Koniec marca był dla niektórych wybuchem radości, a dla innych początkiem koszmaru. Uczniowie i studenci umierali z radości zdawszy sobie sprawę, że od tej pory będą uczyć się w pozycji horyzontalnej. Zwykle w kapciach, w dodatku na własnej kanapie. Nauczyciele z kolei w ciągu kilku dni musieli ogarnąć zdalne nauczanie, o którym w Polsce nikt praktycznie wcześniej nie słyszał. Dostało się też rodzicom, którzy szybko uświadomili sobie, że czeka ich nowa praca na pełen etat – profesjonalnego korepetytora, eksperta w każdej dziedzinie
Niedługo po wprowadzeniu obowiązkowego zdalnego nauczania właściciele portalu Librus (największego internetowego szkolnego dziennika dla szkół w Polsce) sprawdzili, jak kształcenie na odległość oceniają rodzice. Wyniki badań pokazują, że e-learning to starcie, w którym od początku byliśmy na przegranej pozycji.
Jedna trzecia spośród ponad dwudziestu tysięcy ankietowanych rodziców nie była w stanie zapewnić dzieciom sprzętu do zdalnej nauki. Niekiedy ten sprzęt był przez wszystkich domowników dzielony, czasem nie było go wcale.
Choć liczba gospodarstw domowych z dostęp do szerokopasmowej sieci w Polsce nie odstaje od europejskiej średniej, cyfrowe wykluczenie to problem, z którym wciąż musimy się zmierzyć. Wiele rodzin, szczególnie tych wielodzietnych, miało problem z zapewnieniem wystarczającej liczby urządzeń dla wszystkich dzieci. Dzieciom, które nie mogły uczestniczyć w e-lekcjach nauczyciele pomagali, jak mogli. Czasem oznaczało to przesyłanie materiałów SMS-em. Nieoceniona okazała się też pomoc aktywistów. Wykorzystując media społecznościowe – zebrali nieużywane komputery i tablety, a następnie przekazali je najbardziej potrzebującym uczniom.
Dzieci, które wyparowały
Nie wszystkim jednak udało się pomóc. Trudno jednak pomóc tym, z którymi nie można nawiązać żadnego kontaktu. Podczas izolacji z systemu edukacji wyparowało tysiące polskich dzieci. Nie uczestniczyli w zdalnych zajęciach, nie odrabiali zadań, nie było z nimi kontaktu. Ich rodzice nie odbierali telefonów i nie odpowiadali na maile i SMS-y ze szkoły. Nikt nie wie, co się z nimi dzieje, a co ważniejsze – czy są bezpieczne. Problemem może być przecież nie tylko brak dostępu do odpowiedniego sprzętu, ale także przemoc domowa.
Jaka może być skala tego problemu? „Tak naprawdę to chyba dziś nikt Polsce tego nie wie” – mówił w rozmowie z RMF FM ówczesny minister edukacji Dariusz Piontkowski. Jedno jest pewne – takie statystyki nie byłyby komukolwiek na rękę.
Dostępne są jednak dane z kilku polskich miast. Wiadomo, że w Warszawie z systemu edukacji wyparowały 604 osoby, w Poznaniu i Krakowie około 200. To jednak statystyki z trzech dużych, zamożnych metropolii. W małych miasteczkach może być o wiele gorzej.
Zdalne nauczanie czy zdalne zadawanie?
Ogromne obciążenie materiałem i zdalne zadawanie zadań zamiast nauczania – to zdaniem uczniów i ich opiekunów największe grzechy zdalnego nauczania podczas pandemii. Pomysł na e-learning w każdej polskiej szkole był za prosty, by mógł się udać. Ministerstwo Edukacji zarządziło nauczanie na odległość. Odpowiedzialność za jego zorganizowanie przerzuciło na poszczególne placówki kierując się zasadą „jakoś to będzie”.
Przeczytaj wywiad z nauczycielem z warszawskiego społecznego liceum.
Jak wskazują badania Centrum Cyfrowego, 85 proc. nauczycieli nie miało żadnego doświadczenia z edukacją zdalną przed pojawieniem się pandemii. Szkoły i zatrudnieni w nich pedagodzy we własnym zakresie musieli wypracować indywidualne rozwiązania. W wielu placówkach kończyło to się e-learningową katastrofą.
Nauczyciele o niewielkich kompetencjach technologicznych, przez lata przekazywali wiedzę tradycyjnie. Nie mieli szansy znać platform do e-learningu, a tym bardziej umieć z nich korzystać. Często nie mając innego wyjścia, zdalne nauczanie zastępowali zdalnym zadawaniem. Pedagodzy zadawali swoim uczniom tysiące zadań, nie tłumacząc jak je rozwiązać. Przerzucili tym samym odpowiedzialność za zrozumienie poszczególnych zagadnień na uczniów. A gdy te były dla nich za trudne pomóc mogli już tylko rodzice. Wielu z nich musiało szybko odświeżyć wiedzę ze szkolnych ławek i stać się ekspertami w każdej dziedzinie. Od matematycznych nierówności aż po budowę mitochondriów i chloroplastów.
E-learning: czy to rzeczywiście tak trudne?
Konieczność prowadzenia e-lekcji zdecydowanie była dla nauczycieli wyzwaniem, z którym wielu sobie nie poradziło. Zawiódł brak odgórnych systemowych rozwiązań i jakichkolwiek odgórnych rekomendacji dla nauczycieli. Są jednak przykłady instytucji, które w starciu ze zdalnym nauczaniem spisały się na piątkę z wykrzyknikiem.
Uniwersytet Jagielloński od kilku lat korzysta z autorskiej platformy Pegaz. Przekazywanie materiałów multimedialnych studentom, przeprowadzanie egzaminów i prowadzenie ze słuchaczami dyskusji odbywa się w Pegazie. Po wprowadzeniu w kraju obowiązkowego e-learningu, najstarszy polski uniwersytet wydał także specjalny dokument, w którym wymienił zewnętrzne bezpłatne platformy do nauczania na odległość. Dzięki zbudowanej przed pandemią infrastrukturze technologicznej, uczelnia nie miała większych problemów z wprowadzeniem nauczania na odległość. Wykładowcy mogli także wziąć udział w szkoleniach. Krok po kroku uczyli się jak prowadzić zajęcia na platformach, takich jak Microsoft Teams, Big Blue Button czy Zoom.
Dzięki sprawnej organizacji, wskazówkom, a także szkoleniom zajęcia przez cały czas były prowadzone zgodnie z harmonogramem. Większość studentów ukończyła studia w ustalonym przed pandemią terminie.
Musimy jednak pamiętać, że Uniwersytet Jagielloński to jedna z najlepszych polskich uczelni, która posiada odpowiednie zaplecze techniczne i jest sowicie dotowana przez państwo. Casus tej instytucji pokazuje jednak, że wprowadzenie odgórnych zaleceń minimalizuje szansę na e-learningową katastrofę. Niewykluczone, że w sytuacji przygotowania przez Ministerstwo Edukacji choćby papierowych instruktaży i rekomendacji konkretnych platform e-learningowych udałoby się uniknąć wielu problemów. Nie można przecież oczekiwać od nauczycieli – w szczególności tych starszej daty – że samodzielnie odkryją istnienie platform do zdalnego nauczania, a także we własnym zakresie naucza się z nich korzystać.
Zdalne nauczanie i Librus
Dziwi także brak ogólnodostępnej i bezpłatnej platformy, którą wszyscy polscy nauczyciele mogliby wykorzystać do zdalnego przekazywania wiedzy. Prawdziwą rewolucją było w naszym kraju wprowadzenie wirtualnych dzienników, takich jak Librus. Nie jest to jednak platforma, której funkcjonowanie opłaca państwo. W wielu polskich szkołach wykorzystuje się tradycyjne spisy ocen i obecności. Dostęp do systemu tego typu szkoła musi wykupić we własnym zakresie. Nie każdą na to stać.
Narzędzia są, nie każdy jednak o nich wie
Brak zdalnego nauczania z prawdziwego zdarzenia, a także nużące dla uczniów e-lekcje mogą też wynikać z braku świadomości nauczycieli o istnieniu ogólnodostępnych materiałów edukacyjnych. Nauczyciel, który nie czuje się na siłach, by samodzielnie przygotować ciekawą dla uczniów prezentację może skorzystać z profesjonalnych i bezpłatnych rozwiązań edukacyjnych, których w internecie nie brakuje.
Jedną z nich jest amerykańska platforma Khan Academy. Oferuje ona dostęp do filmów instruktażowych i ćwiczeń praktycznie w każdej dziedzinie. System zawiera materiały edukacyjne z matematyki, nauk humanistycznych, ekonomii, historii, a także informatyki dla uczniów od pierwszej do ósmej klasy. Korzystanie z narzędzia jest bezpłatne, a nauczyciele mogą tworzyć własne grupy i monitorować postępy swoich uczniów. Wykorzystanie tej platformy w procesie zdalnego nauczania ma także ten plus, że uczniowie mogą z niej korzystać w dogodnym dla siebie czasie i terminie. Nie ma już więc problemu z tym, że jednego komputera może potrzebować kilka osób jednocześnie.
Nauczyciele-youtuberzy
Choć obowiązkowe zdalne nauczanie w polskich szkołach funkcjonuje dopiero od czasów koronawirusa, w polskim internecie od lat funkcjonuje zjawisko, które spokojnie można by było nazwać profesjonalnym e-learningiem. Wielu polskich nauczycieli wykorzystując YouTube nagrywa atrakcyjne i zrozumiałe omówienia poszczególnych szkolnych zagadnień.
Jedną z takich osób jest nauczycielka i dyplomowana egzaminatorka Izabela Kasperek, która prowadzi kanał Wiedza z Wami. Od powstania kanału nagrała już prawie trzysta filmów, podczas których omawia zagadnienia maturalne z języka polskiego. Widzowie mogą też zadawać pytania i prosić o dokładniejsze wytłumaczenie niezrozumiałych dla nich kwestii. Nauczycielka odpowiada na nie w filmach typu Q&A (z ang. questions and answers – pytania i odpowiedzi).
Każdy, kto w szkole nie czuł się orłem z matematyki, a musiał zawalczyć o obowiązkowe 30% na maturze z królowej nauk z pewnością trafił na projekt Matemaks. To youtube’owy kanał absolwenta matematyki na Uniwersytecie Warszawskim. W prosty sposób objaśnia on najważniejsze matematyczne zagadnienia.
Wykorzystanie w e-learningu gotowych, stworzonych przez profesjonalistów filmów edukacyjnych nie byłoby przecież dla nauczyciela wstydem. Na pewno byłoby to lepsze rozwiązanie niż ograniczanie swojej pracy do masowego zadawania zadań bez tłumaczenia choćby minimalnego tłumaczenia poszczególnych zagadnień.
Internet zamiast kredy
Zamiana zielonej tablicy z kredą na interaktywne zajęcia przez internet była dla wszystkich skokiem na głęboką wodę, niekiedy na główkę do basenu bez wody. Najlepiej w sytuacji odnaleźli się młodzi nauczyciele, którzy – wychowani w cyfrowym świecie – nie mieli większych problemów ze zmianą sposobu nauczania. Najwięcej trudności mieli wykładowcy starszej daty, od których oczekiwano cudów. Trudno przecież oczekiwać od kogoś, kto przez internet wysyła co najwyżej maile, że w ciągu kilku dni zdigitalizuje stworzone przez siebie wcześniej materiały dydaktyczne i nauczy się obsługi platform e-learningowych.
Zdalną naukę w czasach zarazy należy więc traktować bardziej jako eksperyment a nie e-learning z prawdziwego zdarzenia. Profesjonalne rozwiązania do nauki na odległość są dostępne od wielu lat, a także wykorzystywane na całym świecie. Kilku lat zaniedbań w tym zakresie nie da się naprawić w ciągu paru dni. Potrzebne jest odpowiednie finansowanie, a także wprowadzenie konkretnych, ustandaryzowanych rozwiązań dla wszystkich placówek edukacyjnych. Polskie szkoły nie rozpracują tego przecież we własnym zakresie. Jeśli nic się nie zmieni od września będzie już po staremu. Uczniowie wrócą do szkół, a projekt polski e-learningu z prawdziwego zdarzenia być może znów trafi do zamrażarki.
Wprowadzone w Polsce obowiązkowe zdalne nauczanie, mimo wszystkich niedociągnięć, pokazało jednak ogromną siłę i motywację, zarówno szkół, rodziców, nauczycieli i osób niezwiązanych w żaden sposób z edukacją. Przypadkowe osoby organizowały niezbędny sprzęt dla dzieci z najbiedniejszych rodzin, a szkoły i nauczyciele na własną rękę próbowały walczyć z latami zaniedbań w zakresie zdalnej edukacji. Choć nie było idealnie, wiele rzeczy się udało, a wszyscy, którzy brali udział w tym eksperymencie zasłużyli na czerwony pasek na świadectwie.
Moim zdaniem edukacja zdalna nie jest ani gorsza, ani lepsza od tej tradycyjnej. Jest po prostu inna. Warto pamiętać, że każdy z nas inaczej przyswaja wiedzę. Ci z nas, którym dobrze idzie przyswajanie wiedzy kanałami wizualnymi, radzą sobie po prostu lepiej. Inni preferują słowo czytane z podręcznika. Jednak w ostatnich latach wszyscy, a szczególnie ludzie młodzi, nauczyliśmy się korzystać z narzędzi cyfrowych, w tym przede wszystkim mobilnych. Tak więc ekrany są dla młodego pokolenia podstawowym narzędziem nawiązywania i utrzymywania relacji czy też przyswajania wiedzy.