Partnerem strategicznym Homodigital.pl jest
11 grudnia 2020

Cyfrowy „paszport” dla tych, którzy zaszczepią się na COVID-19. Genialny pomysł czy samo zło?

W pierwszych krajach na świecie rozpoczynają się szczepienia przeciw COVID-19. W Polsce trwają przygotowania. Wraz ze szczepieniami pojawia się pomysł, by tych, którzy zgodzą się zaszczepić, obdarzyć pewnymi korzyściami. Ale jakimi? Zwolnieniem z obowiązku noszenia maseczek? A może swobodą podróżowania? Wraca też pomysł wydawania "cyfrowych paszportów", czyli mobilnych - zapisanych w smartfonach - certyfikatów zaszczepienia. Masz "paszport" - wejdziesz na lotnisko. Nie masz - nie wejdziesz. Czy to byłby przejaw troski rządzących o szybkie pokonanie pandemii, czy może nowa forma inwigilacji i kontroli obywateli?

W pierwszych krajach na świecie rozpoczynają się szczepienia przeciw COVID-19. W Polsce trwają przygotowania. Wraz ze szczepieniami pojawia się pomysł, by tych, którzy zgodzą się zaszczepić, obdarzyć pewnymi korzyściami. Ale jakimi? Zwolnieniem z obowiązku noszenia maseczek? A może swobodą podróżowania? Wraca też pomysł wydawania „cyfrowych paszportów”, czyli mobilnych – zapisanych w smartfonach – certyfikatów zaszczepienia. Masz „paszport” – wejdziesz na lotnisko. Nie masz – nie wejdziesz. Czy to byłby przejaw troski rządzących o szybkie pokonanie pandemii, czy może nowa forma inwigilacji i kontroli obywateli?

O tym mówi się od dawna. Dla jednych to potwierdzenie spiskowych teorii, dla kolejnych logiczna konsekwencja cyfryzacji medycyny. Cyfrowy certyfikat, czy to w formie kodu QR, czy w postaci aplikacji mobilnej, to kontrowersyjny temat. Być może nawet bardziej problematyczny niż sama szczepionka.  

Już na początku maja VST Enterprises, firma zajmująca się cyberbezpieczeństwem, wspólnie z cyfrową firmą zdrowotną Circle Pass Enterprises (CPE), zaczęła prace nad stworzeniem cyfrowego paszportu zdrowotnego, który ma ułatwić powrót do pracy po pandemii koronawirusa. Miałby on mieć formę aplikacji na telefon i być znany jako Covi-pass. Ten cyfrowy paszport miałby wskazywać, czy dana osoba jest zaszczepiona i czy w ogóle przeszła już koronawirusa.

Kontrowersje budził pomysł, że Covi-pass miałby zawierać także inne, kluczowe informacje zdrowotne. W założeniu twórców taki cyfrowy paszport miałby ułatwiać opiekę medyczną. Wpisywałby się w globalny trend ucyfrowienia służby zdrowia i tworzenia wielkich zbiorów danych medycznych.

Cel jest szczytny. Przykładowy Kowalski – chorujący na choroby przewlekłe –  podróżując z Polski do Stanów Zjednoczonych, nie musiałby zabierać całej dokumentacji medycznej, bo miałby ją w telefonie. To duża wygoda. Jednak rewersem cyfrowego komfortu jest zawsze  realne niebezpieczeństwo. Dane medyczne mogą być cennym łupem. Dla zwykłych hakerów, dla firm farmaceutycznych (już widzę oczami wyobraźni te spersonalizowane reklamy suplementów diety), w końcu także dla polityków.

Na początku Covi-pass miał być powiązany z systemem testowania obywateli na COCID-19, ale z racji pojawienia się w miarę skutecznej i względnie bezpiecznej szczepionki, VST Enterprises wraz CPE planują powiązać aplikację z certyfikacją szczepień. Firmy prowadzą zaawansowane rozmowy z urzędnikami rządowymi Wielkiej Brytanii, NHSX i Ministerstwem Spraw Wewnętrznych Zjednoczonego Królestwa.

Lek jest, nie ma terapii

Dużo większym problemem niż programowanie aplikacji będzie przekonanie obywateli do korzystania z niej.  Można to zrobić – jak zawsze – albo za pomocą kija, albo za pomocą marchewki. Tudzież miksując te dwa sposoby, budując swego rodzaju system motywacyjno-nakazowy.

Niedawno pisałem na tych „łamach”, że przełamanie lęku obywateli przed szczepionkami, czy aplikacjami może być syzyfową pracą i tylko przymus jest rozwiązaniem. Sugerowałem, że makiaweliczna metoda walki z koronawirusem może być jedyną skuteczną. Przypominałem, że pobłażanie denialistom covidowym nie popłaca. Czy z koronasceptykami – oraz z antyszczepionkowcami – trzeba grać na ostro? Wydaje się, że kluczowa jest terapia. Nie medyczna, ale informacyjna.

We wspominanym tekście pisałem, że danymi płacimy już dawno. Dzielimy się nimi na lewo i prawo. Oczywiście nie są to tak wrażliwe dane, jak dane zdrowotne, ale ich ogrom może szokować.

Boisz się zostać ofiarą aplikacji? Już nią jesteś

Irracjonalny lęk – bękart troski i hamulcowy rozwoju – towarzyszy nauce od początku świata. Głupi strach, który budzi panikę przed szczepionką, czy aplikacją, ale nie blokuje głupoty, jaką jest „chlanie lewej wódy”, czy jedzenie w podejrzanych miejscach. Ciekawie pisał o tym Stanisław Skarżyński na łamach Wyborczej i do tekstu odsyłam, sam wracając do meritum tej opowieści.

Jeśli sprzedajemy swoje dane (oczywiście zakładając, że aplikacje typu cyfrowy paszport mogą w jakiś sposób nam zaszkodzić) za dostęp do Facebooka, Instagrama czy Google, to dlaczego nie chcemy ich oddać w imię zdrowia? Chętnie „sprzedajemy się” w imię wygody i strzałów dopaminowych (lajki, lajki!), ale boimy się podzielić danymi, by być zdrowymi?

Pisałem już, że wdrożenie aplikacji anty-covidowych nie musi być tragicznym krokiem na drodze do zniewolenia ludzi. Już jesteśmy niewolnikami naszej kultury i systemu. Na przestrzeni ostatnich lat zgodziliśmy się na kolejne ograniczenia wolności na rzecz naszej wygody. Akceptujemy przepisy ruchu drogowego, by jeździć samochodem, płacimy kartami płatniczymi, a oszczędności trzymamy w banku, nie skarpecie.

Być może nas lęk przed zaawansowaną technologią bierze się z pop-kulturowych klisz. Z hollywoodzkich produkcji „wiemy”, że sztuczna inteligencja jest zła i chce zniszczyć człowieka. Nie pomagają w tym sztance z literatury sience-fiction, gdzie zaawansowana technologia w najlepszym wypadku jest niezrozumiałą siłą.

Soft przymus, czyli zachęty w dobie konsumpcjonizmu

Cyfrowy paszport, czy inna forma technologicznego wsparcia z pandemią powinna być przepustką do wygodnego,  komfortowego życia. Tylko osoby posiadające taką aplikację będą mogły latać samolotem, chodzić na koncerty czy na mecze.

Na początku listopada „Daily Mail” pisał o tym, że cyfrowy paszport miałby obowiązywać pasażerów linii lotniczych. Z punktu widzenia tego biznesu – jak i całej turystyki – taki cyfrowy paszport mógłby być wymogiem, który pozwoliłby szybko i w pełni bezpiecznie uruchomić działalność.

Na temat tych planów odnośnie wypowiedział się dyrektor generalny IATA (The International Air Transport Association, stowarzyszenie linii lotniczych)  Alexandre de Juniac. Wyraził on nadzieję, że dzięki szczepieniom uda się odbudować branżę turystyczną i niezbędne będzie stworzenie systemu umożliwiającego weryfikowanie, kto może bezpiecznie podróżować.

„Drugim kluczem do odbudowy turystyki jest globalna infrastruktura informacyjna, niezbędna do bezpiecznego zarządzania, udostępniania i weryfikacji danych testowych, dopasowanych do tożsamości podróżnych zgodnie z wymogami kontroli granicznej” – wyjaśnił Alexandre de Juniac, cytowany przez „Daily Mail”.

Co ciekawe, pomysł IATA to odpowiedź na żądania państw, które chcą potwierdzenia wykonania szczepienia na COVID-19 od przybywających z zagranicy podróżnych zamiast obecnie obowiązujących 14-dniowych kwarantann po przylocie do danego kraju.

Oczywiście, nie tylko linie lotnicze widzą w certyfikacie szansę na wyjście z kryzysu. Także branża eventowa i sportowa liczy, że technologia może wspomóc powrót do normalności. Władze brytyjskiej Premier League opracowują swoją aplikację, która miałaby stanowić „cyfrowy paszport zdrowotny„. Zeskanowany miałby być dowodem na brak zakażenia w organizmie kibica, który chciałby kupić bilet. Dopiero wtedy pozyskanie wejściówki byłoby dla niego możliwe.

A może to już przesada!?

Brzmi to jak realizacja teorii spiskowych? Istotnie, może tak brzmieć. Pomysł powiązania obowiązku posiadania cyfrowego paszportu z możliwością swobodnego życia, budzi oburzenie. Swój sprzeciw wyrażali nie tylko anonimowi internauci z Wykop.pl, ale też czołowi intelektualiści świata z Naomi Klein na czele.

Już na początku pandemii Bill Gates – czołowy bohater spiskowych teorii – przewidywał, że powrót do nieograniczonego podróżowania będzie możliwy pod warunkiem wprowadzenia „certyfikatów odporności”.

Fundacja Panoptykon zauważa, że „w przeciwieństwie do książeczek szczepień, które zachęcają do szczepienia się po to, żeby nie zachorować, certyfikaty odporności zachęcają do chorowania (bo opierają się na założeniu, że właśnie przejście choroby prowadzi do zdobycia odporności), a to prosta droga do wywołania kolejnej fali epidemii”.

Zdaniem Fundacji błędna jest koncepcja certyfikatu jako immunitetu wolności. „Opiera się ona (nadal jeszcze) na niesprawdzonym założeniu, że przechorowanie koronawirusa daje długotrwałą odporność i minimalizuje ryzyko zarażania innych. WHO podkreśla, że nie ma na to dowodów” – możemy przeczytać w komunikacie Fundacji.

Fundacja słusznie zauważa, że wprowadzenie obowiązku posiadania certyfikatów – przy konieczności powtarzania szczepień – uderzy w najbiedniejsze grupy społeczne i te najbardziej narażone na ryzyko zachorowania np.: lekarzy, dostawców.

Panoptykon zauważa – o czym też pisałem już powyżej – że certyfikaty mogłyby się też okazać poręcznym narzędziem politycznym, umożliwiającym rządom ograniczanie wolności (np. zgromadzeń czy przemieszczania się) pod pretekstem walki z epidemią.

Potencjalne ryzyko większe niż realna korzyść?

Dane to najcenniejszy zasób współczesnego świata. Wprowadzenie cyfrowego paszportu to oczywiście ogromne ryzyko. Widmo błędów i nadużyć wisi nad projektem. Hakowanie paszportów, wymuszenia i szantaże, czarny rynek certyfikatów, manipulacje, przy których afera Cambridge Analytica będzie drobnym żartem. To wszystko jest możliwe. Pytanie, czy potencjalne ryzyko jest większe niż realna korzyść tu i teraz.

Nie lubię tego, że wielkie korporacje technologiczne kształtują nasz świat, nie mam też zaufania do rządu i możnych tego świata. Widzę jak świat – krok po kroku – zaczyna przypominać ten z serialu Black Mirror. Z drugiej strony ufam nauce i wiem, że ryzyko jest wliczone w postęp.

Papierowe certyfikaty nie wchodzą w grę. Erę analogową mamy już dawno za sobą. Może rozwiązaniem byłoby oparcie cyfrowych paszportów lub certyfikatów o technologię blockchain? Może przydałaby się społeczna kontrola aplikacji?

Transparentność aplikacji i otwartość jej kodu – to również kwestie fundamentalne. Pełna przejrzystość i życzliwa współpraca z organizacjami takimi jak Panoptykon, NASK, z biurem Rzecznika Praw Obywatelskich odbierze argumenty przeciwnikom certyfikacji. Bez tego nie ma co silić się na terapię informacyjną.

Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon