Sylwia Błach: Starsi często nie wiedzą, ale też nie chcą zrozumieć, co młodzież robi w „tych telefonach”. To działa też w drugą stronę – młodzi dziwnie patrzą na starszych, którzy wolą, banalny przykład, przeczytać książkę, zamiast obejrzeć film. Jak ich połączyć?
Ada Florentyna Pawlak: Przez te różnice trudno nam się wspierać w życiu codziennym, budować bliskie relacje. Potrzebujemy programu, jakiegoś mostu, który połączy pokolenia, pokaże im, nie tylko co robią ci drudzy, ale co myślą, czują i dlaczego ich to fascynuje. Tutaj leży wielka szansa, którą jako społeczeństwo możemy ciągle wykorzystać, na przykład kształcić ludzi, którzy będą łącznikami między pokoleniami. W roli łączników sprawdziliby się świetnie młodzi dorośli, rozumiejący język młodszych, ale też posiadających wiedzę i świadomość innych wartości istotnych dla starszych.
Przepaść pokoleniowa będzie się zwiększać, wpływając na ekonomię, system socjalny… Kardynalne kwestie dla społeczeństwa! Oczywiście, big tech ponosi winę, ale po stronie użytkowników powinna leżeć odpowiedzialność i świadomość, że to, co dostajemy, nie zawsze jest idealne. I to dotyczy także technologii codziennego użytku. Dlatego powinniśmy włożyć wysiłek, by wziąć z niej to, co najlepsze, a szkody minimalizować.
Ale czy dzieci i nastolatki chcą jeszcze powrotu do offline? Owszem, jak patrzę na swoje relacje z ludźmi, to mocno wspomagam się Messengerem, ale nie wyobrażam sobie życia bez spotkań i telefonów. Młodzież chyba nie ma tej potrzeby. Czy w ogóle mamy prawo ją im wmuszać?
To wielki temat, który powinien znaleźć się w obrębie publicznej debaty i kolejny dowód na to, że jesteśmy w okresie fundamentalnych zmian pojmowania bardzo istotnych dla demokracji pojęć. Co dziś jest prywatne, a co jest publiczne?
Kiedy miałam 11 lat, byłam objęta opieką rodzicielską i mówienie o prywatności w sytuacji, gdy istniało podejrzenie, że coś jest dla mnie szkodliwe, w ogóle nie miało racji bytu! Nie mogłam w tym wieku przepaść na wiele godzin bez wiedzy rodziców. To mogło się skończyć nawet odpowiedzialnością prawną. Dziecko nie jest samowystarczalne, a więc również samowładne. Nie bez przyczyny nie ma zdolności do czynności prawnych. Nie posiada wystarczających przymiotów i doświadczenia, aby rozsądnie rozporządzać swoim życiem.
Zauważmy, że nawet osoby dorosłe często negocjują granice prawa do prywatności, aby nie dopuścić do zranienia innych. Tymczasem dziś korporacje technologiczne tak tworzą architekturę urządzeń, że jawią się one jako przedłużenie ciała i zaglądanie w smartfon dziecka zaczyna jawić się jako przekroczenie opieki rodzicielskiej. To niezwykle ważny, ale też delikatny temat, wymagający od rodziców nie tylko wiedzy, ale też emocjonalnej dojrzałości, która pozwoli na rozmowy o granicach, pozwoli na ich wspólne z dzieckiem wypracowanie. Twórzmy rzeczywistość interesującą, ale nie zmieniajmy tak szybko kwestii dotyczących prywatności.
Panuje trend, że dzieci powinny mieć absolutną wolność…
Tak, i to jest fatalny trend! By móc chronić dziecko i dbać o jego rozwój, rodzic ma prawo wiedzieć, z kim dziecko rozmawia, gra. Nie możemy dojść do układu społecznego, w którym jedynym obowiązkiem rodzica jest dostarczać dziecku rozmaite dobra. To ogromne ryzyko! Nie zmienia to oczywiście faktu, że czasami opiekunowie sobie nie radzą i powinni szukać pomocy. W szczególności gdy dziecko nie daje im prawa na wkraczanie do swojego cyfrowego świata. Zwłaszcza że korporacje już dostarczają im sztucznych ludzi (digital humans)! Są to wirtualne istoty, które będą nawiązywać z nimi relacje przez media społecznościowe. Jeśli my dajemy się nabierać na deep fake’a, to oczywiste jest, że narażone jest na to 7-letnie dziecko, którego świadomość i wiedza o świecie dopiero się tworzy.
Taki sztuczny byt może chcieć zaprzyjaźnić się z naszym dzieckiem i podsuwać mu różne poglądy, wierzenia, produkty…
Oczywiście. Jeśli my, dorośli, jesteśmy podatni na iluzję ze strony technologii, to proszę pomyśleć, z jaką łatwością u dzieci przekonania i postawy mogą być kształtowane przez cyfrowych agentów. Taka „przyjaźń” może być absolutnie niszcząca dla psychiki dziecka! Międzypokoleniowy most, o którym marzę, powinien uwzględniać edukację w tej kwestii. Mamy obowiązek uregulować w społecznej świadomości poczucie prywatności. To powinno zostać sformalizowane, poddane regulacjom. Nie może być tak, że jedna prywatna firma wyznaczy trendy dotyczące bezpieczeństwa młodych ludzi, kierując się przy tym wyłącznie swoimi korzyściami, a społeczeństwa nie reagują, jakby zupełnie straciły czujność w obszarze dobrostanu własnych dzieci. Dzisiaj dziecko znika w telefonie na osiem godzin i rodzice nie wiedzą, gdzie tak naprawdę to dziecko jest! Nie mają świadomości trendów na TikToku, które są ogromnym zagrożeniem!
Też mam wrażenie, że patologiczne trendy na TikToku są bardzo niebezpieczne, ale z drugiej strony pokazują, jak bardzo dziecko chce się podzielić swoimi emocjami ze światem, jak łaknie uwagi. Ostatnio czytałam o trendzie, który polega na tym, że ludzie mówią bolesne słowa, które słyszeli od znajomych i rodziców. Opowiadają o swoich najboleśniejszych doświadczeniach, o gwałtach i przemocy, a potem pokazują fotografie siebie z czasów, gdy to się działo. I to chyba najlepiej pokazuje, że dziecko szuka uwagi, a jak jej nie dostaje, to idzie do Internetu. A mówienie o pewnych rzeczach może być bardziej niebezpieczne, niż dziecko jest w stanie pojąć – dla niego to tylko kolejny trend na TikToku…
Pedagodzy są na to nieprzygotowani tak jak i rodzice. Nie znajdujemy w świecie offline sposobów, by pomóc tym dzieciom. Nie ma studiów, które pokazują społeczne konteksty technologii. Uważam, że pilnie potrzebujemy programu dla pedagogów szkolnych, żeby dzieci mogły kanalizować swoje lęki w bezpieczny sposób. Rodzic ma złudne wrażenie, że dziecko jest bezpieczne… Tymczasem ono zanurza się w świecie pełnym koszmarów. Uważam, że zadaniem dorosłych, rodziców, ale też dziennikarzy i specjalistów od technologii i nauk społecznych, jest wytwarzanie pomocnych w tym obszarze programów edukacyjnych, a dofinansowanie takich programów jest obowiązkiem państwa. Nie tylko debata społeczna, ale przede wszystkim wdrażanie czegoś, co nazywam kombinezonem technoimmunologicznym.
To świetny przykład na politykę państwa, która wymaga znacznego udoskonalenia, jeśli chodzi o centra terapeutyczne dla dzieci i szpitale psychiatryczne. Od znajomej działającej w fundacji zapobiegającej samobójstwom słyszę, że ośmioletnie dzieci popełniają samobójstwo… W tym roku w Stanach Zjednoczonych zginęło więcej młodych ludzi z powodu samobójstwa niż przemocy, wojen gangów! To druzgoczące informacje. Otrzymujemy mnóstwo niepokojących sygnałów od pedagogów. Dzieciaki są na lekach, mają depresję, a ośrodki są przepełnione. Jeden z ośrodków w Warszawie jest przepełniony dwukrotnie i nie przyjmuje dzieci!
Dziecko nie ma też świadomości, że to, co robi w sieci, zostaje tam na całe życie.
I ktoś może wykorzystać słabość dziecka, jego historie. Na świecie jest dużo zagrożeń i ludzi czyniących zło. Dzieciaki pokazując swoje najsłabsze punkty, poniekąd zachęcają złych ludzi, by ich wykorzystali. Skoro tak dbamy o RODO i dane osobowe przedsiębiorców, to zróbmy w końcu ustawę na poziomie europejskim i zadbajmy o prywatność naszych dzieciaków. To jest w interesie wszystkich!
To bardzo ważne, że mówisz o tym trendzie na TikToku i apelujmy do polityków, że właśnie teraz jest czas na radykalną zmianę, która może uratować nasze dzieciaki przed bezwzględną, brutalną przyszłością.
To, o czym mówisz, jest bardzo ważne, ale wydaje mi się, że problem tkwi przede wszystkim w tym, że dzieci nie chcą realności.
Musimy dzieciom zaproponować realność, która będzie równie fascynująca, jak świat wirtualny. Wcześniejszym pokoleniom żyło się ciężej pod względem pracy fizycznej, życie było krótsze, istniały inne ryzyka. Dziś kardynalne ryzyka to te związane z naszym zdrowiem psychicznym, odpornością na fałsz i symulację. Rodzicielstwo nie powinno się sprowadzać do podania czteroletniemu dziecku iPada. To doprowadzi nasze społeczeństwo do katastrofy! Dzisiejsze rodzicielstwo, w bezprecedensowym stopniu, powinno być rodzicielstwem świadomym.
Ostatnie lato spędziłam z przyjaciółmi i ich dziećmi, które początkowo średnio były zainteresowane naszym towarzystwem i światem offline. Ale kiedy sami wyciągnęliśmy scrabble i zaczęliśmy grać i się zaśmiewać — zaczęły się kręcić w naszej okolicy i podglądać zabawę. W nocy, gdy spadały Perseidy, wyciągnęliśmy koce, śpiwory, świece, lunety… Dzieci były zaciekawione naszymi działaniami, chciały dołączyć.
Dzieci podążają za fajną atmosferą. To dla nas dorosłych ogromna lekcja, by nie zabijać dziecka w sobie i zawsze odczuwać szczerą potrzebę doświadczania świata.
Znajoma, która jest psychologiem w szkole, wprowadziła przerwy wyciszające. Przygotowali takie pomieszczenie, w którym dzieciaki mogą odciąć się od bodźców i technologii. Są tam poduszki, kolorowe światełka, rośliny. Zainteresowanie jest ogromne! To też pokazuje, z jak wielkim problemem się zmagamy. I dzieci, i dorośli często zwracają uwagę na to, że chcieliby się odłączyć, pobyć offline. Dlaczego więc nie potrafimy tego zrobić?
Nie wiem, czy nie potrafimy. Myślę, że bardzo często wynika to z tego, że nie pomyśleliśmy kolektywnie o tej potrzebie. Może gdy ludzie zdadzą sobie sprawę z przemian i ich niebezpiecznych skutków, łatwiej będzie nam stworzyć bezpieczną, pozbawioną technologii, przestrzeń? Jej stworzenie nie wymaga dużych nakładów finansowych, ale pracy wyobraźni i nakładów emocjonalnych. Wystarczy miejsce, w którym jesteśmy dla siebie i nie korzystamy z technologicznych rozpraszaczy.
Skoro posiadanie dzieci w dwudziestym pierwszym wieku to taki skomplikowany temat, to może jednak powinniśmy iść w kierunku cyfrowych dzieci (śmiech)?
To wcale nie tak odległa przyszłość, jak może się wydawać.
W Centrum Nauki Kopernik trwa teraz wystawa dotycząca codzienności bliskiego zasięgu pt. „Przyszłość jest dziś”. Znajdziesz tam sztuczne dziecko, zmaterializowaną symulację człowieka, której można dotknąć, ma ciepłą skórę i bardzo skutecznie udaje małego człowieka. W Stanach Zjednoczonych są już sprzedawane dzieci animatroniczne. Możemy ich dotykać, a także załadować na iPhone’a i się nimi opiekować. Tworzone są przez specjalistów od charakteryzacji, dzięki którym robot-niemowlak jest łudząco podobny do prawdziwego dziecka. Już dziś możemy je nabyć w sklepie Baby Clon https://babyclon.com/modelos/nuestros-prematuros/
Istnieje też prototyp dziecka wirtualnego, Baby X, które możemy uczyć i wychowywać stając się rodzicem sztucznego bytu. Algorytmy śledzenia twarzy wpływają na to, że dziecko reaguje na naszą mimikę, jest w pełni responsywne. Projekt ten od wielu lat rozwija profesor Marc Sagar w laboratorium University of Auckland. Z efektami jego pracy możemy się zapoznać na stronie projektu https://www.soulmachines.com/resources/research/baby-x/
Szereg produktów firmy Soul Machines to dowody na potęgę wizerunku cyfrowych symulakrów i sobowtórów, które wkraczają zarówno w biznes usług, rozrywki, jak również informacji. W Azji istoty wirtualne prowadzą już serwisy informacyjne!
A czy takie sztuczne dziecko może dorosnąć?
Ponieważ zwiększają się możliwości graficzne i obliczeniowe komputerów, Baby X z czasem będzie symulakrum w procesie — zmieniającym się obrazem symulującym upływ czasu i dorastanie. Może się jawić jako „dotykane czasem”. Jednak pytanie o dorastanie sztucznego dziecka to raczej pytanie o naszą dojrzałość jako użytkowników emocjonalnych techno-protez i potęgę obrazu w świecie cyfrowym. To kolejny wielki temat współczesnej kultury. Transhumanizm wspiera proces konstruowania środowiska, które wpływa na sposób postrzegania rzeczywistości i kreowanie postaw społecznych, choć nie są to rzecz jasna procesy nowe.
Jakie to procesy? Dlaczego zaczynamy widzieć świat inaczej?
Doświadczenie zapośredniczone nadaje nowy wymiar zmysłowemu doświadczaniu rzeczywistości, narzucając odbiorcy sposób jej postrzegania, rozumienia i interpretacji. Zauważ, że aby zrozumieć słowa, trzeba znać nie tylko pojęcia, lecz również posiąść umiejętność abstrakcyjnego myślenia. Giovanni Sartori analizując „tele-widzenie” stwierdził, że zmienia ono naturę człowieka, który słowo detronizuje na rzecz obrazu. Ostrzegając przed dominacją tego, co widzialne, nad tym, co zrozumiałe, Sartori wieszczył tak zwane patrzenie bezrozumne, bezrefleksyjne. Twierdził, że człowiek patrzący (Homo videns), pozbawiony umiejętności abstrakcyjnego myślenia, uwierzy tylko gdy zobaczy. Dlatego nie wykluczone, że pozbawiony go postczłowiek uwierzy także, że czas dotyka Baby X — cyfrowo ucieleśniony niebyt rozczulający go z drugiej strony ekranu lub bawiący się z nim w wirtualnej rzeczywistości.
Takie niewesołe, lecz celne przewidywania dotyczące emocjonalnych sposobów odbierania świata przez obrazy nieobce były również polskim badaczom kultury. W eseju „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś?” Maria Janion odpowiada na pytanie o konkurencję między dwiema formami kultury i z zaniepokojeniem komentuje kolektywne przejście od myślenia słowem do ikonicznej kultury. Niebezpieczeństwo tkwi w tym, że gdy szybkość i nieustanny przepływ obrazów, stanie się potocznym sposobem postrzegania życia, uniemożliwi nam to skupienie się i jakikolwiek namysł. Niewątpliwie odbieranie rzeczywistości jedynie przez obraz upośledza nasze myślenie abstrakcyjne. Stajemy się podatni na emocjonalną manipulację obrazem.
Przeraża mnie to i coraz bardziej przekonuje do tej ucieczki w Bieszczady (śmiech)!
Tak, wszystko, co nowe jest przerażające i fascynujące. Nie wiemy, jak te trendy wpłyną na świat, może takie dzieci zmniejszą liczbę ludzi na planecie, co sprawi, że Ziemia odżyje? Takie prototypy też mają pozytywne zastosowania, na przykład już teraz wykorzystywane są w procesie resocjalizacji kobiet w domach społecznych. Badania wykazały, że takie dzieci zmniejszają poziom agresji u kobiet.
Musimy jednak już się na to przygotowywać, bo to nie jest pieśń przyszłości, a najbliższe lata. Od tej technologii nie uciekniemy.
Wróćmy jeszcze do teraźniejszości, bo dużo mówimy o ucieczce od technologii, a przecież nie od każdej się da. Nie wiem, czy ktoś z nas wyobraża sobie życie bez Messengera. Z drugiej strony technologia nas rozleniwia. Trafiłam kiedyś na badania, że ludzie wybierają czat, bo nie lubią dzwonić. A nie lubią dzwonić, bo… boją się odrzucenia. W tym wypadku technologia w pewnym sensie nas chroni, jakkolwiek absurdalny wydawałby się lęk przed wykonaniem połączenia!
Nie wiem, czy to wynika tylko z tego, że się boimy. Jako społeczeństwo, coraz bardziej się odcieleśniamy w komunikacji. I to komunikacyjne odłączanie biologii skutkuje wycofaniem i też przesuwaniem granic pewnych pojęć.
Wspomniany wstyd: nie wstydzimy się już tylko tego, jak wyglądamy, zaczynamy się wstydzić całej naszej biologii, chociażby tego, że się zająkniemy. Chwila przerwy w wypowiedzi na Messengerze nie robi wrażenia, w rozmowie telefonicznej już tak. Czat uwalnia nas od naszej biologii, konieczności odpowiedzenia w tej chwili, daje czas na zmianę wypowiedzi, wyszukanie informacji. Już sam sposób, w jaki używamy Messengera, jest dyskusyjny. Na przykład skracamy zdania, używamy emotikonów, co sprawia, że ludziom wychowanym w kulturze cyfrowej coraz mniej pasuje język dziewiętnastowiecznych powieści, które niezwykle rozwlekle opisywały świat. Chcemy skracać.
Ale jak z każdą fobią, tak i ten strach warto zwalczać od początku. I znowu wracamy do kwestii rozsądnego użytkowania technologii. Jeśli byśmy zupełnie przestali dzwonić, moglibyśmy odkryć, że nowa technologia staje się zbyt czasochłonna. Dlatego najważniejsze jest obserwowanie samych siebie w kontekście użytkowania technologii i emocji, które w nas budzi.
Na przykład?
Kiedy robiłam badania ze studentami dotyczące spędzania przez nich czasu w sieci, bardzo zaskoczył mnie jeden wynik. Część studentów oddzielała czas spędzany na Facebooku od czasu przeznaczanego na czas wolny. Dla mnie czas spędzany w mediach społecznościowych mieści się w kategorii czasu wolnego. Tymczasem dla generacji Z to czas nienależący ani do pracy, ani zabawy, nie jest postrzegany i odczuwany jako czas wolny. „Przecież my tu czytamy artykuły, gadamy, czasem coś sprzedajemy” – tłumaczyli. Zmienia się więc percepcja czasu wolnego i w ogóle jego definicja!
Powinniśmy uczyć się o społecznych implikacjach technologii, które są dla nas konieczne. To one powinny nas wspierać, a nie tworzyć z nas dostawki do systemu. To my powinniśmy jej używać, a nie być używanymi. To pozwoli nam chronić nasze wartości i relacje, umożliwi rozpoznanie, co jest dla nas ważniejsze. Oglądanie Instastories koleżanki czy spotkanie i rozmowa z tymi, których podglądamy?
Nie uciekniemy przed przyszłością. Musimy się na nią przygotować. W jaki sposób śledzić nowinki technologiczne, by za kilka lat nie obudzić się ze zdziwieniem, że nasze życie wygląda gorzej, niż w najgorszej filmowej dystopii?
Nie uciekniemy też przed przeszłością, którą całymi sobą nosimy — naszym ewolucyjnym i kulturowym uposażeniem. Zawsze powinniśmy pamiętać o naszej cielesności, bo to ona odczuwać będzie skutki wypracowanej przez nas potencjalnej dystopii. Dobrym probierzem tego, w jaką stronę zmierzamy, jest obserwowanie targów technologicznych, analiza, czy dana firma się rozrasta, czy jej produkty znajdują nabywców. Na targach CES widzimy coraz więcej wystawców dedykujących swoje produkty Artifficial Intimacy (sztucznej intymności). Seks-tech już jest prężnym sektorem i w pandemii mocno się rozrasta. Pamiętajmy, że zwykle wczorajsza utopia staje się jutrzejszą dystopią a niesamowitość, osobliwość wytwarzamy na styku naszej natury i kultury.
No właśnie — Technological Singularity (Osobliwość technologiczna) to jedno z pojęć bardzo mocno kojarzonych z transhumanizmem.
Tak, to prawda. Odnosi się ono do momentu w przyszłości, w którym technologia rozwinie się tak, że człowiek nie będzie już w stanie jej pojąć. Ale tak rozumiana Singularity już panuje na poziomie struktur wyobrażeniowych większości mieszkańców technokultury. Niewytłumaczalne przez wieki osobliwości środowiska naturalnego zastępowane są dziś w ludzkich umysłach przez niesamowitości środowiska technologicznego — równie tajemniczego, fascynującego i niezrozumiałego dla większości ludzi.
Dla mnie jedną z większych niesamowitości jest to, że rynek technologicznych substytutów człowieka współtworzą też ludzie. Coraz częściej oferując za pieniądze swój czas, uwagę i zaangażowanie w rozmowę. Jakkolwiek paradoksalnie to brzmi, możemy już obserwować te tendencje. Na przykład monetyzowanie czułości, intymności na portalach takich jak Only Fans czy rosnąca w Japonii popularność zawodów takich jak host — mężczyzna, z którym można po prostu porozmawiać czy dotykacz — osoba, która trzyma nas za rękę, dając bazowe poczucie bezpieczeństwa.
Te nowe zawody to tylko fragment nowego sektora biznesu, szerszego zjawiska określanego jako Fake Family Industry, który umożliwia wypożyczenie ludzi, aby pokazać się z nimi na przykład na oficjalnym spotkaniu. Pracują jako statyści podczas ważnych wydarzeń biznesowych czy ceremonii ślubnych. Możemy spędzić z nimi święta w nowym domu, żeby nie stał pusty. Ta nieoczekiwana zmiana miejsc podmiotów i przedmiotów, którym nadajemy wartość, której ilustracją są aktorzy symulujący Twoją rodzinę — sztuczni rodzice, partnerzy, rodzeństwo, dzieci czy wnuki to dla mnie największa z dotychczasowych konsekwencji i osobliwości transhumanizmu.

Ada Florentyna Pawlak. Antropolożka technologii, prawniczka i historyczka sztuki, wykładowczyni akademicka (IEiAK UŁ, Artes Liberales UW, Wydział Zarządzania UŁ, Akademia im. Leona Koźmińskiego w Warszawie, „Trendwatching & Future Studies” na WH AGH w Krakowie) Speakerka w Digital University i Szkole Liderów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności w obszarze społecznych kontekstów nowych technologii. Jedna z założycieli Polskiego Stowarzyszenia Transhumanistycznego. Specjalizuje się w obszarze społecznych implikacji sztucznej inteligencji i transhumanizmu. Prowadzi zajęcia dotyczące antropologii technologii i kultury cyfrowej, technointymności i współpracy człowieka z maszyną.