Wyobraź sobie, że pytasz swoją ciotkę o wszystko. Jak inwestować, jak chować dzieci, gdzie kupić mieszkanie, jak głosować. Czy są zmiany klimatyczne, jaki pracodawca jest dobry, czy się szczepić, czy nie? Zrobiłbyś tak? A robisz. Korzystasz z Google. Szansa na to, że informacje, które dostaniesz są obiektywne wynosi mniej więcej zero. Algorytm to sposób przedstawiania wyników na zapytanie i nigdy jego założenie nie polegało na tym, aby treści o najlepszych źródłach miały pierwszeństwo. Słowem – nigdy nie chodziło o to, aby jakościowa wiedza została dostarczona. To zresztą nie dziwi. Wyszukiwarka Google to prywatny interes, który ma generować wynik finansowy, a nie budować lepszy świat. A co jeśli ci powiem, że zmiana wyszukiwarki może się przyczynić do polepszenia stanu zdrowia? Do lepszych wyników finansowych? Jak? Po prostu, przestaniesz otaczać się bzdurami. To wystarczy na początek.
Twój obraz świata za pięć złotych
Pewnie słyszeliście o SEO? Należę do grupy ludzi, która SEO nie trawi. Zanim SEO stał się popularne, to jakość wyszukiwań Google była milion razy lepsza. Odkąd SEO stało się podstawą indeksacji treści, wyniki wyszukiwań pozostawiają wiele do życzenia. Spróbuję to wyjaśnić.
W sieci są sklepy, blogi, serwisy informacyjne, serwisy aukcyjne, które walczą o odwiedziny, czyli ruch. Używają do tego różnych metod, ale jedną z najważniejszych są treści SEO. Czyli teksty, poradniki, porównania, recenzje i wszelkiej innej maści publikacje pisane wedle zasad SEO. Wszystkie one muszą zawierać tak zwane słowa kluczowe, czyli frazy po których się szuka się treści w sieci. Wyszukiwarka sprawdza: ile jest słów kluczowych jest w twoim materiale.
Pytasz o witaminę C lewoskrętną i mimo, że takowa nie istnieje, to dostajesz morze wyników ze sklepów. Pytasz o objawy kaszlu u dziecka, dostajesz trzy i pół miliona wyników. A myślałeś kiedyś, kto pisze te teksty, które są dla ciebie źródłem wiedzy? Rozczaruję cię. Każdy. Większość z nich studenci, którzy biorą 5-7 zł za tekst. Tak zwani specjaliści SEO piszą o wszystkim. Możesz zamówić teksty o macierzyństwie, lotach kosmicznych, kosmetykach. Możesz zlecić teksty o produkcji alkoholu, utrzymaniu samochodu, czy poradniki jak zainstalować aplikację. W większości nikt z nich nie ma żadnego doświadczenia w żadnym z tematów, ani wiedzy. Teksty są więc pisane jako zlepek informacji z sieci, powielone z innych serwisów. Dlatego jak mogłeś zauważyć, większość wyników wyszukiwań może budzić twoje zdziwienie. Warunek do pisania tekstów SEO jest tylko jeden: masz nie robić błędów ortograficznych. To, żeby teksty niosły za sobą wiedzę nie interesuje absolutnie nikogo. Można przecież napisać wszystko.
Model SEO zdobywa świat. I umysły
To co jest istotne, to fakt, że tekstów bzdur będzie przybywać. Piszą już nie tylko apteki internetowe, serwisy aukcyjne oraz sklepy e-commerce. Piszą wszyscy. Dla przykładu – duże marki mają pieniądze na to, aby ich teksty były pisane przez autorów posiadających wiedzę (np. producent mleka dla dzieci zapłaci dobrej położnej za porady dotyczące żywienia dzieci). Ale małe marki, nieduże sklepy, wszelkiej maści dietetycy, czy trenerzy zwyczajnie tych pieniędzy nie mają. Więc zlecają studentowi po polonistyce (w najlepszym wypadku) pisanie o keto dietach, rozwoju biznesu oraz flipach na mieszkaniach.
Internet więc tonie – a za chwilę będzie się wręcz przelewał – od pseudo wiedzy w każdym możliwym temacie. Zresztą temat pseudo wiedzy dla wielu jest całkiem niezłym źródłem przychodu. Możesz sprzedać suplementy diety, szkolenia, albo zorganizować ludzi do swojego projektu na krypto. Mówiąc krótko i wprost: „Internetowi” opłaca się działanie mało etyczne. Im więcej szarlatanów, pseudo sklepów, „polskich Eleonów Musków” za którymi biegną tłumy z oszczędnościami, tym więcej reklam, promocji, sprzedaży. A tego potrzebuje BigTech. Reklam, klików, przychodów.
Jak wyszukiwanie zmienia nasz mózg? Poznaj Extended Mind
Dwadzieścia lat temu odpowiedzi na pytania szukano albo w książkach albo u znajomych. Kilka lat temu Academic Earth opublikowało badania, które pokazało jak samo korzystanie z wyszukiwarki Google zmienia nasz mózg. Warto dodać, że chodzi o sam mechanizm – a nie treści – jako rezultat wyszukiwania. Eksperyment pokazał, że zapamiętujemy znacznie mniej informacji niż wcześniej.
Google stał się zewnętrznym dyskiem twardym i zwyczajnie nie kodujemy już części wiedzy. Neuroobrazowanie aktywnych internautów wykazało dwukrotnie większą aktywność w korze przedczołowej niż u ludzi, którzy sporadycznie korzystają z internetu. Ta część mózgu zarezerwowana jest do pamięci krótkotrwałej i szybkiego podejmowania decyzji. Nasze mózgi stały się predysponowane do zapomnienia tego, czego szukamy. Czyli nie uczymy się.
Informacje oraz doświadczenia, które zostają zakodowane w naszej pamięci długotrwałej są podstawą naszej inteligencji. Amerykańskie szkoły bazując na tej wiedzy zaczęły uczyć jak korzystać z wyszukanych informacji. Zresztą jeśli mówić o zmianach w zapamiętywaniu informacji: warto przypomnieć eksperyment dotyczący smartfonów, który krąży po sieci. Jeden z prelegentów pyta swoich słuchaczy, czy mogą wymienić numery telefonów do swoich znajomych. Jeszcze kilkanaście lat temu prawie każdy był w stanie to zrobić bez problemu. Dzisiaj tego prawie nikt nie potrafi. Mamy inaczej zapisane kontakty, inaczej korzystamy z telefonów. Nie ma już potrzeby zapamiętywania numerów i w dużej mierze straciliśmy tę zdolność.
Jest ogrom badań pokazujących, że samo korzystanie z wyszukiwarki bezpośrednio łączy się z pracą naszego mózgu. Część z nich pokazuje, że samo korzystanie z takiej ilości informacji podczas wyszukiwania nie jest zwyczajnie optymalne dla naszego zdrowia psychicznego. Człowiek nie został stworzony do tego, żeby przeszukiwać tysiące stron w poszukiwaniu informacji. Co jeśli Google Search staje się przedłużeniem, rozszerzeniem naszego mózgu? To nie jest odosobniona teoria. Wielu naukowców twierdzi, że proces się rozpoczął. Stajemy się częścią ekosystemu wyszukiwania. Jesteśmy częścią Google jako społeczeństwo informacyjne. Przy czym trzeba pamiętać, że ten zewnętrzny magazyn z którego korzystamy nie jest nasz i nie podlega naszym regułom poznawczym. Zupełnie jakbyśmy podłączyli cały świat do jednego źródła danych, które jest organizowane w mało transparentnych warunkach.
Google, czyli dziwna biblioteka wiedzy
W momencie wyszukiwania dowolnego zapytania Google serwuje odpowiedzi na zadane pytania. Robi to korzystając z innych serwisów. Jakiś czas temu Google zaczęło umieszczać swoje produkty nad innymi przy wynikach zapytania. Doprowadziło to do wielu procesów, grzywien oraz regulacji na świecie. Wiele stron internetowych twierdziło, że pojawienie się produktów Google ponad innymi kompletnie zabiło ich przychody. Technologia nazywa się Markup. Dzięki niej od razu po zapytaniu często widzisz produkt, mapę, czy opis restauracji w zasobach wyszukiwarki. Poprzez śledztwo Komisji Europejskiej dowiedzieliśmy się, że działanie nie było przypadkowe. Z maili pracowników Google wynikało, że wyświetlanie swoich produktów ponad innymi przełożyło się na ruch produktach Google. Problem jest dość istotny biorąc pod uwagę, że w USA 9 na 10 wyszukiwań w odbywa się przez Google.
Sally Hubbard, ekspert ds. firm antymonopolowych i technologicznych z Open Markets Institute, powiedziała, że decyzje Google w zakresie wyszukiwania mają ogromne konsekwencje.
Wyobraź sobie, że idziesz do biblioteki, a katalog kart wybiera książkę, którą chcesz kupić, na podstawie tego, co sprawia, że biblioteka ma najwięcej pieniędzy
Sally Hubbard, Open Markets Institute
„Google zarabia najwięcej pieniędzy, gdy na dłuższą metę może uzależnić osoby wyszukujące od swojej platformy” – miał powiedzieć Rand Fishkin, analityk wyszukiwarek i częsty krytyk Google. „Google stara się nauczyć cię, żeby nie wchodzić na Genius.com, nie wchodzić na TripAdvisor, nie wchodzić na stronę restauracji, po prostu przyjdź do Google. Zawsze przyjdź do Google” – mówi w jednym z wywiadów.
Te zmiany, czyli przestawienie wyników wyszukiwania mają kolosalny wpływ na zakres informacji jakimi się otaczasz. Mogą przełożyć się oczywiście też na efekt biznesowy. „Google pomogło zbudować darmowy internet. A teraz pomagają zdemontować to, co zbudowali” – powiedział Chris Cummings, dyrektor generalny Curiosity Media. Firmy, która jest właścicielem witryny tłumaczeń SpanishDict.com. Strona zapewnia bezpłatne tłumaczenia, wiele napisanych przez lingwistów i tłumaczy. Projekt oczywiście jest wspierany reklamami i potrzebuje ruchu internetowego, aby przetrwać. Cummings powiedział, że przez lata projekt rósł wraz z rozwojem Google. Ale potem Google zaczął dawać pierwsze miejsce w wyszukiwaniach Tłumaczowi Google, który jest zautomatyzowany i prosi użytkowników o poprawki.
Wiedza od wujka Google najważniejsza
Śledztwo Wall Street Journal wykazało, że Google manipulowało algorytmami wyszukiwania w niepokojący sposób. Głównym zabiegiem było nadawanie priorytetu dużym firmom przed mniejszymi. Do tego usuwanie wyników autouzupełniania, które dotyczą drażliwych tematów, takich jak imigracja i aborcja, a nawet jawne umieszczanie niektórych stron internetowych na czarnej liście.
W jednej z takich zmian w algorytmach wyszukiwania Google usługa kierowała użytkowników wyszukiwania do bardziej znanych firm niż mniej znanych – donosi Wall Street Journal. Ta zmiana pomogła zwiększyć udział sklepu Amazona w wynikach wyszukiwania.
W innym przykładzie w cytowanym w raporcie, wyniki wyszukiwania autouzupełniania dla wrażliwych tematów zostały zastąpione bezpieczniejszymi wynikami niż te znalezione w konkurencyjnych wyszukiwarkach, takich jak Yahoo, Bing i DuckDuckGo.
Rzecznik Google powiedział w związku z raportem WSJ, że „zawiera on szereg starych, niekompletnych anegdot, z których wiele nie tylko poprzedzało nasze obecne procesy i zasady, ale także daje bardzo niedokładne wrażenie, w jaki sposób podchodzimy do tworzenia i ulepszania wyszukiwarki. Przyjmujemy odpowiedzialne i oparte na zasadach podejście do wprowadzania zmian, w tym rygorystyczny proces oceny przed wprowadzeniem jakichkolwiek zmian – coś, co zaczęliśmy wdrażać ponad dekadę temu”.
Ile w tym prawdy? Pewnie tyle co w tekstach SEO.
źródła
https://www.cnbc.com/2015/06/29/google-manipulates-search-results-according-to-study.html
https://novakdjokovicfoundation.org/how-does-google-affect-the-way-we-learn/
(…)Odkąd SEO stało się podstawą indeksacji treści, wyniki wyszukiwań pozostawiają wiele do życzenia.(…)
Tak idiotycznego stwierdzenia jeszcze nie widziałem… SEO to praktyki wpływające na indeksację, a nie jej podstawa!!!
Pokaż mi jedną strategię SEO, która nie uwzględnia stworzenia treści dedykowanych. Są całe serwisy składające się z spam tekstów tylko.
Robi się coraz zabawniej… równie dobrze można twierdzić, że podstawą handlu międzynarodowego są wojny walutowe. A żeby wybić coś do rejonów wyników wyszukiwań (max 3 pierwsze strony), gdzie zatrzymuje się lwiej części internautów, na spamtekstach to trzeba mieć zaplecze godne Olgino.
Swoją drogą warto wspomnieć, że przysłowiowe Google opiera się na Google Rank, które przynajmniej teoretycznie miało wyregulować SEO z zada…
Niestety, o ile intencje wydają się dobre, to rzuca się w oczy że żyjesz we własnej bańce.
„Algorytm to sposób przedstawiania wyników na zapytanie i nigdy jego założenie nie polegało na tym, aby treści o najlepszych źródłach miały pierwszeństwo.”
A kto w takim razie definiuje, jakie źródło jest najlepsze? Załóżmy, że najlepszymi źródłami są firmy X, Y, Z i wyniki zawierające nawiązania do tych źródeł, będą na pierwszych miejscach. Wiesz jak działa wolny rynek? Działa w taki sposób, że firmy X, Y, Z z wysokim prawdopodobieństwem czerpałyby korzyści finansowe, żeby przedstawiać informacje zgodnie z intencjami strony która by płaciła za to.
„Należę do grupy ludzi, która SEO nie trawi. Zanim SEO stał się popularne, to jakość wyszukiwań Google była milion razy lepsza.”
Jakie to były czasy? Praktyki manipulacji wynikami wyszukiwania miały początek w Polsce myślę w 2004–2007 roku. Tylko wtedy manipulacja polegała na tym, że masz totalnie niskiej jakości podstronę z toną spamerskich backlinków, a na dole strony „Lista słów kluczowych pod wyszukiwarki” i ogromna lista keywordów.
Obecnie Google rozwija się z miesiąca na miesiąc i wprowadza dużo usprawnień żeby podrzucać jak najlepsze wyniki wyszukiwania.
„Pytasz o witaminę C lewoskrętną i mimo, że takowa nie istnieje, to dostajesz morze wyników ze sklepów.”
Ale czyja to wina? Google to wyszukiwarka, ludzie szukają witaminy C lewoskrętnej, to stara podrzucić się wyniki wyszukiwania najlepiej dopasowane pod intencje użytkownika. Masz żal o to, że wyszukiwarka nie jest w stanie sprawdzić każdego faktu na stronie (w każdej dziedzinie świata!) zanim podrzuci wynik?
Dodatkowo, nie jest to problem SEO, tylko tego jak wygląda obecnie świat. Zauważ, że algorytmy Social Media też mogą podrzucać strony internetowe gdzie nie masz zweryfikowanej treści pod kątem merytoryki.
„Rozczaruję cię. Każdy. Większość z nich studenci, którzy biorą 5-7 zł za tekst.”
Jeśli serwis posiada renomę, to zwraca uwagę na jakość tekstów. Jest wielu copywriterów na rynku specjalistycznych, którzy biorą nawet 50–100 zł za 1000 zzs i mają zlecenia! Rynek sam się zweryfikuje i jeśli ktoś publikuje niskiej jakości treść, to prędzej czy później na tym straci.
„Ile w tym prawdy? Pewnie tyle co w tekstach SEO.”
Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby napisać tekst pod SEO i żeby był jakościowy.
„Google manipulowało algorytmami wyszukiwania w niepokojący sposób. Głównym zabiegiem było nadawanie priorytetu dużym firmom przed mniejszymi”
Nie do końca musi być to efekt tajnej umowy z Amazonem czy eBayem. Po prostu takie sklepy mają przeważnie mocne stażowe domeny, mnóstwo linków i to one naturalnie są pretendentami do pojawiania się najwyżej.