Każda z czterech czołowych „apek interwencyjnych” – J@Strażnik, Uprzejmie Donoszę, Krajowa Mapa Zagrożeń Bezpieczeństwa (KMZB) i Warszawa 19115 – proponuje nieco inną filozofię obywatelskiego donoszenia. I tu zaczyna się zabawa, bo gdyby zebrać wszystkie te pomysły do kupy, straż miejska mogłaby zorganizować najciekawszy w kraju program lojalnościowy – niczym Miles & More, tylko że zamiast darmowych lotów gromadzilibyśmy punkty i bonusy za „uprzejmość obywatelską”.
Wielka czwórka, czyli czołowe aplikacje donosicielskie. Jak szybko dopiec złośliwemu sąsiadowi?
Pierwszy na scenę wychodzi J@Strażnik – pozornie skromny, bo w sklepach z aplikacjami chwali się zaledwie kilkuset pobraniami. Gdy jednak zagłębić się w opis, okazuje się, że to mobilny pilot do wielkiego systemu eMandat, którym od lat posługują się straże miejskie w całej Polsce. Telefon sam łapie sygnał GPS, pakuje go razem ze zdjęciem i kilkoma słowami komentarza, po czym trafia to prosto do dyżurnego na zapleczu. Jeśli gmina ma włączoną usługę, zgłoszenie prześlizguje się przez procedury szybciej, niż moglibyśmy przypuszczać. Co ważne, twórcy aplikacji chwalą się, że żadne dane nie wyciekają „do firm trzecich”, co w tłumaczeniu na język ulicy oznacza, że twój donos jest tak dyskretny, że nawet reklamy nie będą cię po nim śledzić.
Znacznie głośniej – i już w pełni społecznościowo – działa Uprzejmie Donoszę. Na pierwszy rzut oka nie jest to aplikacja, raczej progresywna strona, ale wystarczy dodać ją do ekranu głównego, by zamieniła się w niemal natywny gadżet. Statystyki na stronie głównej mienią się imponującymi liczbami: ponad 252 tysiące zgłoszeń, 23 tysiące użytkowników i 489 miejscowości objętych zasięgiem. System generuje kompletne pismo do straży miejskiej, szyfruje dane donosiciela i wysyła tam, gdzie trzeba. Wisienką na torcie jest ranking „najaktywniejszych obywateli”. Jeżeli kiedykolwiek marzyło ci się, by zdobyć medal za fotografowanie nielegalnie zaparkowanych aut, to zdecydowanie jest to aplikacja, którą warto wypróbować.
Kolejny system, to Krajowa Mapa Zagrożeń Bezpieczeństwa – pomysł policji, który od lat usiłuje być „Google Maps” dla mniejszych i większych bolączek. Pomysł jest prosty: nie musisz się logować, nie musisz się nawet przedstawiać. Po prostu otwierasz mapę, stawiasz pinezkę w miejscu, gdzie twoim zdaniem ktoś robi coś nie tak, zaznaczasz kategorię i wysyłasz. Plus za anonimowość, minus za to, że weryfikacja terenowa zależy od wolnych patroli. Zdarza się więc, że radiowóz przyjeżdża, gdy kierowca już dawno odjechał, a jedynym śladem wykroczenia są odciśnięte ślady opon i twoja frustracja. Niemniej KMZB kusi wygodą: brak konta, brak haseł, szybki cios w klawiaturę i satysfakcja ze zgłoszenia złoczyńcy.
Na deser zostaje Warszawa 19115 – flagowy okręt stołecznego smart-city. Tutaj nie tylko zgłaszasz wykroczenia: możesz poprosić o zasadzenie drzewa, zameldować dziurę w jezdni albo poszukać defibrylatora. Odkąd w 2023 roku władze postanowiły uszczelnić formalności, każde zgłoszenie dotyczące źle zaparkowanego auta wymaga podania pełnego zestawu danych osobowych: imienia, nazwiska i adresu korespondencyjnego.
Część mieszkańców poczuła się wtedy tak, jakby musiała wypełnić PIT tylko po to, żeby poinformować o czyjejś wpadce. Stolica argumentuje jednak, że bez danych nie da się przeprowadzić czynności dowodowej, więc jeśli chcesz blokady na kole sąsiada, musisz ujawnić, gdzie stoi twoja skrzynka pocztowa. W zamian dostajesz zaawansowany system ticketów z numerem sprawy, statusem i powiadomieniem push, gdy tylko patrol ruszy w teren. Wszystko jasne, klarowne i – trzeba przyznać – wyjątkowo przejrzyste w porównaniu z biurokratyczną przeszłością.
Czytaj też: Ostrożnie z AI, sztuczna inteligencja może zniszczyć ludzkość
Czytaj też: mObywatel, czyli tożsamość w smartfonie. Coraz bardziej warto mieć tę aplikację?
Straż miejska i programy lojalnościowe: e-Donosy, Hit czy Kit?
Gdzie w tym wszystkim miejsce na lojalność i nagradzanie użytkowników za ich obywatelską postawę? Wyobraźmy sobie, że straż miejska podchodzi do sprawy jak linie lotnicze. Program nazwijmy roboczo „Straż Club™”. Zamiast mil zbieramy punkty za skuteczne zgłoszenia i interwencje. Zgłosisz pierwsze pięć aut zablokowanych na przejściu dla pieszych – dostajesz podstawowy status Brąz. Przy pięćdziesiątce wjeżdżasz w Srebro i masz gratisową hot-linię z dyżurnym.
Sto zweryfikowanych mandatów? Witaj w Złocie – tu służbowy numer do kierownika referatu, a raz w roku darmowy magazyn „Wieść z Patrolu” wysyłany pocztą tradycyjną, żeby sąsiedzi widzieli. Diament? To już poziom, gdzie można decydować, jakiego koloru będą nowe bloczki mandatowe. Brzmi groteskowo? Może trochę. Ale jeśli świat banków płaci nam money-backiem za każde machnięcie kartą, a pizzerie stawiają jedzenie za dziesiątą pieczątkę, czemu miejskie budżety nie miałyby nagradzać najbardziej wydajnych producentów dochodów mandatowych?
Tym bardziej, że instrumenty grywalizacji już teraz czają się w kodzie aplikacji. Uprzejmie Donoszę podgrzewa atmosferę licznikami i rankingiem; J@Strażnik wysyła potwierdzenie sukcesu niczym cyfrowy high-five, Warszawa 19115 karmi powiadomieniami push, które generują ten sam mikro-zastrzyk dopaminy co komplement pod selfie na Instagramie. Dodajmy do tego odznaki, ramki profilowe i może – skoro żyjemy w czasach blockchain – wymienne tokeny „MandatCoin” do opłacania biletów na komunikację miejską. A skoro już bawimy się marzeniami, może dodać by do tego weekendowe „Happy Hours”: w sobotę między 10:00 a 12:00: każdy prawidłowo udokumentowany przypadek parkowania na kopercie dla osób z niepełnosprawnością daje podwójne punkty.
Czytaj też: Lot przez tor przeszkód – trudy kupowania tanich biletów
Czytaj też: Jak recyklingować elektrośmieci i dlaczego to jest ważne?
Nie przegap najważniejszych trendów w technologiach!
Zarejestruj się, by otrzymywać nasz newsletter!
Programy lojalnościowe, donosy na straż i szara rzeczywistość
Na cały ten (jakże jaskrawy) obraz odpowiedzialności obywatelskiej, nieco krzywi się część etyczno-socjologiczna: mimo wszystko państwo nie powinno budować modelu przychodów na wzajemnej podejrzliwości (i złośliwości) obywateli. Chociaż z drugiej strony – skoro od lat narzekamy, że łamanie przepisów jest nagminne, a służby nie nadążają, dlaczego nie skorzystać z mocy crowd-source? Zwłaszcza że wszystkie cztery aplikacje, mimo różnych filozofii, demonstrują, że obywatelskie oko potrafi działać jak najtańsza miejska kamera.
Czy to dobrze, że aplikacje tak łatwo przekuwają gniew na realne kary? Pewnie to zależy od tego, gdzie akurat zostawiłeś swój samochód i… jak bardzo złośliwego masz sąsiada. Może się przecież zdarzyć, że wykroczenia nie popełniłeś, stanąłeś na awaryjnych, a obywatelska fotografia jednego z twoich ulubionych mieszkańców bloku „przypadkiem” tego faktu nie uchwyciła. Może być też tak, że stanąłeś na minutę pod paczkomatem, by odebrać paczkę, nikomu życia nie utrudniając, ale… tego samo zdjęcie również funkcjonariuszom przyjmującym zgłoszenie nie powie.
Potencjalnych scenariuszy, w których aplikacje służące jako e-Donos zmieniają się w jawną patologię pewnie można byłoby wymyślić sporo. Tak czy inaczej, jedno jest pewne: wizja „Straż Club™” już dziś unosi się nad polskimi chodnikami. Co prawda na razie bez darmowych hot-dogów i saloników VIP, ale z masą danych, które mogą w przyszłości nagrodzić najbardziej zaangażowanych. A kiedy pierwszy użytkownik odbierze złotą odznakę za sto mandatów i pochwali się nią na Instagramie, będziemy mogli ogłosić, że era zdalnego donoszenia weszła właśnie w fazę pełnej funkcjonalności. Do tego czasu kierowcy mogą żyć nadzieją, że straż jednak nie wprowadzi podwójnych punktów w długie weekendy. No chyba, że lubią hazard – bo w końcu nic tak nie podgrzewa emocji jak podwójna stawka.
Źródło zdjęcia tytułowego: El ultimo Templario2 / X
Zapraszamy do komentowania i wzięcia udziału w dyskusji! Już nie trzeba się logować:)
Bardzo niedobry artykuł i bardzo niedobra filozofia. Dlaczego „donoszenie”??? To takie homo sovieticus – nie można powiedzieć, że ktoś coś źle robi – bo konfident… Oj słabo panowie, słabo. Po Was spodziewałam się wyższego poziomu i edukacji społeczeństwa.
Szanowna Pani, treść artykułu (jak można zauważyć) ma charakter humorystyczny:). Celem było przedstawienie czytelnikowi w luźny/zabawny sposób dwóch rzeczy: Po pierwsze, jak może zdalnie zgłaszać wykroczenia, a po drugie jak szybko i łatwo może zostać zgłoszony. Oba te założenia zostały spełnione. A dlaczego „donos”? Ponieważ zgodnie z definicją słownikową (PWN) jest to „zgłoszenie do władz, zwykle tajne, o dokonaniu przez kogoś jakiegoś wykroczenia lub przestępstwa”. Wydaje się, że opisany przez nas czyn z tą definicją się jak najbardziej pokrywa. Dodam również, że w artykule nie pada słowo „konfident”, a gdybyśmy tak strasznie tępili donosy, jak się Pani wydaje – logicznie myśląc – chyba nie dodawalibyśmy linków do platform, które je umożliwiają:). Na końcu wypisaliśmy także plusy i minusy takiego rozwiązania (uwzględniające np. brak kontekstu lub niedokładność fotografii) – zalecamy więc nieco więcej dystansu. Niemniej jednak, dziękujemy za komentarz – cieszymy się, że w gronie naszych czytelników znajdują się osoby cechujące się tak wysokim poziomem odpowiedzialności społecznej – i to nie ironia:).
Generalnie przyjąłem to wytłumaczenie na uwagę Katarzyny, ale mimo wszystko mam poczucie, że artykuł w ogólnym wydźwięku powiela narrację, że to donosiciel jest tym złym, a nie ten co zajechał mi miejsce tak, że nie mogę przejść chodnikiem.
Oczywiście dziękuję za wskazanie pomocnych aplikacji.
Doskonale rozumiem:) artykuł ma dość specyficzny/prześmiewczy format, ale… to dlatego, że – nie oszukujmy się – w połowie takie zgłoszenia mogą mieć charakter czysto złośliwy.
Realistycznie patrząc, są dwie strony medalu: jeżeli mówimy o sąsiedzie, można najpierw zagadać – istnieje spora szansa, że może zacznie np. parkować inaczej. No chyba, że robi nam na złość. Do tego dochodzą również sytuacje typu „zatrzymałem się na minutę pod paczkomatem, nikomu nie utrudniając życia, a dostałem mandat”. Wiadomo, na papierze jest to wykroczenie, ale gdyby każdego z nas tak dziennie podliczali, to chyba nie mielibyśmy za co żyć.
Z drugiej strony mamy ludzi, którzy rzeczywiście kompletnie nie zwracają uwagi na innych i albo parkują po chamsku, albo chcą nam celowo utrudnić życie. A no i dochodzi jeszcze czasem typowa głupota lub nieuwaga. Tak czy inaczej, to wszystko sprowadza się do myśli, że faktycznie – takie aplikacje są potrzebne, ale by działały dobrze, potrzebna jest spora doza wzajemnej wyrozumiałości i życzliwości, której niektórym brakuje:/.
„zatrzymałem się na minutę pod paczkomatem, nikomu nie utrudniając życia, a dostałem mandat”
Właśnie w takich tłumaczeniach jest duży problem. Bo przecież każdy”tylko na minutkę”. A „każdych” jest wielu. Poświęć tylko minutkę więcej i zaparkuj jak należy – to będzie ta brakująca życzliwość.
Zgoda, ale po pierwsze istotna jest rzetelność opisu: jeśli naprawdę ktoś zatrzymał się na minutę pod paczkomatem i nie utrudnił mi (lub innym) życia, to – osobiście – nie widzę w tym żadnego problemu, a tym samym nie czuję wewnętrznej potrzeby zrobienia zdjęcia i wysłania na straż miejską. Oczywiście, gorzej jak to tylko sympatyczna otoczka, dla ukrycia wewnętrznego poczucia odpowiedzialności. A po drugie, ile razy podobne, zupełnie nieszkodliwe manewry wykonał każdy z nas: czy w tej sytuacji wszystkim należy się 200 złotych (lub więcej) mandatu?
Ja na to patrzę następująco: realia są takie, że wiele osób – a może nawet i bardzo wiele – żyje od wypłaty do wypłaty z dokładnie wyliczonym budżetem. Te 2 stówki lub więcej za (nie oszukujmy się) często nieszkodliwą głupotę lub pośpiech mogą naprawdę napsuć komuś w życiu. Może mi, czy Panu nie – i w porządku – karę za przewinienie możemy „lekką ręką” zapłacić. Ale nigdy nie wiadomo, czy bez większego powodu nie ładujemy komuś potrzebującemu zmartwień finansowych na kolejne 3 miesiące za minutę spędzoną pod paczkomatem.
Oczywiście, gorsza sytuacja majątkowa nigdy nie zwalnia z przestrzegania przepisów, ale ta wyrozumiałość, o której była mowa w poprzedniej odpowiedzi nakazuje mi się zastanowić, czy naprawdę ktoś (kogo nie znam) zrobił coś tak złego, że koniecznie muszę to zgłosić. Zastanawiam się, czy rzecz nie leży też w tym, że uogólniamy i wrzucamy wszystkich do jednego, gorszego worka, jakoby „każdy” tylko stawał na minutkę i „każdy” w tak dużym stopniu wpływał negatywnie na dobrostan innych uczestników ruchu.
To jest właśnie problem z tymi aplikacjami, który chcieliśmy nakreślić – totalny brak kontekstu i możliwości weryfikacji (z wyjątkiem zdjęcia). Oczywiście, zgadzam się: perfekcyjny scenariusz zakłada, że wszyscy poświęcają te 3-5 minut więcej na książkowe parkowanie, ale… niestety tak nie jest i nigdy nie będzie. Rodzi się więc pytanie czy lepiej inwestować w multum aplikacji zwalniających służby z pracy, czy może inwestować W SŁUŻBY, które wiarygodnie zweryfikują na bazie kontekstu, czy i jaka kara nam się należy.
Obecnie w Warszawie i w całej Polsce brakuje policjantów, a z informacji, które udało nam się uzyskać na jednym z komisariatów straży miejskiej wynika, że 80% wszystkich spraw pochodzi z aplikacji i donosów. Skoro służba w skali obywatelskiej wykonuje ledwie 25% pracy, to po co wykładać na nią wielkie pieniądze z naszych podatków i miejskich budżetów? Równie dobrze można wpompować cash w marketing tych apek, a placówkę SM zrobić wyłącznie centralną, gdzie funkcjonariusze bez wychodzenia z biura wystawialiby mandaty za obywatelskie zgłoszenia. Tylko czy to definicja silnego państwa, czy może… niekompetencji?
Ten słownik PWN to z lat 60tych chyba macie.
fajny tekst, z jednej strony zabawny z drugiej duzo wartosci merotorycznej. pozdrawiam
Dzięki:)
Dlaczego redaktor tak jawnie wyzywa sygnalistów od donosicieli? Nie zależy mu na poszanowaniu prawa czy mandacik wpadł do zapłacenia?
Kto nigdy żadnego przepisu nie przekroczył – niech rzuci kamień jako pierwszy. Niestety większość „sygnalistów”, „informatorów”, „aktywistów” – możecie Państwo wymyślić nawet 52 określenia na donosiciela – reprezentuje tzw. Mentalność Kalego ze znanej lektury szkolnej. Poza tym słowo „donosiciel” jest neutralne – przykładem negatywnego określenia jest „kapuś”.
Na YT była historia o ludziach, którym sąsiad-kapuś ochotnik obrzydzał życie. Zainstalował kamery i wszystkie zarejestrowane drobiazgi wysyłał na miejscowy posterunek, który rączo brał się do roboty. Kierowcy zawodowemu zagroziła utrata prawa jazdy za jakieś manewry przy wjeżdżaniu na własne podwórko z pustej lokalnej ulicy…
A tak ogólnie – w dawnych (dobrze wychowanych) czasach stosowano zasadę, że anonimowe donosy szły do kosza…
I słusznie – za fałszywe oskarżenia należy karać, kogo karać za anonimowe?