Zarówno koreański serial z Netfliksa, jak i najpopularniejszy portal społecznościowy są na ustach wszystkich. Produkcja Hwang Dong-hyuka jest fenomenem kulturowym, niezwykle popularną wariacją na temat roz(g)rywki na śmierć i życie, przyciągającą przed ekrany komputerów tłumy. Serwis Marka Zuckerberga tłumy irytuje. A to awaria, a to kolejna afera. „Squid Game” i Facebook łączy jednak jednak hasło – ważne dla całego roku 2021. Jest nim: nierówność.
Z tą różnicą, że serial o nierównościach, w dosyć oryginalny sposób opowiada, zaś Facebook na nierównościach robi biznes.
W tekście Dlaczego przeraża mnie „Squid Game” przekonywałem – i nie byłem w tej tezie osamotniony – że za sukcesem serialu stoi ciekawie poprowadzona krytyka kapitalizmu. Squid Game jest jak życie w późnym kapitalizmie: Albo wygrywasz albo przegrywasz. Jeśli masz pecha to zostajesz przeżuty i wypluty przez system, który mierzy cię tylko jednym kryterium: ile masz siana w kieszeniach.
„Squid Game” to też studium – utrzymane w konwencji survivalowego horroru – pękającego społeczeństwa, którym liczy się tylko, to żeby być na górze. To opowieść o jednostkach, które początkowo wierzą, że wszystko zależy od nich, ale wraz z rozwojem akcji przekonują się, że są tylko elementem systemu. To, czy przeżyjesz nie zależy wyłącznie od twoich chęci i dobrej woli, ale również od szczęścia (rozgrywka na szklanym moście).
„Squid Game” albo przymus rywalizacji
Jak zauważył na łamach Tygodnika Powszechnego Jakub Majmurek „widzowie z całego świata pochłaniający koreański serial mogą mieć poczucie, że ich życie metaforycznie przypomina tytułową „Squid Game”, że coraz więcej społecznych relacji zmienia się w bezwzględną rywalizację, z której względnie zwycięsko wychodzi bardzo niewielu, a reszta zostaje z niczym”.
Jest więc serial także krytyką (co jednak rzadziej pada w recenzjach) późnokapitalistycznej wiary w sprawczość jednostki, tej całej coachingowej gadki o byciu kowalem swojego losu. Ostatecznie „Squid Game” doskonale oddaje sprzeczne emocje, jakie budzą współczesne narracje. Późnokapitalistyczna narracja przekonuje, że każdy jest kowalem swojego losu, wystarczy pracować 16 godzin na dobę, by osiągnąć sukces. W praktyce jednak nie jest to takie proste.
Z jednej strony karmimy się złudzeniami postępu, z drugiej strony dobija nas kruchość ludzkiego istnienia. Poczucie godności miesza się ze zwierzęcą wręcz walką o przetrwanie. Absurd spotyka glorię, okrucieństwo szlachetność. Nic nie jest jednak proste, łatwe i przejrzyste.
W co gra Facebook?
A co to ma wspólnego z Facebookiem – można jeszcze raz zapytać?
Otóż świat jak z serialu funduje nam technologiczny gigant. Teoretycznie na Facebooku wszyscy jesteśmy równi. W narracjach technologicznych entuzjastów Internet jest demokratyczny i sprawia, że znikają bariery geograficzne, kulturowe, majątkowe itd. W praktyce Facebook – ale też inni giganci technologiczni – nie tylko nie likwidują nierówności społecznych i majątkowych, co wręcz je napędzają. I czerpią z tego zyski.
O niewłaściwych działaniach Facebooka pisaliśmy tutaj wielokrotnie. W jednym z ostatnich tekstów Tomasz Jurczak przekonywał wprost, że próby ucieczki do przodu – czyli pomysł z Metawersum – mogą być jedyną szansą na ratunek skompromitowanego giganta.
Oficjalnie na Facebooku wszyscy są równi. Okazuje się jednak, że spośród 2,91 miliarda użytkowników 5,8 milionów ma specjalne prawa. Jednym z takich praw jest to, że moderatorzy nie mogą blokować treści VIP-ów w ramach standardowych procedur.
Na trop tego zjawiska wpadli dziennikarze „Wall Street Journal”. Okazało się, że wbrew regulaminowi brazylijski piłkarz Neymar mógł opublikować nagie zdjęcia kobiety, która oskarżyła go o gwałt. Nim pojawiła się zgoda na usunięcie posta, zobaczyło je 56 mln ludzi. Gdybyś ty, drogi czytelniku, opublikował nudesy, pewnie takie zdjęcia by szybko zniknęły. Dodatkowo mógłbyś liczyć się z banem albo – jeśli prowadzisz fanpejdż – z ograniczeniem zasięgów.
Na nienawiści Facebook zarabia
Zyski – nie zawsze wprost finansowe – czerpią z Facebooka także ci, którzy posługują się twardą walutą XXI wieku. Nienawiścią. Ze śledztwa „The Washington Post” i zeznań sygnalistki Frances Haugen wynika wprost, że reakcje na Facebooku nie są równe. „Gniew” jest aż pięciokrotnie cenniejszą reakcją niż „lajk”. Algorytm częściej wyświetla więc treści, które miały użytkowników rozgniewać. Dlaczego? Otóż rozgniewany użytkownik chętniej przekazuje dalej to, co go oburzyło, i spędza na portalu więcej czasu, oglądając reklamy, na których Facebook zarabia. Posługiwanie się więc nienawiścią jest w interesie Facebooka i tych, którzy za pośrednictwem serwisu zarabiają.
Co ciekawe wewnętrzne badanie Facebooka z 2019 r. potwierdziło, że posty, które wywołały najwięcej gniewnych reakcji, w dużej mierze zawierały nieprawdziwe, szkodliwe i niskiej jakości informacje.
Inna rzecz, że Facebook zupełnie nierówno traktuje walkę z dezinformacją. W tekście „Facebook walczy z dezinformacją? Raczej z prawdą” przekonywałem, że o ile gigant stara się o czyścić serwis z fałszywych i szkodliwych treści na rynku amerykańskim, to zupełnie ignoruje te kwestie w krajach rozwijających się. Nie przejmuje się albo wprost wpiera sianie dezinformacji i mowy nienawiści w krajach takich jak Azerbejdżan czy Myanmar.
Jak „Squid Game„ opowiada o twojej codzienności
Facebook jest jak organizatorzy brutalnej rozgrywki w koreańskim serialu. Zarówno Mark Zuckerberg jak i lider gospodarz cukierkowego świata gry utożsamiają tajemniczą i bezkarną siłę mającą realny wpływ na życie i śmierć ludzi. Dla Facebooka jesteśmy tylko biomasą, bezpłatną siłą roboczą i źródłem danych. Dla VIP-ów wyłącznie mięsem armatnim, błaznami w krwawym spektaklu.
Oczywiście można by powiedzieć, że to porównanie – Facebook i „Squid Game” – jest trochę na siłę. Jednak myślę, że popkulturowa siła serialu może uplastycznić całość przekazu. Myślę, że z naszą obecnością na Facebooku jest jak z biednymi ludźmi grającymi w śmiertelną grę. Może i nie chcemy brać w tym udziału, ale nie mamy wyjścia. Trochę brak nam alternatyw, a trochę wynika to z tego, że innych reguł „gry” nie znamy. Bo to nie my je ustalamy.
Dziękuję, dobry tekst.