Partnerem strategicznym Homodigital.pl jest
24 stycznia 2021

Chcą zmusić Google, żeby płacił mediom za treści. Google: „zamkniemy wyszukiwarkę”. Początek rewolucji?

W ostatnich dniach rząd Australii postanowił zadbać o finanse swoich firm medialnych i zmonetyzować ich wkład w globalną sieć. Dlatego uprzejmie poprosił Google o podzielenie się dochodami z reklam z wydawcami wiadomości. Na co olbrzym z Mountain View równie uprzejmie zagroził, że zamknie swoją wyszukiwarkę w Australii. Na klucz

To będzie pierwsza poważna próba sił między państwem, a cyfrowym gigantem w sprawie podziału zysków z reklam. Rząd Australii postanowił zadbać o finanse tamtejszych mediów i o ich wkład w globalną sieć informacji. I poprosił Google o podzielenie się z wydawcami dochodem z reklam. Olbrzym z Mountain View w rewanżu zagroził, że… zamknie swoją wyszukiwarkę w Australii. Na klucz. Wynik tego starcia może zdecydować o tym, czy cyfrowi giganci będą musieli płacić za wykorzystywane treści. Czy rządy będą chciały ich do tego zmuszać? Czy polskim internautom może zagrozić „wyłączenie Google’a”?

Australia postanowiła wprowadzić prawo zobowiązujące Google, Facebook i inne firmy technologiczne do płacenia mediom za tworzone przez nie treści informacyjne, wykorzystywane później przez cyfrowych gigantów do zwiększania ruchu na ich stronach, a pośrednio – także zwiększające ich zyski z reklam.

Rząd Australii argumentuje, że platformy technologiczne pozyskują klientów wśród osób, które czytają w sieci wiadomości, obudowując te ostatnie swoimi reklamami i snippetami. I właśnie dlatego giganci technologiczni powinni płacić redakcjom „uczciwe” tantiemy za uczciwą, dziennikarską pracę, dzieląc się z nimi pieniędzmi z reklam.

O ile dobrze rozumiemy istotę sporu, to nie chodzi o zapłatę za same treści, ale wyłącznie za reklamy umieszczone obok linków, które wyświetlane są przez wyszukiwarki. Czyli o te reklamy, które się czasem wyświetlają po wpisaniu hasła do wyszukiwarki. Czasem to wyszukiwanie nie dotyczy wydawców treści, ale czasem ludzie wyszukują hasła, które powodują wyświetlenie linków do artykułów dziennikarskich.

google

Google ma płacić? „Tak się nie da”

Dyrektor zarządzająca Google Australia, Mel Silva, powiedziała w piątek na przesłuchaniu w Senacie, że proponowane zapisy prawa są „niemożliwe do spełnienia” oraz że „gdyby ten projekt wszedł w życie, nie mielibyśmy innego wyboru, jak tylko przestać udostępniać wyszukiwarkę Google w Australii”.

Eksperci potwierdzają, że Google jest gotowe to zrobić, ponieważ projekt może stać się precedensem na skalę światową i uruchomić całą falę podobnych działań innych państw. To mogłoby zachwiać modelem biznesowym Google i gigant zrobi wszystko, co się da, żeby do tego nie dopuścić.

Zysk netto spółki Alphabet (właściciel Google) wyniósł w samym tylko trzecim kwartale 2020 r. ponad 11,2 mld dolarów (rok wcześniej w tym samym okresie było to 7,1 mld dolarów). Kwartalne przychody firmy zbliżają się do 50 mld dolarów. Mówimy więc o firmie, która dzięki łączeniu szukających informacji z ich dostawcami zarabia rocznie 40-50 mld dolarów, zaś jej przychody w skali roku przekraczają jedną trzecią PKB Polski (czyli wartości wszystkich dóbr i usług, które przez cały rok wytwarzają wszyscy Polacy i wszystkie polskie firmy).

W tym tygodniu Google przyznał, że zablokował 1% australijskich witryn informacyjnych w wynikach wyszukiwania. Wszystko w ramach „eksperymentu” mającego sprawdzić rzeczywisty wkład australijskich serwisów informacyjnych w cyfrowe „aktywa” Google’a. O tym, że to nie przelewki, świadczy też komunikat, który został opublikowany na stronie australijskiego Google’a:

Open letter to AustralianTłumaczenie: „List otwarty do Australijczyków. „Musimy was poinformować o nowych regulacjach rządowych, które będą miały niekorzystny wpływ na korzystanie z Google i YouTube przez Australijczyków”.

Co na to Facebook?

Facebook z kolei zagroził, że jeśli prawo wejdzie w życie uniemożliwi korzystanie z platformy australijskim wydawcom i powtórzył swoje stanowisko w piątek. Simon Milner, wiceprezes Facebooka na Azję i Pacyfik powiedział, że takie posunięcie byłoby „najgorszym, możliwym scenariuszem” i szybko dodał, że to „pod żadnym względem nie jest groźba”.

Stwierdził też, że „zdecydowana większość osób korzystających z Facebooka nadal mogłaby to robić. Po prostu nie bylibyśmy w stanie dostarczać wiadomości w ramach Facebooka”.

Co może oznaczać zamknięcie Google’a?

Problemem nie jest ryzyko zamknięcia wyszukiwarki Google na terenie Australii – czy jakiegokolwiek kraju – bo są przecież również inne wyszukiwarki, ułatwiające znalezienie interesującej nas informacji, strony internetowej albo produktu. Problem w tym, że dla firm działających w internecie dostęp do potężnej wyszukiwarki bywa wyborem z gatunku „być, albo nie być”. Ich strony internetowe i kampanie marketingowe prowadzone w sieci tworzone są „pod SEO”, czyli zgodnie z zasadami wyszukiwania i pozycjonowania informacji, określonymi przez kalifornijskiego giganta.

Oczywiście można powiedzieć, że dostępne są inne wyszukiwarki, jak choćby pisana na silniku Yahoo Ecosia, która przekazuje lwią część swoich przychodów na sadzenie drzew na całym świecie. Jednak sposób prowadzenia biznesu wielu firm jest oparty na byciu wysoko w wynikach wyszukiwania najpopularniejszej wyszukiwarki, czyli Google. Dotyczy to szczególnie niewielkich firm. Co by było, gdyby w Polsce nagle ktoś „wyłączył” Google’a? Przestałaby istnieć najpopularniejsza strona w polskim Internecie.

Ale to broń obosieczna. Właśnie dzięki miliardom ludzi i przedsiębiorców, które prowadzą swoje firmy on-line i zmuszone są do ich reklamowania w sieci, Google, Facebook i inne platformy mają swoje olbrzymie dochody. Nie pobierają pieniędzy od konsumentów, którzy korzystają z wyników wyszukiwania, ale każą płacić firmom za to, żeby były wyżej w tych wynikach. Oraz tym, którzy chcą się ogłaszać przy wynikach wyszukiwania określonej frazy.

Google zarabia dlatego, że jest bardzo popularny.

Jeśli zniknie, otworzy się luka, w którą wejdą inni. Owszem, przez chwilę cały e-commerce i media internetowe (żyjące po części z ruchu z Google) zatrzęsą się w posadach, ale rynek nie znosi próżni. Oto jak wygląda dziś ranking popularności wyszukiwarek w Polsce:

Przy okazji jeszcze wyjaśnijmy różnicę między przeglądarką a wyszukiwarką. Przeglądarka to program zainstalowany na dysku. Wrzucamy tam adres i wyświetla się strona. Jedna z takich stron to Google, czyli strona miliardami zaindeksowanych innych stron. Indeksowanie oznacza, że wyszukiwarka ma zapisane adresy plus słowa kluczowe plus dodatkowe parametry. Dlatego po wrzuceniu hasła (a nie adresu strony, jak do przeglądarki) w ciągu dwóch sekund mamy wyniki.

Dlatego wycofanie Google’a z Australii – lub dowolnego innego kraju – nie oznaczałoby „wyłączenia” internetu. Strony internetowe nadal by istniały i można byłoby je przeglądać. Nie działałaby tylko usługa wyszukiwania stron przez podane hasła. Najpopularniejsze wyszukiwarki na świecie to google, yahoo, ecosia – indeksują one strony, co przyspiesza wyszukiwanie. Zaś wyświetlenie strony, której adres znamy, umożliwia przeglądarka: Firefox, Chrome (od Google), Edge (od Microsoftu) itd.

Czytaj też: Te marki mają największą moc wyciągania nam pieniędzy z portfela. Nie tylko Apple, Google i Facebook…

Internet: własność Kowalskich czy korporacji?

To tak naprawdę spór o to, czyją „własnością” jest Internet rozumiany jako zasób informacji i możliwość ich wymiany między ludźmi. Internet jest zbiorowym wysiłkiem całej ludzkości, która tworzy, pisze, digitalizuje i zapisuje na sieciowych serwerach swój dorobek. A firmy takie jak Google, czy Facebook, tylko zarządzają tymi informacjami, ułatwiając ich przeszukiwanie, selekcję, przekazując je nam w mniej lub bardziej zjadliwy sposób.

Gdyby nie treści wprowadzane do Internetu przez miliony platform newsowych, dziennikarzy, blogerów oraz firm, które często zamieszczają bardzo potrzebne informacje na swoich stronach, Google nie miałby co przetwarzać i czego dostarczać reklamodawcom.  Gdyby nie my, nie byłoby dochodów z reklam.

Dlatego słuszne wydaje się, że skoro Internet jest wspólnym wysiłkiem, to dochody pochodzące od twórców najbardziej wartościowych, najpopularniejszych wśród użytkowników treści, należałoby uczciwie podzielić. Pomiędzy wszystkich. Czy to dlatego bezprecedensowy projekt zmiany prawa, przygotowany przez rząd w Australii, budzi taki popłoch wśród managerów Google’a?

Żeby było jasne: Google czasem płaci wydawcom. Ostatnio ukazała się informacja, iż Google i Reuters zawarły porozumienie, w ramach którego na platformie Google News Showcase będą pojawiały się pogłębione materiały informacyjne pochodzące od agencji.

Newsy pojawią się na kilku rynkach, w których dostępny jest obecnie serwis Google. Koncern zgodził się też na płacenie francuskim mediom za ich treści wykorzystywane na swoich platformach.

Ale w tym przypadku Google umawia się z wydawcami na swoich zasadach. Umowy dotyczą tylko określonych „kawałków” działalności Google’a (np. prowadzonych na platformie serwisów newsowych), a nie podziału zysków z reklam lub też „wyceniania” reklam pojawiających się we wszystkich wynikach wyszukiwania. Przede wszystkim zaś: to nie jest kwestia umowy z państwem i nałożenia na Google odgórnych regulacji. A w Australii to państwo chce nałożyć Google’owi ustawowy kaganiec.

Czytaj też: Ruszyła Albicla, polska alternatywa dla Facebooka. Dlaczego nie warto śmiać się z jej porażki?

Cały świat patrzy na Australię. Wygra rząd czy Google?

Świat patrzy na spór Google’a (i innych cyfrowych gigantów) z rządem w Australii z zapartym tchem. Jeśli Australia się nie ugnie, a jej gospodarka wytrzyma ewentualne retorsje cyfrowych gigantów, będzie to pierwszy dowód na to, że przymusowy „kaganiec” na takich graczy, jak Google, jest możliwy do założenia. I że Google nie musi stać ponad prawem, tylko dlatego, że całe społeczeństwa korzystają z jej wyszukiwarki.

Premier Australii, Scott Morrison, stwierdził, że ustawodawcy nie ulegną „groźbom”, a „Australia ustala własne zasady dotyczące tego, co dzieje się w Australii”.

Co na to Australijczycy? Są oczywiście w dużym stopniu zdezorientowani, zaniepokojeni. Niektórzy już dziś „uczą się” innych wyszukiwarek i w komentarzach piszą: „Cześć Google, monopolistyczna firmo, która w coraz większym stopniu chcesz kontrolować moje cyfrowe życie. Jednak podziękuję”

Inni pytają, czy zamknięcie wyszukiwarki oznacza także brak dostępu do Gmaila, Google Maps, czy usług Google Home, ponieważ firma tego nie wyjaśniła. Na razie wygląda to na chaotyczną próbę obrony swoich interesów przez cyfrowego giganta, niż konkretny plan zakładający, że usługi Google znikają z jakiegoś rynku (tak, jak np. zniknęły z smartfonów Huawei – świat się od tego nie zawalił, a Huawei rozbudował własną paletę usług „googlepodobnych”).

Czytaj też: Bezos, Musk, Google? Kto ofiaruje nam Internet przyszłości? I po co?

Google blefuje? Australia też?

A my? My czekamy na rozwój sytuacji. Albo Google, Facebook i inne wielkie platformy ugną się i będą płacić, a w sumie naprawdę mają z czego, albo zablokują dostęp do swoich usług w wybranych rejonach świata. Tylko wtedy na ich miejsce szybko wskoczy konkurencja, która z pewnością doceni pozostawiony przez potentatów rynek i zgodzi się na warunki rządu.. lub rządów.

I właśnie konkurencja innych wyszukiwarek i komunikatorów jest tym, co może zmusić Google i spółkę do ugodowości. Bo nie łudźmy się, rynek, na którym działają jest zbyt łakomym kąskiem, żeby zostawić go niedbale na łaskę innych chętnych.

Jednak na razie trwają negocjacje. Ze wszystkimi atrakcjami, które z reguły występują w takich sytuacjach, czyli groźbami i macaniem strony przeciwnej, jak dalece są w stanie ustąpić. A wydaje się, że w przypadku twardych Australijczyków o ustępstwach nie może być mowy.

Z drugiej strony niektórzy eksperci mówią, że propozycja Australijczyków jest nie tyle radykalna, ile wręcz nierealna. Sir Tim Berners-Lee, twórca sieci WWW, powiedział w jednym z wywiadów, że plany Australii mogłyby sprawić, że sieć przestałaby sprawnie działać na całym świecie. I to jest druga strona medalu: czy jeśli wszyscy wszystkim w Internecie będą płacili za informacje, to przypadkiem przeglądanie Internetu nie stanie się drogie, wolne i skomplikowane?

Ilustracja: Mitchell Luo/Unsplash

Tagi:
Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon