówkiem taśmy w kasecie i czytanie listy kawałków na pudełku, zastanawiając się, którego dokładnie chcemy wysłuchać.
Dane na zawsze oddane
Teoretyczny upadek firmy, na której oprogramowaniu polegamy, implikuje jeszcze jeden problem – utratę danych. Nie wiem, kto byłby odpowiedzialny za odzyskanie wszystkich tych gier kupionych na wybranej platformie i zapisanych w nich postępów. Sądzę, że skończyłoby się kolejną aferą. Jedną z tych, które rozpalają świat i równie szybko gasną. To tak jak z kradzieżą konta na Facebooku – wszyscy wiedzą, że to się dzieje, ale nikt nie ponosi odpowiedzialności.
Aplikacje chmurowe często gwarantują bezpieczeństwo danych. Czy jednak w cyfrowym świecie istnieją jakiekolwiek gwarancje? Mieszkanie, w którym żyjemy, może zostać podpalone, a wraz z nim album z papierowymi fotografiami. Ale serwery też płoną, o czym przekonaliśmy się w przypadku awarii OVH rok temu. Każda firma ma ograniczone zasoby technologiczne i choćby kopie trzymano na kilku serwerach rozrzuconych po całym świecie – ryzyko utraty danych istnieje i będzie istnieć. Pożary w wielu miejscach w tym samym czasie są mało prawdopodobne, ale zmasowany atak hakerów, szantażujących nas potem erotycznymi nagraniami, które nieopatrznie trafiły na chmurę, bo zapomnieliśmy wyłączyć autosynchronizację? To jest możliwe. Zawsze się zastanawiam, skąd mapy Google’a mają tak wiele fotografii danych miejsc. Zdjęć z plaży i restauracji. Przedstawiających dzieci i dorosłych w kompromitujących pozach. Nie wierzę, że wszystkie tam trafiają świadomie.
Czy przetrwamy bez subskrypcji?
System subskrypcyjny stał się normą. Powszechnym zjawiskiem, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie robi na nas wrażenia, że za produkt cyfrowy musimy płacić co miesiąc, choć jeszcze kilka lat temu kupowaliśmy go w pudełku. W końcu dostajemy teraz aktualizacje. Łatki. Naprawy. Nowe funkcje. Doceniamy, że rzeczy są rozwojowe. Chyba że, tak jak najnowszy Windows, po każdej kolejnej aktualizacji coraz bardziej chcemy wyrzucić go przez okno.
Nie będę nikogo namawiać do rezygnacji z ulubionych aplikacji, sama nie podjęłabym się tego kroku. Ale warto być świadomym, z czym wiąże się kolejny wykupiony abonament. Bo o ile giganci raczej z dnia na dzień nie upadną, to coraz więcej małych firm decyduje się na taką sprzedaż. Małych lub specjalizujących się w wąskich branżach. A po maluszkach płaczą tylko ci, którzy nagle tracąc ich oprogramowanie, tracą dane i niezbędne narzędzie do pracy lub zabawy. Bądź żonę.