Izolacja, choć zbawienna w skutkach w czasie pandemii (pozwala przeczekać wirusa i jakoś się doturlać do ery, w której będzie już dostępna szczepionka – co Pfizer już ogłosił), jest cholernie trudna. Nie zostaliśmy stworzeni do tego, by miesiącami gapić się w ścianę. Samotność jest dla większości z nas jak tortura.
Psychologowie wyróżniają nawet tzw. głód skóry, czyli biologiczną potrzebę ludzkiego dotyku. Dotyka ona zwłaszcza te osoby, które pandemię spędzają w samotności. Gdy jesteśmy wiecznie zabiegani potrzebę miłości i wszelkie plany z tym związane jesteśmy w stanie odłożyć na drugi plan. Samotna izolacja wydobywa z nas jednak to, czego pragniemy najbardziej.
Doskonale wiedzą o tym Holendrzy, którzy w oficjalnym rządowym dokumencie rekomendowali znalezienie partnera seksualnego na czas izolacji. Tinder, który kiedyś był opcją dla nieśmiałych, teraz stał się ostatnim ratunkiem, żeby w ogóle z kimś pogadać (niekoniecznie o seksie).
Pornhub się zlitował. W nagrodę za siedzenie w domu i mycie rąk – darmowe porno
Koronawirus odciska piętno we wszystkich branżach gospodarki. Podczas gdy restauratorzy i właściciele hoteli liczą straty ręce zacierają właściciele stron z filmami porno.
Najpopularniejsza strona z filmami dla dorosłych PornHub, od końca lutego 2020 r. notuje rekordowe liczby odwiedzin. 19,6 proc. wzrost liczby użytkowników w Europie udało się osiągnąć po wprowadzeniu przez stronę trzydziestodniowego bezpłatnego okresu próbnego (rekord zainteresowania serwisem padł 24 kwietnia.2020).
Dzięki niemu użytkownicy zyskują dostęp do materiałów premium. Wystarczyło zobowiązać się do siedzenia w domu i częstego mycia rąk. Przyznacie, nie jest to zbyt wygórowany pakiet czynności. A w każdym razie łatwiejszy do przełknięcia, niż podanie danych karty kredytowej. Pornhub ostatnio pochwalił się jak wzrosła popularność jego „superprodukcji”.
źródło: pornhub.com/insights
Popularność serwisu Pornhub powoduje, że w niektórych krajach szlag trafia rządzących, którzy obawiają się demoralizacji Narodu. W takiej np. Tajlandii zablokowali Pornhub i narazili się na protesty.
Tamtejsi internauci zalali sieć hasztagiem #savepornhub. Tajlandia jest w na pierwszym miejscu na świecie, pod względem czasu korzystania z Pornhuba (11 minut 21 sekund). Młodzież demonstrowała przed siedzibą tajlandzkiego Ministerstwa Gospodarki Cyfrowej z transparentem: „Chcemy odzyskać Pornhub. Ludzie mają prawo do wyboru”.
Tinder ma podróbkę. Na Facebooku
Nie tylko Pornhub wykorzystał pandemię do zwiększenia ruchu na swoich stronach. W czasach zarazy o miejsce na rynku aplikacji randkowych zaczął walczyć też portal Marka Zuckerberga.
Facebook Dating to narzędzie, dzięki któremu możemy przeglądać chętne do randkowania osoby w interesującej nas okolicy. Jest ono bezpłatne i można znaleźć je w menu serwisu.
Usługa działa niemal identycznie jak Tinder z tą różnicą, że informacja o zainteresowaniu drugą osobą jest przekazywana niezależnie od jej reakcji.
O tym, jakie informacje będą widoczne w naszym profilu decydujemy sami. Proces jest bardzo prosty, bo bazuje na danych, które podaliśmy Facebookowi wcześniej. Tworzenie konta ogranicza się więc do tego, czy zdecydujemy się ujawnić w opisie miejsce pracy, ukończoną szkołę czy miejsce zamieszkania.
Facebook Dating nie podbił serc młodzieży w czasie pandemii
Co ciekawe, w odróżnieniu od aplikacji Tinder Facebook Dating posiada specjalne zakładki, w których możemy zaznaczyć nasz stosunek do palenia papierosów, spożywania alkoholu czy informację o tym, czy mamy dzieci.
Podobnie jak w przypadku innych aplikacji randkowych Facebook Dating zezwala jedynie na kontakt tekstowy. Nie można przesyłać też pieniędzy, dlatego przysłowiowy nigeryjski książę nie złamie nikomu serca i nie wyłudzi przy okazji pieniędzy.
Warto dodać, że o korzystaniu z Facebook Dating teoretycznie nie powinni dowiedzieć się nasi znajomi – takie przynajmniej są założenie tego narzędzia. Z tym jednak może być trudno, bo przy wyświetlaniu poszczególnych profili pojawia się informacja o wspólnych znajomych.
Facebookowa wersja Tindera nie cieszy się największą popularnością. Szacuje się, że 57 proc. użytkowników portalu Marka Zuckerberga nie słyszała o tej usłudze. Korzysta z niej także jedynie 8 proc. wszystkich użytkowników strony.
Trzy miliardy profili jednego dnia. Ale z płaceniem mamy problem
Zwiększone zapotrzebowanie na miłość w czasach zarazy odzwierciedlają statystyki jednej z najpopularniejszych aplikacji randkowych.
Tylko 29 marca użytkownicy aplikacji Tinder przejrzeli rekordowe trzy miliardy profili (BBC). Zainteresowanie było tak duże, że aplikacja bezpłatnie udostępniła funkcję “odkrywaj świat”, która dotąd dostępna była tylko za dodatkową opłatą. Dzięki niej użytkownicy przez wiele dni mogli zobaczyć profile z odległych zakątków nie tylko kraju, ale i świata.
„Odnotowaliśmy ogromny skok aktywności. Największy na początku lockdownów. Tylko 29 marca liczba dobranych w aplikacji par (matchy) wzrosła o 15%. Użytkownicy chętniej wysyłają także wiadomości, to 10% wzrost”
– mówi CEO Tindera Elie Seidman. Co ciekawe, choć użytkowników jest znacznie więcej, to twórcy aplikacji obawiają się finansowych strat. W trakcie pandemii spadła liczba subskrypcji, a to – poza reklamami – główne źródło dochodu. Powód jest prosty – podczas pandemii oszczędzamy na wszystkim, co nie jest nam niezbędne.
Tinder nie chce być jak Pornhub: „tylko bez rozbierania”!
W trakcie globalnej pandemii Tinder po raz pierwszy wprowadził też możliwość rozmów wideo. To spora rewolucja, bo do tej pory aplikacja umożliwiała jedynie kontakt tekstowy. To utrudniało wysyłanie zdjęć czy filmów o charakterze erotycznym, co jest powszechne w innych aplikacjach i utrudnia nawiązywanie relacji innych niż te seksualne.
Rozmowy wideo odbywają się jednak na ściśle określonych zasadach: konieczna jest zgoda wszystkich użytkowników, połączenie można w każdej chwili przerwać, a użytkownika zgłosić. Niedozwolona są nagość i akty seksualne. Tyle w teorii. Praktycznie zasady ustalają użytkownicy.
Rozmowy wideo nie wystarczą jednak, by zatrzymać ludzi w domach. W tej sprawie za uszami najwięcej mają obywatele Stanów. ¼ z nich w wieku od 20 do 31 lat wymknęła się z domu podczas obowiązkowej kwarantanny w celu pożycia (sonda Everlywell).
Czy można zakochać się przez Internet?
„Umówiłem się na randkę z Adonisem, a spotkałem się ze zwierzem” – mówi mi mój kolega Szymon, weteran internetowych randek.
Wyobrażenie osoby, które kreujemy w naszej głowie na podstawie internetowych profili czy paru zamienionych słów nierzadko odbiega od tego, co poznajemy podczas spotkania w cztery oczy.
„Jest możliwe nie tyle zakochanie się przez internet, co zakochanie w wyobrażeniu chłopaka, którego poprzez internet się poznało
– przyznaje w rozmowie z portalem ABC Zdrowie psycholog Magdalena Golicz.
„Bez bezpośredniego kontaktu i dłuższej bezpośredniej znajomości, trudno tak naprawdę mówić o poznaniu kogoś (bo tak naprawdę poznaje się tylko to, co druga strona ujawnia i opowiada o sobie, najczęściej w formie pisanej czyli mocno okrojonej z pozostałych przekazów i emocji”
Randka przez Zooma, czyli preselekcja
Jak uniknąć rozczarowania? Choćby robiąc „eliminacje” przez Zooma. Gdy kawiarnie i knajpy pozostają zamknięte albo wyjście do nich wiąże się się z ryzykiem, wiele osób umawia się właśnie tam.
Plusów jest sporo. Nikt nie martwi się miejscem spotkania, czy tym jak zostanie podzielony rachunek. Choć to mało kulturalne, to z takiej randki można też szybko i sprawnie uciec wjeżdżając w przysłowiowy tunel lub udając, że rozładował nam się komputer.
Koniec końców lepiej mieć kiepskie pięciominutowe połączenie niż słabą dwugodzinną randkę.
Krótki poradnik randkowania online
Chętnie korzystamy z portali randkowych, ale już mniej chętnie zgadzamy się na spotkanie z nowo poznaną w Internecie osobą. Jak pokazują badania, aż jedna trzecia użytkowników tego typu stron odpuszcza sobie spotkanie w cztery oczy (Pew Research Center). Powodów jest wiele, a zniechęcić do randki można praktycznie na każdym etapie rozmowy.
To kilka sprawdzonych patentów na to, żeby randka online jednak się udała:
1) Ze zdjęciem profilowym jest jak z okładką książki – nie powinno oceniać się po niej całości
Pierwsze zdjęcie jest najważniejsze. Musi być korzystne i pokazywać nas. Brzmi jak kompletny banał, ale na Tinderze nie brakuje profili, w których zobaczyć możemy jedynie fragment czyjejś sylwetki. To i tak całkiem dobra sytuacja, bo są i tacy, którzy w galerii zdjęć umieszczają jedynie czarne tło.
2) Na wyznania miłości i deklaracje przyjdzie jeszcze czas
Ktoś kompletnie zawrócił Wam w głowie na Tinderze. Świetnie! Warto jednak ostudzić zapał. Psycholodzy ostrzegają, że bez spotkania w cztery oczy często zakochujemy się jedynie w wyobrażeniu drugiej osoby, które podpowiada nam wyobraźnia.
Gdy w końcu dojdzie do spotkania może pojawić się dysonans poznawczy. Wizerunek, który wytworzyliśmy w głowie może nie pokrywać się z tym, czego dowiemy się podczas spotkania.
Co jednak zrobić, gdy ktoś mieszka daleko i spotkanie trzeba odłożyć w czasie? Pomóc może rozmowa na Skypie, aplikacji Facetime czy dowolnym komunikatorze wideo. Takie wirtualne spotkanie zawsze powie nam więcej niż niekończącą się wymiana zdań na Tinderze.
3) Jeśli podczas rozmowy w Internecie nie zaiskrzy, to randce fajerwerków też raczej nie będzie.
Rozmowa się nie klei, może podczas spotkania coś jednak zaiskrzy? Nie, to nie jest dobry pomysł.
Nie ma podręcznikowej liczby wiadomości, po których warto zaprosić kogoś na randkę, ale nie warto się z tym spieszyć ani czekać w nieskończoność. Gdy tylko poczujemy lekką chemię warto przełamać pierwsze lody i zaproponować spotkanie.
W tekście popełniono błąd cytując BBC. „Tinder users made 3 billion swipes worldwide” – tu chodzi o 3 miliardy (a nie biliony), to znana pułapka w liczebnikach po angielsku.
Randkuję, zwykle po kilku tygodniach słyszę albo czytam, że „pisząc ci o rozwodzie z żoną nie byłem do końca szczery” 😉 Ale zabawa trwa.