Amsterdam, jako pierwsze miasto na świecie, przyjął radykalnie nową teorię ekonomiczną, aby pomóc ratować środowisko. Doughnut Economics – w wolnym tłumaczeniu ekonomia pączka, tudzież ekonomia obwarzanka – ma być odpowiedzią mieszkańców stolicy Niderlandów na pandemię i kryzys klimatyczny. W rewolucji ekonomiczno-społecznej istotną rolę ma odegrać także technologia.
Już w kwietniu 2020 r., podczas pierwszej fali COVID-19, władze Amsterdamu ogłosiły, że sposobem na wyjście z kryzysu i szansą na uniknięcie kolejnych jest realizacja założeń „ekonomii pączka”. Teoria ta, przedstawiona przez brytyjską ekonomistkę Kate Raworth w książce „Doughnut Economics: Seven Ways to Think Like a 21st-Century Economist” wydanej w 2017 roku, zakłada, że całe nasze podejście do kwestii ekonomicznych wciąż tkwi w XX wieku i radykalnie odstaje od rzeczywistości.
Paradygmat ekonomiczny ukształtowany po II wojnie światowej i zintensyfikowany po upadku komunizmu w Europie w 1989 nie daje rady w dzisiejszym, skomplikowanym i konającym z powodu kryzysu klimatycznego, świecie. Zamiast nieustannie myśleć o rosnącym PKB, naszym celem powinno być dostosowanie całego ludzkiego życia do tego, co Raworth nazywa „sweet spot”, czyli sytuacji, gdzie każdy ma to, czego potrzebuje do dobrego życia, a szkody dla środowiska są minimalizowane. Ambicją Amsterdamu jest zapewnienie 872 000 mieszkańcom życia zgodnego z zasadami „ekonomii pączka”, czyli zagwarantowanie wszystkim dostępu do egzystencji dobrej jakości, ale bez wywierania na Planetę większej presji, niż jest to konieczne.
Ekonomia pączka jako odpowiedź na kryzys i nie tylko
Wspierane przez organizację Raworth, Donut Economics Action Lab (DEAL), miasto realizuje projekty infrastrukturalne, programy zatrudnienia i wprowadza nowe zasady dotyczące kontraktów rządowych. Zarazem około 400 osób i lokalnych organizacji założyło sieć o nazwie Amsterdam Donut Coalition w celu prowadzenia własnych programów na poziomie podstawowym.
– Ludzkości nie stać na dobrobyt definiowany przez współczesną mainstreamową ekonomię. Żyjemy na kredyt, a to oznacza, że zaraz przyjdzie wierzyciel i będzie domagać się spłaty zadłużenia. Tym wierzycielem jest natura, która na razie wysyła pierwszego komornika – koronawirusa. Za chwilę jednak przyjdą kolejni – susza, pożary lasów, kolejne pandemie, a także powodzie. Amsterdam o tym wie. I zdaje sobie sprawę, że ilościowe obliczanie dobrobytu jest złudne, a dalsze zapożyczanie się u Ziemi – niebezpieczne – komentował działania Amsterdamu na łamach Krytyki Politycznej Edwin Bendyk.
Skąd właściwie wziął się pączek?
Nazwa „ekonomia pączka” pochodzi od schematu przypominającego kształtem amerykański pączek z dziurką w środku. Wewnętrzny pierścień wyznacza minimum niezbędne ludziom do prowadzenia dobrego i bezpiecznego życia. Chodzi tutaj o podstawowe zasoby, do których – jak wskazuje Organizacja Narodów Zjednoczonych w Celach Zrównoważonego Rozwoju 2030 – powinien mieć dostęp każdy człowiek na świecie. Są nimi m.in. żywność, czysta woda, dach nad głową, odpowiednie warunki sanitarne, edukacja, opieka zdrowotna, a także równość płci, sprawiedliwość społeczna oraz prawo głosu w kwestiach politycznych.
Wyspa obiegu zamkniętego
Budowany przez Amsterdam nowy świat w kształcie pączka zlokalizowany jest w południowo-wschodniej części miasta. Prawie 15 stóp nad spokojnymi wodami jeziora IJssel leży najnowszy flagowy projekt budowlany miasta, Strandeiland (z j. niderlandzkiego: wyspa plażowa ) należąca do IJburg, archipelagu sześciu nowych wysp zbudowanych przez miejskich wykonawców. Strandeiland została zbudowana z piasku przewożonego przez łodzie napędzane paliwem o niskiej emisyjności. Fundamenty zostały położone przy użyciu technologii, która nie szkodziła lokalnej faunie i florze. A także nie narazi przyszłych mieszkańców na podnoszenie się poziomu morza. Wyspa jest ucieleśnieniem nowego priorytetu Amsterdamu: równowagi i cyrkulacji obiegu zamkniętego.
Amsterdam wprowadził standardy zrównoważonego rozwoju i wykorzystywania materiałów w obiegu zamkniętym dla wykonawców wykonujących prace we wszystkich budynkach należących do miasta. Na przykład każdy, kto chce budować na Strandeiland, będzie musiał posiadać „paszport materiałowy” dla swoich budynków. Zarazem też wszystkie materiały,które zostaną po remoncie lub rozbiórce budynku, mają być ponownie wykorzystywane.
Co z technologią w tej cukierni?
Kluczową kwestią w ekonomii pączka jest odpowiednie wykorzystanie technologii. Jest ona jednak mieczem obosiecznym. Z jednej strony jej wykorzystanie może prowadzić do nierówności (o czym często pisałem na naszych łamach) i przyczyniać się do zmian klimatycznych (o czym mówiła u nas m.in. Joanna Murzyn, ekolożka cyfrowa). Z drugiej technologia może stać się realną szansą na zmianę i wspierać mniej uprzywilejowane grupy społeczne.
Racjonalne wykorzystanie technologii widać na wielu poziomach. W czasie pierwszego lockdownu, gdy życie przeniosło się do sieci, Amsterdam postanowił wesprzeć wykluczone cyfrowo dzieci ofiarowując im laptopy. Jednak władze miasta zamiast kupować nowe urządzenia – które byłyby drogie i ostatecznie przyczyniłyby się do narastającego problemu coraz większej ilości e-śmieci – zorganizowały zbiórkę starych i uszkodzonych urządzeń wśród mieszkańców. Włodarze miasta stołecznego Niderlandów naprawili sprzęt (nie tylko same laptopy, ale też inne urządzenia) i rozdali ponad 3500 systemów. Były to nie tylko laptopy, ale też inne urządzenia niezbędne do pracy i edukacji zdalnej. To był mały gest pokazujący jednak siłę, jaką ma ekonomia pączka.
Nie tylko na gestach się skończyło. Samorządowcy z miasta rowerów zamierzają naciskać także na biznes i zachęcać go do optymalizacji zużycia energii i wody. Firmy działające na Strandeiland i samym Amsterdamie mają być wspierane przez aplikacje optymalizujące wykorzystywanie zasobów. Do podobnych działań zachęca się również samych mieszkańców. Programy edukacyjne mają na celu budowanie świadomości technologicznej, a mieszkańcy Amsterdamu mają wiedzieć, że np.: namiętne oglądanie Netfliksa szkodzi Planecie.
Wolność, równość, braterstwo i …automatyzacja!
Władze miasta przyglądają się także eksperymentom z czterodniowym tygodniem pracy. Ostatnio opublikowano wyniki dotyczące 4-letniego eksperymentu z tą formułą pracy na Islandii. Według badaczy analizujących wyniki eksperymentu, wydajność w większości miejsc pracy – wbrew obawom – pozostała taka sama lub wręcz poprawiła się. Analizy wyników eksperymentu wskazują, że tydzień pracy z 3-dniowym weekendem sprawił, że pracownicy zgłaszali mniejszy poziom stresu i mieli lepsze samopoczucie. Spadło też ryzyko wypalenia zawodowego. Mówili także, że poprawiła się równowaga pomiędzy ich życiem zawodowym i prywatnym.
Ponadto, o czym już mówi się rzadziej, miało to wyraźnie pozytywny wpływ na środowisko naturalne. 4-dniowy tydzień pracy sprawia, że zużycie energii maleje o 20%. A to ogromna różnica. Sukces tego eksperymentu i jego sensowność są możliwe dzięki technologii. Automatyzacja żmudnych, powtarzalnych czynności, cyfryzacja procesów (w tym obsługi klienta) sprawia, że ludzie mogą pracować mniej bez szkody dla gospodarki i społeczności. Technologia pozwala także na optymalizację procesów: mniej jest bezsensownej pracy, przepalania energii i zasobów. Pracując efektywniej i bardziej wydajnie służy się sobie i Planecie.
Czy ekonomia pączka ma sens?
W stosunkowo bogatym mieście słynnym z liberalnych poglądów, jakim jest Amsterdam, łatwo o podobne eksperymenty. Tam podobne rewelacje mogą się przyjąć. Sama pomysłodawczyni „ekonomii pączka”, Kate Raworth, przyznaje, że proponowany przez nią model gospodarczy ma sens w rozwiniętych krajach o ugruntowanej demokracji. Takich, gdzie dominują liberalne i wolnościowe poglądy. I co najważniejsze, społeczeństwo jest dosyć bogate, a kasa publiczna nie świeci pustkami.
W swojej książce przyznaje, że aby kraje średnio rozwinięte mogły rozwijać ideał ekonomii pączka, muszą wpierw osiągnąć znaczny wzrost PKB. Ale wzrost gospodarczy musi być postrzegany jako środek do osiągania celów społecznych zgodnie z zasadami ekologii. Nie może być wskaźnikiem sukcesu sam w sobie lub jedynym celem bogatych krajów.
Zjeść pączka i mieć pączka?
Testowany w Amsterdamie i bacznie obserwowany na świecie nowy paradygmat ekonomiczny ma oczywiście swoich zaciekłych krytyków. Ekonomia pączka postrzegana jest jako naiwna, lewacka fanaberia. Jednak warto zaznaczyć, że w podobnym tonie wypowiadano się o pomysłach z 4-dniowym tygodniem pracy. Wyniki pokazują jasno, że w powinniśmy iść w kierunku minimalizacji użycia i zużycia.
W czasie pandemii okazało się, że możemy spotkać się na Zoomie zamiast jeździć po konferencjach po całym świecie. Logistyka – mocno dotknięta (jak transport) i mocno nadwyrężona (przez dostawy paczek w dobie boomu e-commerce) – stawia teraz na minimalizację zasobów. Już teraz sztuczna inteligencja dba o to, żeby samochody jeździły z optymalną prędkością (co pozwala zmniejszyć spalanie) i skręcały jak najczęściej w prawo skracając drogę (jeśli chodzi o ruch lewostronny). Wszystko to dzięki analizie danych, która pozwala przetwarzać trasę i styl jazdy w czasie rzeczywistym. Także globalne firmy technologiczne chwalą się, że pomimo coraz większych serwerowni, są mniej energochłonne i zużywają mniej wody do ich chłodzenia.
Świat idzie w stronę ekonomii pączka, nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Duża w tym zasługa technologii, która sprawia, że można mieć pączka (czyli rozwój biznesu) i zjeść pączka (czyli kontynuować działania proekologiczne). Mimo to jeszcze dużo pracy przed nami – to dopiero początek drogi do zmiany. Trzeba mieć nadzieję, że nie jest za późno i zostało coś więcej niż okruchy tego „najpiękniejszego ze światów”.