Zdarzyła się rzecz całkiem zwykła. Zepsuł się Facebook. I świat nagle oszalał. Pozbawieni dostępu do swoich ulubionych stron, grup, znajomych, rodziny i klientów zaczęliśmy panikować. Do tego stopnia, że ktoś zadzwonił do Centrum Zarządzania Kryzysowego. Na linię przeznaczoną do ratowania życia i zgłaszania poważnych wypadków. Co to o nas mówi?
Nie działał nawet Tinder
W poniedziałek wieczorem z naszych komputerów, telefonów i tabletów zniknął Facebook. Do spółki z Whatsappem, Instagramem, a nawet Tinderem (do którego loginy oparte są w głównej mierze na loginach Facebooka). I „cywilizowany” świat zachodni stanął w miejscu.
Większość z nas nie była w stanie po prostu pogadać, skomunikować się z najbliższymi i straciła dostęp do tablicy. Niektórzy nie mieli dostępu do swoich biznesów i klientów, co mogło wiązać się z mniejszymi lub większymi stratami. A inni nie mogli umówić się na bardziej konkretne zabawy. Jednym słowem skandal!
Z drugiej strony, w czasie gdy Facebook próbował zdiagnozować przyczynę awarii, jego akcje gwałtownie spadały tracąc prawie 5%. Co przy wartości rynkowej firmy wynoszącej około 1 biliona dolarów oznacza stratę rzędu dziesiątek miliardów dolarów.
Poza tym, biorąc pod uwagę, że Facebook zarabia na minutę 201 936,73 dolarów, 4 godziny przerwy to strata ponad 48 mln dolarów. Zaczyna boleć, prawda?
Jednak straty dotyczą też użytkowników Facebooka i Instagrama. Zapłacili przecież konkretne pieniądze za konkretne kampanie. Zainwestowali czas i środki w kanały, które nie przynosiły przez pewien upragnionego ruchu na firmowych stronach. Pytanie, czy Facebook poczuje się do odpowiedzialności i zrekompensuje te trudne do określenia kwoty? Pożyjemy zobaczymy.
A co z nami, internetowymi nomadami?
Internetowy ludek to nie gęsi i szybko znalazł inne drogi komunikacji oraz miejsca zabawy. Falę facebookowych uchodźców gościnnie przyjął Twitter, Twitch i inne portale. Całe szczęście wirtualna rzeczywistość nie zna zasieków, ani granic.
Twitter powitał nowych przybyszów tekstem:
A na działających portalach zaczęła wylewać się fala całkiem dowcipnych komentarzy. Np. dotyczących sposobu komunikacji inżynierów spod znaku Zuckerberga, którzy stracili dostęp do serwerowni.
Jednak to, co w tym wszystkim najciekawsze, to oczywiście nasze przyspawanie do mediów społecznościowych. I to jak się zmieniliśmy w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Do tego stopnia, że może zamiast godnego miana Człowieka Myślącego – Homo Sapiens – powinniśmy przyjąć nazwę Homo Virtual. Albo Człowiek Nieobecny.
Człowiek Nieobecny
Przez Social Media znikliśmy i znikamy. Stajemy się nieobecni w życiu własnym i życiu bliskich nam osób. Spędzamy na platformach całe godziny, szukając tam bóg wie czego. A głównie chyba chwilowej radochy, czegokolwiek, co może nakarmić nasze mózgi nieustannie głodne nowych wrażeń i bodźców.
A przecież odcięcie od nieustannej wirtualnej gonitwy i samotność nam służą. Kiedy jesteśmy sami zaczynamy nareszcie słyszeć siebie i czuć rzeczywistość dziejącą się dookoła. Żyjemy jakby mocniej, jesteśmy jakby bardziej żywi. Bo to rzeczywistość karmi nas w prawdziwy sposób. To tu każdy z nas może zanurzyć się w noc pełną zapachów i dźwięków i poczuć, że żyje.
Mój ulubiony Charles Bukowski w Faktotum pisze: „Byłem człowiekiem, któremu świetnie służy samotność. Rozkwitałem dzięki niej, a jej brak był dla mnie czymś tak uciążliwym jak dla innych brak wody czy pożywienia. Każdy dzień w którym nie było mi dane jej zaznać, osłabiał mnie.”
Czytaj też naszą serię: Vintage: Kiedy jeszcze nie było Internetu czyli Google, Facebooka i Instagrama (cz.1)
Błogi spokój
Dlatego czas bez dostępu do platform mogliśmy wykorzystać dla siebie. Wyjść na spacer, poczytać książkę, porozmawiać z rodziną. Jak za starych dobrych czasów.
Przecież nie musimy być nieustannie przyspawani do komputerów i rzeczywistości wirtualnej. Bo ta prawdziwa, w przeciwieństwie do wirtualnej, niesie ze sobą mnóstwo, dużo ciekawszych w sumie opcji. Tylko nie myślimy o nich wybierając – często bezmyślnie – wirtualny świat, który zawsze jest pod ręką. Z czystego lenistwa i wygodnictwa.
Jednak najważniejsze jest to, że ciągle mamy wybór. I mam nadzieję, że będziemy częściej z niego korzystać.
Czytaj też naszą serię: Vintage: Kiedy jeszcze nie było Internetu czyli Google, Facebooka i Instagrama (cz.2)
Ciemne strony cyfrowej rzeczywistości
Sama awaria Facebooka stawia przed nami ciekawe pytania o to, co może stać się z naszymi „inteligentnymi” domami, zakładami pracy, miastami i infrastrukturą w czasie podobnego kryzysu.
Jak pokazuje życie, odcięcie od ważnej dla nas infrastruktury potrafi nieźle namieszać. W tym roku przekonali się o tym Amerykanie, którym atak hakerski odciął dostęp do rurociągu przesyłającego paliwo i całe wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych po prostu stanęło.
W podobny sposób może nam zostać odebrany dostęp do szpitali (tu kłaniają się, na przykład, ataki hakerskie w Irlandii), dostaw żywności (w lipcu tego roku zamknięto w Stanach Zjednoczonych 800 (sic!) supermarketów szwedzkiej marki Coop w wyniku ataku ransomware), czy tak podstawowego zasobu jak woda.
Mam wrażenie, że trochę zagalopowaliśmy się w nieustającym pościgu za iluzoryczną wygodą, bo te nowe udogodnienia trzymają nas obecnie po prostu w szachu. I dlatego niegroźne awarie platform typu Facebook są cenne, ponieważ przywracają perspektywę i pozwalają postawić pytania, o to, czy naprawdę powinniśmy aż tak uzależniać nasze życie od technologii.
Moim zdaniem nie. I to przy całym zachwycie nad możliwościami, które niosą nowe technologie.
Czytaj też naszą serię: Vintage: Kiedy jeszcze nie było Internetu czyli Google, Facebooka i Instagrama (cz.3)
Jednak, gdybym miała jednym słowem podsumować czas bez Facebooka i Instagrama, tym słowem byłby „spokój”.
Oczywiście nie namawiam nikogo do usuwania kont na Social Mediach, ponieważ korzystanie z tych platform może przynieść sporo niekłamanych korzyści. Jednak awaria Facebooka podarowała każdemu z nas kilka godzin prawdziwego życia, za co – moim zdaniem – możemy być jej wdzięczni. I dlatego myślę, że warto byłoby lekko ograniczyć bezmyślną konsumpcję mniej wartościowych treści. Tym bardziej, że treści te serwują nam algorytmy zaprogramowane na kradzież uwagi i czasu. A tego ostatniego nikt z nas nie ma za dużo. Bo przecież życie to konkretna liczba godzin i sekund. I ani jednej więcej.
Zdjęcie tytułowe: Tim Mossholder z Unsplash
Zgadzam się, trafna diagnoza.
🙂 dziękuję
Mediów społecznościowych nie traktuję poważnie, więc nie jestem od nich zależna. Rosyjski Wkontaktie działał, komunikatory poza Facebookiem też (Signal, Viber, Wickr), z OAuth2 nie korzystam w ogóle. Systemy krytyczne, które muszą być u usługodawców mam zwielokrotnione (AWS, Oracle, OVH). Jak coś może się zepsuć, to na pewno się zepsuje, dlatego odpowiedzią jest redundancja.
Koleżanka, mówi że idzie do toalety. Nerwowo szuka czegoś po kieszeniach, później na blacie w przedpokoju, żeby w końcu znaleźć na stole w kuchni – szukała telefonu komórkowego (smartfona), bo może w czasie tych 5 – 10 minut „posiedzenia na tronie” ktoś zadzwoni albo napisze z czymś ważnym!
Myślę, że jednak większość z nas gdzieś jest na tej skali pomiędzy życiem realnym, a całkowitym zanurzeniem w wirtualu. Jedni przesunięci w jedną stronę, drudzy – w drugą. I, o ile nie jestem w stanie wartościować, to szkoda mi życia, które ucieka z każdą godziną spędzoną przed kompem. A sama marnuję ich w ten sposób całkiem sporo. Jakbym była wieczna. A przecież nie jestem.
Pozdrawiam 🙂 .
[…] W linku ciekawy artykuł omawiający nasze uzależnienie od wyłączonego Facebooka. Podoba mi się bardzo określenie Człowiek Nieobecny.https://homodigital.pl/facebook-padl-i-swiat-oszalal/ […]