Ostatni rok nie był nudny w branży elektrycznych pojazdów. W 2020 roku pokazano kilka modeli, które w przyszłości – mniej lub bardziej odległej – być może zrewolucjonizują motoryzację i transport. Polaków ta rewolucja na razie omija szerokim łukiem
W mijającym roku dominującym tematem była oczywiście pandemia, która mocno utrudniła życie koncernom motoryzacyjnym. Zamknięte salony, ograniczone budżety flotowe i obawiający się kryzysu klienci indywidualni, którzy odkładali zakupy na później, albo oglądali kilka razy każdą monetę. Nie było łatwo, ale nie było też nudno. Koncerny wcisnęły pedał gazu w swoich elektrycznych modelach.
Sprzedaż dobra jak nigdy
Według niemieckiego analityka Matthiasa Schmidta w listopadzie elektryczne pojazdy stanowiły 8,7 proc. wszystkich sprzedanych nowych samochodów w Europie. To ciągle niewiele, ale lepszy miesięczny wynik zanotowano tylko… we wrześniu bieżącego roku.
W 2020 roku pokazano kilka modeli, które w przyszłości – mniej lub bardziej odległej – być może zrewolucjonizują motoryzację i transport. Przynajmniej takie ambicje mają ich twórcy.
Robotaxi napędzane przez Jeffa Bezosa
Przegląd zaczniemy od najnowszej propozycji. W połowie grudnia spółka Zoox zaprezentowała prototyp pojazdu, który nie ma kierownicy, więc może poruszać się w dowolnym kierunku bez konieczności zawracania. Dwa zestawy akumulatorów mają według producenta zapewnić jazdę przez około 16 godzin, nim maleństwo trzeba będzie znowu ładować. Nie jest to demon prędkości – maksymalnie rozpędzi się do 120 km/h, ale nie ma się przecież ścigać na torze, tylko zapewnić tanią i ekologiczną usługę transportową.
„W celu skomercjalizowania technologii Zoox planuje uruchomienie opartej na aplikacji usługi transportu pasażerskiego w takich miastach, jak San Francisco i Las Vegas” – donosi agencja Bloomberg.
Tak, to daleko od Polski, choć prezes Aicha Evans zapowiedział, że Zoox trafi także do innych krajów i będzie konkurencją dla Ubera. Na pewno poczekamy na to dłużej niż do 2021 roku. Na koniec najważniejsza informacja – spółkę przejął w czerwcu Amazon, więc jest szansa, że coś jest na rzeczy i nie chodzi tylko o marzenia o autonomicznych autach. Jeff Bezos nie szasta pieniędzmi. Delikatnie mówiąc.
Potężny i szybki rywal Tesli
Skoro jesteśmy przy Amazonie, to nie można pominąć furgonetki, którą ta platforma handlowa opracowała wspólnie z firmą Rivian. W zeszłym roku Amazon ogłosił, że zakupi 100 tys. elektrycznych vanów od Riviana, a samochody zaczną dołączać do floty w 2022 roku.
Rivian Automotive to jednak coś więcej niż nudne ciężarówki do rozwożenia paczek od Amazona. Spółka założona została w 2009 roku w mieście Plymouth w stanie Michigan, co jest dosyć symboliczne, bo to właśnie tam najbardziej wyczuwalne było kiedyś tętno tradycyjnej amerykańskiej motoryzacji. W nadchodzącym roku do sprzedaży ma trafić pierwszy elektryczny pick-up Riviana – model R1T. Nieco później pojawi się wersja R1S, czyli olbrzymi SUV.
Auta są piekielnie szybkie (przyspieszają „do setki” w trzy sekundy), mają solidny zasięg (wersja premierowa 300 mil+), ale nie należą do tanich. W przedsprzedaży trzeba wydać co najmniej 75 tys. dolarów.
Kto już uwierzył w technologię opracowaną przez inżynierów Riviana? Na liście inwestorów są m.in. mocarne fundusze BlackRock, Fidelity i Soros Fund Management. W sumie różni inwestorzy wpompowali w spółkę ponad 6 mld dolarów.
W przyszłości tańsze i mniejsze modele mają się pojawić w Europie, ale w Polsce jak niektórzy zobaczą nazwisko Sorosa, to nie wiadomo jak będzie…
Na koniec osobista uwaga: czy przednie oświetlenie Riviana nie jest super? Można się wpatrywać bez końca.
Pojedziesz w blasku słońca
Nieco wcześniej, w pierwszym tygodniu grudnia, swój prototyp zaprezentowała spółka Aptera. Jeśli ktoś śledzi rynek elektromobilności od czasów, gdy nie było to jeszcze takie modne, to zapewne pamięta, że taka firma już raz próbowała zawojować świat, ale wpadła w poślizg. Teraz wraca z nowym planem obiecując, że ma pojazd, który nie wymaga ładowania do większości codziennych zastosowań, a na pełnym naładowaniu ma zasięg nawet 1000 mil, czyli kilka razy więcej niż topowe „elektryki” dostępne na rynku.
Jak to możliwe? O ile Zoox nie grzeszy prędkością, to w przypadku Aptery można mówić o dość specyficznej stylistyce. Wiadomo, że o urodzie się nie dyskutuje, ale coś za coś. Jeśli konstrukcja ma być oszczędna, to nie może być piękna, choć im dłużej patrzę, tym bardziej mi się podoba. Aptera wszystko podporządkowała wydajności. Widzimy więc trójkołowy, dwuosobowy pojazd o kształtach opływowych, jak kropla wody. Model wykonany jest oczywiście z lekkich materiałów.
To nie jest maszyna, do której można spakować kilka walizek i pojechać na wakacje, ale już po bułki do spożywczaka – zdecydowanie tak. Wbudowane panele słoneczne pozwalają, według zapewnień producenta, przejechać około 70 km dziennie, oczywiście przy dobrym nasłonecznieniu. Polska znów odpada, bo u nas przez pół roku słońce jest „towarem” deficytowym.
Aptera zapewnia, że produkcja ruszy w przyszłym roku i już zbiera zamówienia w przedsprzedaży na edycję specjalną Paradigm i Paradigm+. Ceny w zależności o pakietu wyposażenia i możliwego zasięgu wahają się pomiędzy 25,9 tys. i 46,9 tys. dolarów. Spółka z San Diego po tygodniu pochwaliła się, że już dawno wyprzedała całą serię limitowaną i zebrała w sumie ponad 100 mln dolarów z zaliczek od klientów.
Czytaj też: Technologie wspomagają opiekę nad seniorami w naszych rodzinach. Krótki przegląd możliwości
Japońskie auto, które oczyszcza powietrze
Końcówka roku była intensywna na rynku ekologicznych samochodów. W listopadzie Toyota zaprezentowała drugą generację modelu Mirai. To bezemisyjny samochód elektryczny na wodorowe ogniwa paliwowe. Pierwsza generacja była ciekawostką i marketingowym narzędziem chętnie pokazywanym przez japoński koncern jako przykład technologicznego kunsztu. Ogniwa paliwowe to jednak melodia przyszłości, więc Mirai realnie był tylko kolekcjonerską zabawką. I bez wątpienia, choć jak napisałem wcześniej o gustach się nie dyskutuje, nie należał do najpiękniejszych.
Toyota odrobiła jednak lekcję i nowy Mirai naprawdę może się podobać, a do tego jest bardziej zaawansowany technologicznie. Auto zbudowano na nowej platformie GA-L, dzięki której wnętrze jest przestronniejsze i znalazło się miejsce na trzeci zbiornik paliwa. Mirai na jednym tankowaniu pokona teraz około 650 km, co jest ważne, bo szukanie wodorowej stacji przypomina na razie grę na loterii.
Producent chwali się, że w ekologicznym myśleniu przekroczył kolejną granicę. Mirai nie tylko nie emituje spalin, ale nawet oczyszcza powietrze. We wlotach powietrza z przodu zamontowano filtr katalityczny wyłapujący mikroskopijne cząsteczki zanieczyszczeń, w tym dwutlenek siarki i tlenki azotu.
Tym razem polski nabywca musiałby naprawdę głęboko szukać, żeby znaleźć jakieś „ale”. Polacy generalnie pokochali Toyotę niemal tak jak Skodę, więc obie marki od kilku lat zdobywają najwięcej klientów. Spisku można byłoby się jednak doszukiwać w tym, czy Mirai nie jest zbyt ekologiczny. Ściągnie przecież odrobinę smogu, naszego narodowego produktu numer 1.
Volkswagen znów tworzy auto dla ludu
Teraz wsiądźmy do samochodu, który wprawdzie nie jest wynalazkiem z 2020 roku, ale trafił w tym roku do sprzedaży i już zaczął mieszać na rynku. Volkswagenowi ID.3 trzeba się przyglądać z uwagą. Niemiecki koncern już od dawna przekonuje, że ma być dla niego tym, czym kiedyś był garbus, a później golf, czyli absolutnym hitem i początkiem nowej ery.
Volkswagen ciągle podnosi się po skandalu związanym z fałszowaniem pomiarów emisji spalin, więc bardzo potrzebował nowego początku – najlepiej elektrycznego, zielonego i przyjaznego dla środowiska. Pojawił się więc ID.3 jako pierwszy reprezentant nowej rodziny w ofercie. Cennik katalogowy zaczyna się w Polsce od ponad 155 tys. złotych. W zależności od wersji klienci otrzymują zasięg na poziomie 420-549 km na jednym ładowaniu.
Jaki problem może mieć z nim przynajmniej część polskiego społeczeństwa? Naprawdę trzeba tłumaczyć? Przecież nie będzie nam Niemiec…
Polskie drogi nie dla elektryków
Polacy nie wsiadają zbyt często do samochodów z elektrycznymi napędami głównie dlatego, że nas na nie po prostu nie stać. Od lat z różnych państw przywozimy złom, który choć markowy, to jednak najlepsze lata ma już za sobą. Państwo do tej pory nie skonstruowało sensownego, przystępnego, skutecznego i szybkiego mechanizmu dopłat do zakupu e-aut, więc tylko nieliczni udają się na nierówny bój o ekologię. Dobra informacja jest taka, że zelektryfikowanych pojazdów przybywa, ale jest też gorsza – ciągle jest ich niewiele.
Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR podaje, że według danych dostępnych w Centralnej Ewidencji Pojazdów, na koniec listopada 2020 roku w Polsce zarejestrowanych było 18 326 samochodów osobowych i dostawczych z wtyczką, czyli elektrycznych oraz hybryd typu plug-in. Najpopularniejszym modele elektrycznym jest Nissan Leaf, który wyprzedza BMW i3, Renault ZOE, Teslę model S i Skodę Citigo.
Ostatnio spółka ElectroMobility Poland, która powołana została do tego, żeby stworzyć pierwszy elektrycznych samochód „made by Poland”, ogłosiła hucznie, że fabryka powstanie w Jaworznie.
Produkcja Izery, bo tak nazywa się to cacko, ma ruszyć za trzy lata. Problem polega na tym, że spółka potrzebuje na to kilka miliardów złotych. Nie widać kolejki chętnych do inwestycji. Na razie jest gotowy projekt polskiego samochodu elektrycznego. Projekt, który przyjechał z… Włoch.
Wszystko wskazuje więc na to, że i tym elektrycznym pojazdem Polacy szybko nie pojeżdżą.