Biomass będzie co kilka miesięcy wrzucał do sieci dokładną, kolorową mapę lasów. To będą twarde dane. Kto odważy się jeszcze w radzie gminy klepnąć „drobne przerzedzenie” i udawać, że nikt nie zauważy? Jak długo firmy chwalące się neutralnością węglową przetrwają zderzenie z pikselami pokazującymi znikające połacie zieleni wokół ich „zielonych” inwestycji? I wreszcie – co zrobimy my sami, gdy zobaczymy, że w naszym ulubionym kawałku lasu ubyło więcej drzew, niż byśmy chcieli przyznać? Jak misja Biomass może zmienić leśną kulturę Polski (i świata)?
Misja Biomass rusza na ratowanie lasów. Jak to działa?
Zacznijmy od tego, dlaczego to w ogóle ważne. Bo lasy są największym naturalnym magazynem dwutlenku węgla, jaki mamy pod ręką. Kiedy rosną, „zasysają” CO₂ niczym domowy odkurzacz okruszki. Kiedy je wycinamy lub gdy płoną, cały ten gaz wraca do powietrza. Problem w tym, że nikt do tej pory nie wiedział dokładnie, ile tych „zielonych pieniędzy” przechowujemy na naszej planecie. Naukowcy mieli tylko wyrywkowe (lokalne) pomiary z ziemi lub zdjęcia z satelitów optycznych, które – choć kolorowe i ostre – nie potrafią zajrzeć głębiej niż do górnych gałęzi.
Biomass robi to inaczej. W miejscu aparatu ma gigantyczną antenę radaru pracującego w paśmie P, czyli na długich falach radiowych, które przechodzą przez korony niczym rentgen i odbijają się dopiero od grubych, mięsistych pni. Siła tego echa zdradza, jak dużo drewna – a co za tym idzie, ile związanego węgla – stoi pod spodem. Piksel na mapie obejmuje obszar wielkości dwóch boisk piłkarskich. To zbyt mało, żeby rozpoznać pojedyncze sosny, ale dokładnie tyle, ile trzeba, żeby co pół roku wykonać globalny remanent lasów na całym świecie – nawet tych najbardziej niedostępnych.
Każde takie skanowanie to potop danych. W ciągu doby radar wygeneruje ogrom danych w postaci zer i jedynek. O to, by ten strumień informacji nie skończył jako niezrozumiały ciąg znaków, zadba segment naziemny PDGS – komputerowe serce misji. i tu do gry wchodzi – uwaga – polski akcent całej operacji.
Polacy w sercu misji Biomass: Koniec niezauważalnych wycinek? Lasy „pod ochroną”
Inżynierowie z krakowskiego oddziału GMV od 2014 roku układali plan lotu satelity i stworzyli dwa programowe „tłumacze”. Pierwszy, procesor L0, czyści i porządkuje dane, drugi – Orbit and Attitude Processor – pilnuje każdego drobnego ruchu statku, tak by można było nanieść poprawki geometryczne i kalibracyjne. Dzięki temu to, co na początku wygląda jak szum, zamienia się w czytelną mapę biomasy. Dla polskiej branży kosmicznej to awans porównywalny z awansowaniem rezerwowego grajka do pierwszego składu reprezentacji.
Po stronie pieniędzy i geopolityki również dzieje się coś niezwykłego. ESA zapowiedziała, że wszystkie mapy będą udostępnione bezpłatnie, w modelu open data. Każdy naukowiec, startup, gmina czy NGO będzie mógł pobrać pliki i w pięć minut zobaczyć, jak zmienił się las w jego regionie. Dla firm, które sprzedają offsety węglowe, to rewolucja: zamiast liczyć na deklaracje plantatorów, będą mieli twardy, aktualizowany co pół roku dowód, ile węgla tak naprawdę siedzi w konkretnym hektarze.
Dla rządów to rodzaj finansowej wagi kuchennej. Kiedy polityk obieca „posadzimy sto milionów drzew”, kilka lat później da się to zweryfikować, a ewentualne różnice widać czarno na białym, nie w tabelce Excela, tylko na kolorowej mapie, którą prawdopodobnie będzie potrafił obsłużyć uczeń z podstawówki. A to nie jest jedyny bonus. Fale radaru łapią też zmiany w wilgotności gleby i grubość pokrywy śnieżnej. Wynik? Dokładniejsze prognozy powodzi, szybsze ostrzeżenia przed suszą, lepsze zarządzanie odśnieżaniem i budżetem drogowym. W pewnym sensie Biomass to nie jednozadaniowy satelita, a kilka narzędzi w jednym metalowym pudełku.
Oczywiście, misja ma swoje ryzyka. Gwałtowne burze słoneczne potrafią zrobić z elektroniką to, co spięcie w domowej instalacji ze starym laptopem. Projektanci wypełnili jednak system zapasami i tarczami z aluminium. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, satelita będzie zbierał dane przez pięć lat, a paliwa w zasobniku ma nawet na dłużej.
Czy efekty pracy kosmicznego leśniczego odczujemy również w Polsce?
Co nam to da tu, nad Wisłą? Choć polskie lasy są nieźle zmapowane, wciąż brakuje informacji o tym, jak zmienia się masa drewna, a więc i magazyn węgla. Biomass może pomóc szybko wykrywać szkody po nawałnicach, choroby świerków czy nielegalne wyręby – wystarczy porównać dwie półroczne paczki danych. Jeśli Lasy Państwowe zdecydują się użyć tych map w praktyce, będziemy planować odnowienia nie „na oko”, tylko z zamysłem i precyzją. To z kolei staje się argumentem w Brukseli, gdy walczymy o fundusze na ochronę przyrody albo zalesianie terenów poprzemysłowych.
Na poziomie konsumenta zmiana będzie mniej spektakularna, ale realna. Skoro bank potrafi dziś pokazać w apce, ile CO₂ generujesz zakupami, równie dobrze za kilka lat może podpowiedzieć, jaką część twojego śladu węglowego neutralizują lasy w twoim powiecie. A jeśli gmina planuje wycinkę pod nową drogę, wskaźnik w apce zapłonie na czerwono i trudniej będzie zignorować protesty.
W tym wszystkim najbardziej cieszy fakt, że europejska technologia kosmiczna – z polskim wkładem – pracuje nie po to, żeby serwować nam ładne tapety z ziemi na smartfony, lecz po to, by dostarczyć liczb, które mogą przesądzić o naszej klimatycznej przyszłości. Biomass to pierwszy na świecie tak ambitny „licznik drzew”, który ma szansę zamienić „gdybanie” w rozsądną analizę twardych danych. Jeśli jesteśmy poważni w planach ograniczenia globalnego ocieplenia do 1,5 °C, potrzebujemy właśnie takich kosmicznych leśniczych.
Czytaj też: Ludziom Trumpa przeszkadza wiedza? Wikipedia na celowniku
Co dalej? Kiedy sami będziemy mogli sprawdzić, jak trzymają się polskie lasy
Przez kilka pierwszych tygodni kontrolerzy z centrum ESA będą traktować satelitę jak nowy samochód prosto z salonu: delikatnie, z pełną diagnostyką, sprawdzając wszystkie czujniki. Potem radar przejdzie na tryb „pełną parą” i zacznie wysyłać mapy, które – zanim trafią do internetu – Polacy z GMV przepuszczą przez swoje procesory. Pierwsze, jeszcze surowe dane mają być dostępne już za kilka miesięcy, natomiast szczegółowa, skalibrowana baza pojawi się w 2026 roku. Kiedy wszystkie piksele się zsumują, dostaniemy najdokładniejszą księgę wieczystą dla światowych lasów, jakiej jeszcze nie było. I w końcu zobaczymy, ile zielonego kredytu węglowego zostało nam do wydania – zanim wygasną naturalne raty rosnących drzew.
Kosmiczny „leśniczy” już szykuje pierwsze raporty, a era myślenia „nie widać, więc nie ma problemu” właśnie się kończy. Od teraz każdy hektar lasu będzie mieć swojego cyfrowego świadka, a wiedza o wycinkach i pochłanianiu CO₂, stanie się informacja dla wszystkich, jak prognoza pogody. Pozostaje tylko pytanie, czy wykorzystamy te dane, by naprawdę chronić zielone płuca planety, czy ograniczymy się do kolejnych memów o ratowaniu Ziemi?
Źródło zdjęcia tytułowego: ESA
Weź udział w dyskusji i zostaw komentarz poniżej! Dziękujemy:)