Kobiety pracujące seksualnie coraz odważniej walczą o swoje prawa! Pandemia zmieniła nasze — Polaków — spojrzenie na internetową pracę seksualną. Ale czy na pewno? A może nadal dla wielu to tylko „internetowa prostytucja”? I jak technologia wpłynęła na branżę pornograficzną? Rozmawiam o tym z Piotrem Zielińskim, dziennikarzem z wieloletnim stażem, autorem książki „Klikniesz, kotku?”, reportażu o internetowych pracownicach seksualnych.
Co mam kliknąć? 😉
Tytuł książki „Klikniesz, kotku?” jest nieco przewrotny, ale twoje pytanie sugeruje, że obraliśmy dobry kierunek. To miał być reportaż opowiadający o świecie internetowego cyberseksu, historiach camgirls. Zależało mi na tym, by ta książka wyróżniała się na półkach. Tytuł w połączeniu z nieszablonową okładką, jakby wyjętą wprost z internetowego streamingu, jest ciekawym zabiegiem, co podkreślają sami czytelnicy. Od razu wiadomo, że chodzi o świat internetu! A dlaczego „kotku?”. Tak często camgirls zwracają się do swoich klientów, na przykład „Hej, jak masz na imię? Co lubisz, kotku?”.
Podjąłeś się trudnej tematyki. W Polsce seks to tabu, praca seksualna wywołuje dyskusje i kontrowersje. Z drugiej strony mówisz o kobiecej branży i przygotowując się do wywiadu, widziałam w sieci zarzut, że facet nie powinien mówić o kobiecym zawodzie. Dlaczego w ogóle się zdecydowałeś na ten reportaż?
Spotkałem się z podobnymi zarzutami, szczególnie ze strony osób pracujących seksualnie. Muszę jednak podkreślić, że jestem dziennikarzem z wieloletnim stażem. Zajmowałem się przez wiele lat tematami społecznymi. Wielokrotnie w trakcie swojej kariery zawodowej poruszałem kobiece tematy. Współpracuję zresztą z magazynem „Forbes Women”. Piszę o nierównościach na rynku pracy, o luce płacowej, rozmawiam z kobietami o ich problemach i przedstawiam świat z ich perspektywy. Nikt nigdy nie zarzucił mi tego, że przygotowuję te materiały z perspektywy mężczyzny, że są nieobiektywne. Na tym polega dobre dziennikarstwo, by dać czytelnikowi możliwość dokonania własnej oceny, wyciągnięcia własnych wniosków. W wielu recenzjach zresztą podkreślano, że jako autor „Klikniesz, kotku?” nie oceniam tego świata, pozostawiam to czytelnikom. Książka de facto jest reportażem o naszej polskiej seksualności i to jest jej główne przesłanie.
Wydaje mi się, że wzbudziła duże kontrowersje w branży osób zajmujących się pracą seksualną. W trakcie jej pisania docierały do mnie różne mało przychylne wiadomości. Osoby pracujące seksualne, co jest oczywiście pozytywne, coraz częściej same zabierają głos w mediach. Odnoszą się do swojej sytuacji. Prowadzą jednak swoją, dość spójną narrację. Może problem polegał na tym, że za temat zabiera się ktoś, kto na całe środowisko spojrzy obiektywnie? Zajrzy za kulisy, coś odsłoni… W trakcie pracy nad reportażem poznałem to środowisko z wielu stron, zarówno tej pozytywnej, jak i negatywnej.
Czy znalezienie chętnych do wypowiedzi też było trudne?
Na pewno dotarcie do bohaterek nie było łatwe. Rozmawialiśmy o czymś, co w Polsce wciąż jest tematem tabu. Ten świat obserwowałem jednak od dawna. W 2014 roku poznałem jednego z moich bohaterów, który prowadzi jedno z największych studiów kamerkowych zatrudniających camgirls w Polsce. Mogłem więc spojrzeć na cały temat z szerszej perspektywy, także technologicznej. Przez lata branża bardzo się rozwinęła.
A na czym właściwie polega praca na kamerkach?
Gdybym miał to jakoś podsumować, odpowiedziałbym: na spełnianiu erotycznych fantazji. Praca camgirl to w głównej mierze rozmowy z klientami, którzy są zainteresowani interaktywnym, seksualnym pokazem. Form jest naprawdę wiele. Można się rozbierać lub nie. Prowadzić rozmowy z klientami, być powierniczkami ich ukrytych myśli i pragnień. Dzisiaj technologia za sprawą mediów społecznościowych pozwala na prowadzenie własnych kanałów, np. na Instagramie, Telegramie, Twitterze. Seksworkerki zakładają konta na Onlyfans lub WatchMeMore. Produkują amatorskie porno. Sprzedają zdjęcia i filmiki. Robią płatne pokazy na Skypie. Nie wiem, czy można już mówić o zjawisku sex-influencingu, ale być może takie określenie byłoby najwłaściwsze.
Podoba mi się określenie sex-influencing, bo sama ostatnio widzę coraz więcej osób z branży erotycznej na mediach społecznościowych… I widzę też jak bardzo blogosfera i influencing się profesjonalizują. Czy wejście do branży camgirls jest równie kosztowne, co profesjonalne blogowanie? Czy trzeba od razu inwestować w najlepsze kamery, oświetlenie, programy do obróbki wideo?
Przez kilkanaście lat byłem dziennikarzem telewizyjnym i m.in. wydawcą programu „Dzień Dobry TVN”. Od środka obserwowałem, jak profesjonalne sprzęty — kiedyś przeznaczone wyłącznie dla nadawców — stają się coraz bardziej dostępne. Samemu zresztą na jakimś etapie zdarzało mi się nagrywać część materiałów na przykład iPhonem. Robiłem to choćby w Libanie, czy w Chinach, w których realizowałem reportaże dla DDTVN jako… jednoosobowa ekipa.
Jako ciekawostkę nadmienię, że dziś wszyscy korzystamy z zalet szerokopasmowego internetu, ale nie byłoby go, gdyby nie wielbiciele internetowych serwisów z filmikami pornograficznymi. To oni jako pierwsi chcieli oglądać materiały w wysokiej jakości.
Jeśli chodzi o pracę camgirls ze strony technologicznej, to osoby pracujące seksualnie mocno się w tym orientują. Wiedzą, które kamerki internetowe zapewniają lepszą jakość obrazu, że bez odpowiedniego oświetlenia ich twarz czy ciało nie będzie wyglądało atrakcyjnie. To istotne, bo przecież ten streaming ma oddziaływać na zmysły klientów. Spotkałem się z kobietami, które miały profesjonalne studia w domu: wyciszone, z lampami, kamerkami. Jedna z nich na sprzęt wydała ok. 20 tysięcy złotych. Najczęściej jednak wejście do branży to wydatek od kilkuset do kilku tysięcy złotych. Jeśli chodzi o montaż, wbrew pozorom klienci coraz częściej poszukują amatorskiego porno. Takiego, w którym są pewne niedociągnięcia, ale widać, że filmik jest nagrywany telefonem, w domu, na łóżku — a nie w profesjonalnym studiu.
A z jakich ciekawych gadżetów erotycznych korzystają wideomodelki?
Najpopularniejszych gadżetem jest niewielkie różowe jajeczko Lovense Lush. To wibrująca kulka, która zdominowała show na kamerkach erotycznych. Użytkownik, który ogląda transmisje, za przelanie odpowiedniej ilości żetonów może zdalnie wprawić ją w ruch i wywołać reakcję transmitującej swój pokaz wideomodelki. Taka wirtualna zabawa motywuje wielu użytkowników do przelewania kwot, właśnie po to, by obserować reakcje camgirls.
Branży porno zawdzięczamy szerokopasmowy Internet. Jakie inne technologie nam dała?
Zacząłbym od kaset wideo. Branża porno poszukiwała dyskretnych metod rozpowszechniania treści, a kasety idealnie realizowały tę potrzebę. Można było je przecież kupić wysyłkowo, a potem obejrzeć w domu na magnetowidzie. W 1979 roku ponad połowa kaset wideo w sprzedaży była filmami pornograficznymi. Ich popularność sprawiła, że technologia VHS trafiła do masowych odbiorców. To z kolei sprawiło, że wzrosła popularność nagrywania własnych erotycznych wyczynów, więc w niedługim czasie ceny kamer wideo spadły. Amatorskie materiały, bez udziału profesjonalnych ekip, nie były jednak jakościowo tak dobre, jak te realizowane w wyspecjalizowanych studiach. Wzrosło więc zapotrzebowanie na rozwój technologii, m.in. tryb autofocus, czy montowania w kamerach lepszych mikrofonów.
Inny przykład to aparat „Polaroid” który dawał możliwość natychmiastowego wywoływania zdjęcia. Jeden z tańszych modeli miał nazwę: „Swinger”, w języku angielskim oznaczającą osobę często zmieniającą partnerów.
Bez pierwszego internetowego striptizu nie powstałby także popularny komunikator Skype. Przedstawiciele branży pornograficznej bardzo często byli technologicznymi innowatorami.
W twojej książce „Klikniesz, kotku?” pada intrygujące zdanie, że jeśli chcesz stworzyć innowację technologiczną, zastanów się, jak ją wykorzysta branża pornograficzna…
Dziś branża porno nie ma już tak wielkiego wpływu na technologię, wystarczy zresztą przeanalizować regulaminy serwisów społecznościowych, które jasno mówią o tym, że treści sugestywnie seksualne są blokowane. Myślę jednak, że branża porno ponownie znajdzie rozwiązanie, niszę, zupełnie tak jak robiła to wcześniej. Dziś żyjemy w czasach rozwoju sztucznej inteligencji, rozszerzonej rzeczywistości, wyszukiwania głosowego i inteligentnych głośników. Kiedy w 2014 roku oglądałem film amerykańskiego reżysera Spike’a Jonze o tytule „Her” („Ona” – polski tytuł) wydawało mi się to bardzo odległą, wręcz nierealną perspektywą. Traktowałem to jako wytwór reżyserskiej wyobraźni, wymyślony świat, nierealny.
Fabuła opierała się na historii samotnego pisarza, który zapoznaje się z nowo zakupionym systemem operacyjnym, mającym zaspokoić wszystkie jego potrzeby. Po napisaniu książki o świecie cyberseksu oraz przeczytaniu kilku innych pozycji o rozwoju technologii i naszej przyszłości nie wydaje mi się to już tak nierealne jak kilka lat temu.
Mamy już seksroboty i VR… Możesz mieć idealną kobietę na wyciągnięcie ręki i wyłączyć ją, kiedy tylko zechcesz. Jak myślisz, czy w przyszłości jest jeszcze miejsce dla seksworkerek?
Myślę, że technologia nigdy nie zastąpi nam drugiego człowieka. Kiedy rozmawiałem z mężczyznami korzystającymi z usług sekskamerek, bardzo często pojawiała się kwestia problemów związanych z budową relacji, bliskości. Seksworkerki oczywiście nie są rozwiązaniem, ale często stanowią dla mężczyzn — szczególnie tych młodych — możliwość zweryfikowania swoich fantazji, wyobrażeń na temat seksu czy budowy własnego ciała. Tu doskwiera ogromny brak edukacji seksualnej. Zamiast pójść do specjalisty, wystarczą dwa kliknięcia i już możemy zadać najbardziej intymne pytanie. Nikt nas nie osądzi. Jest bezpieczna przestrzeń, siedzimy w domu. Zawsze możemy wyłączyć komputer. Robimy to na własnych zasadach, kontrolujemy sytuację od początku do końca.
Seks to nieodłączna część naszego życia. Nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że w przyszłości zniknie to, co z nim związane, także usługi osób pracujących seksualnie. Na pewno ta praca w jakiś sposób się zmieni, tak jak choćby opisuję to w książce na przestrzeni tych 6/7 lat. Co istotne, wraz z rozwojem technologii coraz częściej dostrzegamy, że nieograniczone korzystanie z jej dobrodziejstw spłyca kontakty społeczne. Pandemia, kiedy internet niejako stał się naszym jedynym oknem na świat, sprawiła, że zaczęliśmy dostrzegać, jak istotne są relacje społeczne, czy kontakt z naturą. Zrozumieliśmy jak często jesteśmy przebodźcowani, jak technologia atakuje nas właściwie z każdej strony. Sądzę, że będziemy żyć w pełnej symbiozie, nawzajem się uzupełniając — ale jednak będziemy korzystać z niej bardziej świadomie, także pod kątem płynących z niej zagrożeń.
Pandemia miała wpływ na zmianę branży, ale nie tylko ona… Co się wydarzyło na przestrzeni tych ostatnich 6/7 lat?
W 2014 roku nie istniało pojęcie seksworkingu. Pracę camgirls określano mianem internetowej prostytucji. Kobiety nie miały możliwości budowania społeczności na kontach w socialmediach, produkcji własnego contentu erotycznego, sprzedawania zdjęć, filmów. Wówczas jedyną możliwością była praca w wyspecjalizowanych studiach kamerkowych.
Dziś kobiety mogą pracować w ten sposób, bezpośrednio rejestrując się w poszczególnych serwisach. Zarówno one, jak i klienci, korzystają z możliwości anonimowych transakcji finansowych.
Zmieniły się też motywacje osób wchodzących w ten świat. Kiedy spotkałem się z kilkoma kobietami pracującymi jako camgirls w 2014 roku ich głównym celem było dorobienie sobie na przykład na czesne na studia, wynajem mieszkania, uzbieranie na dany cel. Robiły to anonimowo, chciały zachować prywatność. Dziś dla wielu osób jest to praca. Zresztą to jeden z postulatów seksworkerek, by traktować ich pracę seksualną jako pracę. Osoby wchodzące w ten świat robią to bardzo świadomie, są obecne w tej przestrzeni od lat, rozwijają się, kupując odpowiedni sprzęt zapewniający im lepszą jakość nagrywania, czy streamingu. Zakładają nawet firmy, by rozliczać się z wpływów z internetowej pracy seksualnej. Wiele seksworkerek zabiera także publicznie głos na temat swojej pracy. Ich głos staje się coraz bardziej słyszalny.
Serwisy z pokazami bardzo mocno się w ostatnich latach rozwinęły. Najbardziej znany polski portal tego typu na początku nie oferował nic więcej prócz transmisji publicznych z napiwkami. Dziś bardzo dba się o to, by transmisja odbywała się w czasie rzeczywistym, nie było opóźnień w obrazie lub dźwięku. Wprowadzane są kolejne funkcjonalności, które przyciągają zarówno użytkowników jak i kolejne kobiety chcące zająć się pracą na kamerkach.
Dziękuję za rozmowę i życzę ci, by książka „Klikniesz, kotku?” cieszyła się ogromnym powodzeniem!
Oficjalny opis książki „Klikniesz, kotku?”
Tu nie ma moralności, tu jest czysty interes – mówi Andrzej Gryżewski, seksuolog i psychoterapeuta.
Niektórzy pogardliwie nazywają je żetoniarami, bo za żetony, czyli wirtualną monetę, pokażą dosłownie wszystko. Dostępne są na jeden klik. Zwykłe kobiety. Czyjeś córki, żony, matki, sąsiadki, koleżanki. Jedne ubrane, inne w maskach zakrywających twarze, jeszcze inne topless lub nago. Za wirtualną walutę zrealizują każdą fantazję klienta – byle tylko utrzymać jego uwagę dłużej.
Piotr Zieliński w swoim reportażu „Klikniesz, kotku?” o pracownicach seksualnych daje nam dostęp do świata fantazji, namiętności i podniet tysięcy Polaków. Towarzyszymy camgirls, gdy te siadają przed kamerkami. Czujemy ich emocje, poznajemy motywacje. Zaczynamy rozumieć, dlaczego mężczyźni korzystają z ich usług. Dowiadujemy się, co na temat tego zjawiska mają do powiedzenia seksuolodzy i terapeuci. A na koniec musimy rozstrzygnąć, czy to dziewczyny z trudnych środowisk, dla których sex kamerki to jedyne źródło zarobku, czy wyzwolone kobiety, które traktują pracę seksualną tylko jako pracę i dają mężczyznom zrozumienie – zamiast posądzać ich o perwersje.
Więcej opinii na temat „Klikniesz, kotku?” znajdziesz na LubimyCzytać.pl