Ostatnie lata nas nie rozpieszczają. Do pandemii dołączyła wojna i globalny kryzys ekonomiczny. W tle trwający i coraz bardziej zauważalny kryzys klimatyczny. Gdyby to był film, oczekiwalibyśmy superbohatera, który wybawi nas z opresji. Niestety nie jest to film a zwyczajne życie. Mimo to wiara w zbawicieli wciąż jest silna. Longtermizm staje się nową religią z Doliny Krzemowej.
Longtermizm jest modnym trendem i ruchem filozoficznym „postępowej” elity Zachodu. Zbiór przekonań głoszący, że kluczowym zadaniem naszych czasów jest pozytywny wpływ na przyszłość ludzkości (przy czym chodzi o przyszłość ekstremalnie długofalową: o kolejne tysiące, miliony, może nawet miliardy lat) ma swoich akolitów wśród techokratów tego świat.
O ile za pierwszych „długodystansowców” uznaje się Alberta Einsteina czy Bertranda Russella, to dziś gwiazdami ruchu są Elon Musk, współzałożyciel Facebooka Dustin Moskovitz, a także skompromitowany, upadły gwiazdor kryptoświata Sam Bankman-Fried. Poztywnie o idei longtermizmu wypowiadał się także CEO Mety Mark Zuckerberg czy izraelski historyk Yuval Noach Harari. Ich filozoficznym guru są m.in. filozofowie William MacAskill i Nick Bostrom.
Longtermizm stał się modnym tematem w globalnych tytułach takich jak „Time”, „The Economist”, „The New York Times” czy „New Yorker”, a także styczniowy, bieżący numer miesięcznika „Znak” wziął na tapetę zagadnienia związane z „długofalową troską o przyszłe pokolenia”.
Przyszłość jest teraz
Filozofia longtermizm stawia na pierwszym miejscu przyszłość. Longtermizm zakłada, że myślenie o wyzwaniach, przed którymi możemy stanąć w ciągu naszego życia, które mogą mieć wpływ na całą trajektorię cywilizacji. Idąc za tym tropem myślenia longtermiści podejmują (bądź postulują) działania, które przyniosą korzyści nie tylko obecnemu pokoleniu, ale wszystkim przyszłym pokoleniom. Ich argumenty opierają się na prostym założeniu, że ludzie przyszłości mają znaczenie. Plastycznie rzecz ujmując świat nie jest grobem martwych pokoleń, ale kolebką przyszłych populacji.
Troska o skutki zmian klimatycznych, radioaktywnych odpadów nuklearnych i wyczerpywania się zasobów to swoistego rodzaju obowiązek i dług wobec przyszłych pokoleń. Mówiąc obrazowo: „długodystansowcy” chcą zapobiec ludobójstwom, wojnom czy kryzysom z przyszłości. Wierzą, że mają narzędzie i wiedzą, jak czynić świat lepszym.
Jednym z elementów działań zwolenników longtermizmu jest tzw. efektywny altruizm zakładający przekazywanie 10 proc. dochodów na efektywne cele charytatywne zorientowane na przyszłość. Może to być budowa systemów nawadniania pól, ale też pierwsza ludzka kolonia na Marsie.
Altruizm czy egoizm
Wszystko brzmi świetnie, ale jak zawsze diabeł tkwi w szczegółach, a konkretnie w bohaterach i opowieściach o nich. Jak przekonuje Agata Sikora na łamach „Znaku” w tekście „Musk, Móc, chcieć, musieć” zbyt łatwo wierzymy w opowieści o superbohaterach, którzy uratują świat. Musk ma być Tonym Starkiem, Iron Manem naszych czasów. Wierzymy w opowieści, nie sprawdzając podszewki historii.
Elon Musk wierzy wielokrotnie mówił o tym, że chce zbawić ludzkość. Przekonywał, że jeśli się staniemy się gatunkiem międzyplanetarnym to unikniemy katastrofy. Odpowiedzią na bieżące problemy świata jest eksploracja kosmosu. Musk twierdzi wręcz, że już wkrótce „niemal każdego” będzie stać na lot na Marsa. Bilety mogą kosztować jedynie… 100 tys. dolarów.
Piekielna ideologia
O ile wręcz longterminizm ma solidne altruistyczne podstawy, to „oddanie” go w ręce technokratów sprawi, że zapobieganie przyszłym katastrofom może przynieść urodzaj klęsk tu i teraz. Technokraci tacy jak Musk czy Bankman-Fried mają powiem w nosie instytucje, państwa, umowę społeczną i wszelkie regulacje nazywają przeszkodzami. Chcą zbawiać świat na siłę, a dobrze wiemy, co jest dobrymi chęciami wybrukowane.
Dobrze, jeśli chodzi tylko o „tryb zbawiciela”, gorzej, jeśli za altruistycznym gadaniem stoi cynizm. CSR i PR bowiem to potężne narzędzia w rękach korporacji. Pozwalają odwracać uwagę od realnych problemów „tu i teraz” na rzecz wizji „tam i kiedyś”. Świetnym przykładem jest działanie jeden z globalnych firm sprzedających znany napój gazowany (nie wymienię nazwy, bo nie chcę procesu). Firma ta przekonuje, że walczy o lepszą planetę, chwali się recyklingiem, ale w międzyczasie prywatyzuje dostęp do wody pitnej.
Co ciekawe nawet jeden z papieży longtermizmu, czyli wspomniany już Nick Bostrom, jest zdania, że zanim zajmiemy się problemami z przyszłości, trzeba rozwiązać teraźniejsze. Słusznie zauważa w rozmowie z Kacprem Kowalczykiem w „Znaku”, że uniknięcie katastrof, które już się dzieją, pozwoli zająć się problemami, które dopiero się pojawią.
Ludzkość tak, ludzie nie
Zasadniczo można longtermizm porównać do religii. Podobnie jak Kościół katolicki, także apostołowie longtermizmu mówią o lepszym świecie w przyszłości. Sęk w tym, że traktują ten współczesny jak folwark a obecne społeczeństwo jak inwentarz do zagospodarowania. Podobnie jest z Muskiem, Friedem-Bankmanem czy Bezosem. Na plecach maluczkich budując fortuny, które rzekomo mają zbawić świat. Musk zmusza do kultury zapierdolu w imię idei, Bezos lata w kosmos mówiąc, że to „przyszłość ludzkości”, bo pracownicy jego magazynów sikają do butelek, Fried-Bankman okradł zaś frajerów, by łaskawie oddać 10-proc. zysku na potrzeby ludzkości. Altruizm czy inwestycja?
Jak zauważył Tomasz Kozak na łamach Krytyki Politycznej, „organizacje kojarzone z longtermizmem skutecznie pozyskują dotacje. Podobno zakumulowały już 46 miliardów dolarów, a longtermiści awansują na wysokie pozycje w administracji prezydenta Bidena”.
Warto także zwrócić uwagę na kolejny paradoks. Longtermizm zakłada, że nie powinno się hamować rozwoju i postępu, choć dziś dobrze wiemy, że idea nieograniczone rozwoju i ciągłego wzrostu jest szkodliwa.
Ponadto longtermiści zakładają, że współcześni ludzie powinni się bardziej poświęcać na rzecz przyszłych pokoleń. Sami długodystansowcy pokazują jak to oddają pieniądze na rzecz wspólnoty. Tyle że łatwo to robić, gdy się jest miliarderem, gorzej, gdy żyje się na granicy ubóstwa.
Myśleć o przyszłości, ale bez orantu
Oczywiście nie twierdzę, że długofalowe strategie nie są ważne. Problem w tym, gdy realne racjonalne działanie staje się czymś na kształt religii. Nowy kult i nowy mesjasz, dajmy na to Musk, może być szkodliwy społecznie jak stare wyzwania. Ideologizacja praktycznego działania zawsze wiedzie na manowce.
Każda futurologia, która twierdzi, że posiada wiarygodny wgląd w tak daleką przyszłość, bałamuci siebie i innych. Do poprawy życia na Ziemi, tu i teraz, nie wiedzie żadna droga na skróty. Nie ma świętego Graala, nie ma Lancelota. Są mniej lub bardziej błyskotliwy ludzie, nie bogowie.