W kontekście dzisiejszego protestu #MediaBezWyboru pojawia się zasadnicze pytanie: jaki sens ma obkładanie dodatkowym podatkiem polskich mediów przy jednoczesnym utrzymywaniu braku opodatkowania działających w Polsce zagranicznych korporacji cyfrowych, takich jak Google, czy Facebook, żerujących nierzadko na treściach produkowanych przez polskie media? Tłumaczenie rządu, że danina ma uderzyć również w cyfrowych gigantów, nie ma nic wspólnego z prawdą. Kto naprawdę zapłaci podatek od reklam?
Rząd próbuje bronić ustawy o podatku reklamowym, mówiąc, że to podatek skierowany do cyfrowych gigantów. Gdyby tak było, byłbym szczęśliwy i przyklasnął. Wielokrotnie na łamach Homodigital pisałem, że opodatkowanie gigantów cyfrowych jest koniecznością. Niestety w tym przypadku nie chodzi o uderzenie w wielkie korporacje takie jak Facebook czy Amazon.
W rzeczywistości celem ustawy może być wywarcie ekonomicznej presji. To logiczne działanie rządzących. W założeniu władz, po zakupie gazet lokalnych i naszych danych – o czym też pisaliśmy – czas na finansowe przyduszenie niezależnych mediów. O protestach rozpisują się media z całego świata m.in. Bloomberg, US News, czy BBC.
W prorządowych mediach od rana można przeczytać, że „niemieckie media dla Polaków nie chcą płacić składki na polską służbę zdrowia, kulturę i zabytki”. Tak więc czy o amerykańskich gigantów – takich jak Facebook – chodzi, czy raczej o niemieckich wydawców takich jak Ringier Axel Springer? Narracja partyjnych mediów nie pozostawia złudzeń, co do intencji ustawodawców.
Dlaczego rządowa ustawa uderzy w media, nie w cyfrowych gigantów?
Proponowana przez rząd ustawa stwarza ryzyko faworyzowania firm, które nie inwestują w tworzenie polskich, lokalnych treści kosztem podmiotów, które w Polsce inwestują najwięcej. Jak wskazuje projekt ustawy, nowy podatek ograniczony zostanie do usługodawców świadczących na terytorium RP reklamę, jeżeli łącznie:
1) globalne przychody usługodawcy przekroczyły w roku obrotowym równowartość 750 mln euro;
2) przychody usługodawcy na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej reklamy internetowej, przekroczyły w roku obrotowym równowartość 5 mln euro.
Z wyliczeń Damiana Iwanowskiego i Blanki Wawrzyniak z Fundacji Instrat (Polska Karta Suwerenności Cyfrowej), wynika, że firmy określane przez rząd jako „globalni cyfrowi giganci” zapłacą z tytułu wspomnianego haraczu zaledwie ok. 50 – 100 mln zł w porównaniu do 800 mln zł, jakie zapłacą pozostałe aktywne lokalnie media. Dlaczego?
To media, a nie platformy społecznościowe publikują reklamy. To media – gazety, radia, telewizje – uzyskują głównie przychody z reklam. Platformy zaś zarabiają na ruchu i na naszych danych. Poza tym platformom cyfrowym – w końcu niezarejestrowanym na terenie Polski – będzie łatwiej uciec od podatku reklamowego.
Owszem, podatek reklamowy od mediów może być również okrężnym sposobem na pozyskanie należności podatkowych od zagranicznych podmiotów cyfrowych. Jednak obciąży on głównie krajowych przedsiębiorców i krajowe media. To właśnie takie firmy medialne jak Agora, Cyfrowy Polsat (m.in. Interia.pl, Polsatnews.pl), TVN, czy Ringier Axel Springer Polska (m.in. Newsweek, Forbes, Onet.pl, Fakt24.pl, VOD.pl) najmocniej odczują skutki nowej regulacji. Są to media, które i tak już płacą w Polsce podatki.
Podatek od reklamy i nadmiar nieścisłości
Ustawę krytykuje nawet sympatyzujący do niedawna z władzą Łukasz Warzecha, publicysta „Do Rzeczy”. Na łamach portalu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich napisał:
„Trudno widzieć to inaczej niż jako działanie z jasnym politycznym celem: osłabić niezależne, krytyczne wobec rządu media. Jeśli bowiem słyszymy, że podatek będą musiały zapłacić również rządowa telewizja czy radio, to pamiętajmy, że będzie to zwykłe przekładanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni. Wszak te media są zasilane dwumiliardową subwencją co roku”.
Iwanowski i Warzywniak krytykują projekt ustawy, wskazując na brak związku pomiędzy sektorami obciążonymi a potencjalnymi beneficjentami daniny.
„Podatek od reklam (w tym tych cyfrowych) wspierać ma służbę zdrowia, Fundusz Ochrony Zabytków oraz nowo utworzony Funduszu Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. Pominąwszy brak ścisłego związku pomiędzy powyższymi obszarami, duża rozbieżność pomiędzy celami wydatkowania widoczna jest także na poziomie konkretnych funduszy”
– można przeczytać w stanowisku autorów. Ich wątpliwości wzbudza też kwestia podmiotu decydującego o rozdysponowywaniu składek do konkretnych funduszy (Naczelnik Drugiego Śląskiego Urzędu Skarbowego w Bielsku-Białej) oraz sposób podziału środków i dotowanie wnioskodawców (komisja do spraw rozpatrywania wniosków o dotację ze środków Funduszu).
Projekt podatku cyfrowego już jest i… czeka
Gdyby chodziło o walkę z gigantami, wyglądałoby to zgoła inaczej. Chociażby z tego powodu, że w Sejmie, od wielu miesięcy, leży gotowy projekt prawdziwego podatku dla gigantów. Takiego, który faktycznie jest wprowadzany w kolejnych państwach Unii Europejskiej. PiS nie nadał mu nawet numeru druku.
Ustawa leży w sejmowej zamrażarce, a dziś PiS chce potraktować lokalne radyjko tak, jak gigantów. Ani to uczciwe, ani ekonomicznie sensowne. Jest to inicjatywa Lewicy, która chce kompleksowo opodatkować gigantów, którzy mają obroty ponad 750 milionów euro.
„Uważamy, że cyfrowi giganci powinni się podzielić zyskami ze społeczeństwem; płaciliby 7 proc. podatku od działalności na terenie Polski. Dziś niestety jest tak, że giganci odprowadzają śmiesznie niskie podatki, a małe firmy płacą więcej niż najwięksi gracze”
– mówił Adrian Zandberg, który firmuje projekt ustawy. Rząd, ustami swoich mediów, rzecz jasna opowiada, że ustawa o podatku reklamowym również ma dotknąć 'globalne koncerny’, czyli platformy takie jak Facebook, Twitter, czy graczy cyfrowych w stylu Googla i Amazona.
Tak się składa, że wciąż ci giganci w ogóle nie płacą podatków dochodowych w Polsce. Rozliczają swoją działalność przez konsolidację przychodów i zysków na innych rynkach, w Europie głównie w Irlandii.
Według wyliczeń Lewicy prawdziwy podatek od cyfrowych gigantów miały generować zyski w wysokości 2 mld zł rocznie. Czyli tyle, ile z publicznej kasy dostaje TVP.
Zdaniem Zandberga pieniądze z opodatkowania gigantów mogłyby realnie pomóc finansować jakiś ważny cel społeczny i badania naukowe. Poza tym przeciętny Kowalski podatku cyfrowego raczej by nie odczuł. Zaś podatek reklamowy już tak.
Jestem po stronie mediów, które dzisiaj w proteście dały czarne ekrany. Nie zajrzałam do TVP. Także w proteście . Mam 60 lat i ceniłam sobie demokracji przywileje. Czuje się tak jak 40 lat temu : osaczana. Jeszcze chwila i ponownie zapadnie żelazna kurtyna?
Miejmy nadzieję, że nie… Dziękujemy za wsparcie wolnych mediów!