Serwisy oferujące seriale, filmy i programy w streamingu zyskały na popularności w czasie pandemii. Kto myśli, że ten rynek jest już podzielony między takich gigantów, jak Netflix, czy Amazon Prime, jest w grubym błędzie. Na świecie coraz popularniejsze są niszowe serwisy streamingowe. Czy niedługo ze streamingiem będzie tak, jak z telewizją, w której coraz chętniej oglądamy kanały tematyczne, a coraz rzadziej – „flagowe”, oferujące mydło i powidło?
Gdy przeczytałem doniesienia serwisu informacyjnego Nikkei o tym, że technologiczny gigant Sony kończy negocjacje w sprawie zakupu amerykańskiego serwisu streamingowego Crunchyroll, zdałem sobie sprawę z tego, jak szybko zmienia się świat internetowych serwisów do oglądania programów na żądanie. I że ta rewolucja niedługo zacznie pukać także do naszych drzwi.
Streaming, czyli dla każdego coś miłego
Czy wiecie, ile japoński gigant jest skłonny zapłacić za kontrolę nad serwisem streamingowym, którego nazwy w Polsce prawie nikt nie zna? Na stole leży nawet 100 mld jenów, czyli prawie… 1 mld dolarów. Crunchyroll jest niszowym serwisem streamingowym, ale trafia do niezwykle lojalnej i oddanej bazy fanów anime. To dość specyficzny rodzaj filmów animowanych, pochodzący z Japonii. Takie produkcje albo się kocha, albo trzyma się od nich z daleka.
Crunchyroll reklamuje się jako największa biblioteka anime na świecie i ma 70 mln członków korzystających z darmowej wersji i 3 mln płatnych subskrybentów. Ten rodzaj kontentu to jeden z kluczowych elementów walki pomiędzy dostawcami usług streamingowych. Netflix też tworzy sojusze ze studiami anime, a według danych branżowej organizacji dwa lata temu rynek takich produkcji był warty 21 mld dolarów.
Zostawmy jednak anime na boku. Ta transakcja jest tylko przykładem tego, jak bardzo zróżnicowany robi się rynek serwisów streamingowych. Pandemia oczywiście zrobiła swoje. Ludzie zamknięci w domach na kwarantannach szukają sposobu na rozrywkę i sięgają po piloty do telewizorów, gapią się w ekrany laptopów, albo uruchamiają strumień wideo na smartfonach.
Najpopularniejsze serwisy bazują oczywiście na płatnych subskrypcjach, jak Netflix i HBO. Użytkownik płaci określoną sumę i ma dostęp do całej biblioteki. Innym sposobem jest wykupienie danego tytułu na określony czas lub oglądanie bezpłatnie, ale z reklamami. Niezależnie od modelu płatności – na streaming w czasie pandemii wydajemy coraz więcej pieniędzy.
Pamiętaj o subskrypcjach
Jeśli ktoś się rozpędzi, zachłyśnie zbyt mocno usługami VOD, to może łatwo przeholować z subskrypcjami. To co jest mocną stroną streamingu, czyli możliwość wyboru, szybko może okazać się przekleństwem, bo jednak wolelibyśmy wszystko mieć w jednym miejscu, a mamy porozrzucane w kilku płatnych serwisach. W jednym jest sport, w drugim filmy, w trzecim seriale, w czwartym stand-upy, czy kreskówki… Jest w czym wybierać.
Z danych firmy Gemius/PBI opublikowanych przez portal Wirtualnemedia.pl wynika, że w zeszłym miesiącu przeglądarkowego Netfliksa odwiedziło 5,4 mln polskich internautów. Dalej uplasowały się Player.pl, WP.pl VOD, CDA Premium, TVP VOD i HBO GO.
Cennik Netfliksa zaczyna się od 34 zł, najtańszy pakiet start w Playerze kosztuje w promocji 10 zł, w Wirtualnej Polsce minimum to 9,99 zł. Canal+ przez internet kosztuje 50 zł miesięcznie. Polski rynek jest jednak dość ubogi w porównaniu z amerykańskim. Tam można wrzucić „do strumienia” znacznie więcej pieniędzy, szczególnie jeśli ktoś ma szerokie zainteresowania.
Skomplikowaniu sytuacji sprzyja też to, że na rynku serwisów ze streamingiem wideo jest coraz ciaśniej. Każdy dostawca chce się wyróżnić, każdy chce mieć coś na wyłączność, każdy wreszcie chce odzyskać to, co jest jego własnością, a co być może wcześniej zbyt łatwo wypuścił w ręce konkurencji.
Przykładem jest słynny serial „Przyjaciele”, który brylował w Netfliksie, ale jako własność WarnerMedia został przeniesiony do HBO Max. Powoli więc zbliżamy się do takiego momentu, w którym potrzebna będzie specjalna nawigacja, żeby połapać się co gdzie warto zobaczyć. To już się zresztą dzieje.
Gdzie znajdziesz wszystko? Już nigdzie
„Coraz trudniej jest ustalić, gdzie co miesiąc wydawać pieniądze. Wybieramy między sportem na żywo, filmami, oryginalnymi programami telewizyjnymi, wiadomościami, a żadna usługa nie oferuje wszystkiego” – pisze Julia Alexander z serwisu technologicznego The Verge.
Portal stworzył więc dla swoich czytelników przewodnik po pogmatwanym świecie streamingu. Wymienia zalety każdej usługi, koszty, topowe seriale i urządzenia, na których można uruchomić serwis.
I tak, jeśli przeciętny amerykański konsument chce mieć dostęp do podstawowego pakietu Amazon Prime, a do tego chciałby wypróbować nowy Apple TV+, skorzystać z CBS All Access, nie rezygnować z „Mandaloriana” na Disney+, no i oczywiście mieć dostęp także do streamingowych klasyków, jak Netflix, Hulu, czy HBO Max, to potrzebuje – weźmy kalkulator – jakieś 60 dolarów miesięcznie. I to w wersji absolutnie najtańszej, z reklamami wyświetlanymi w niektórych serwisach.
Full opcja byłaby znacznie droższa. Nie dostaje się przecież żadnej zniżki za to, że trzeba rozrysować sobie na kartce mapę nawigowania po różnych usługach, albo stworzyć harmonogram oglądania. W tym wszystkim trzeba też uważać na to, żeby nie zatracić się całkowicie w streamingu, ale o tym pisała już Natalia w tekście „Netflix cię rozrywa? Uważaj na binge-watching”. Przeczytajcie koniecznie.
Strumień? Raczej ocean…
Z pomocą bezradnym użytkownikom przyszedł także portal Cnet, który pokusił się o ranking serwisów streamingowych. Opcje wymienione w pierwszej dziesiątce znam, przy drugiej też się jeszcze jakoś się orientuję, w kolejnych rozpoznaję pojedyncze nazwy, ale nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak 97-ty na liście Dove Channel, czy zajmujący setne miejsce Klowd TV.
Serwis TVLine pisał swego czasu, że do tej pory na amerykańskim rynku można było mówić o „Big 3” (Netflix, Hulu i Amazon Prime), ale kolejni trzej gracze dołączyli do gry (Apple TV+, Disney+ i HBO Max). Portal stwierdza, że mało prawdopodobne jest, żeby użytkownicy zdecydowali się subskrybować pakiet sześciu usług i do tego dokupili jakieś niszowe.
Pyta więc czytelników: jaki macie plan? Potrzeba jest matką wynalazków, więc nie dziwi to, że w sieci pojawiają się serwisy informacyjne pomagające odnaleźć się w skomplikowanej rzeczywistości fanów streamingu. Jednym z nich jest The Streamable, na którym można przeczytać wszystko – od testów sprzętu i informacji o nowościach w ofertach, po przegląd VPN-ów, bo przecież niektóre usługi ciągle są ograniczone do określonych krajów.
A Netflix ciągle wysyła DVD
Być może przyszłością branży są narzędzia podobne do Reelgood, który opisywany jest jako hub agregujący ofertę z różnych amerykańskich i brytyjskich serwisów streamingowych.
Streaming niedługo wyprze tradycyjną telewizję? Cóż, potentat streamingu Netflix ciągle dostarcza klientom… płyty DVD z filmami i – co zrozumiałe – robi to pocztą tradycyjną. Z takiej usługi był znany przed zmianą modelu biznesowego. Magazyn „Wired” informuje, że ma 2 mln takich subskrybentów.
Swoją drogą, czy macie w okolicy jeszcze jakieś wypożyczalnie filmów na DVD? Jak kiedyś opowiecie dzieciom, że tak się oglądało wideo, to popatrzą na was jak na ludzi z innej planety.
Przeczytaj także: Kina, teatry i muzea tylko w wersji online
Zdjęcie główne: Photo by Rachit Tank on Unsplash
Przecież Friends są na Netflix