2 stycznia 2023

Facebook ma problemy, Twitter też. Czy czeka nas decentralizacja sieci społecznościowych?

Ze zdecentralizowanymi mediami społecznościowymi jest trochę tak, jak z metawersum. Wszyscy o tym mówią, niektórzy próbują tworzyć, a inwestorzy wkładają grube kwoty z nadzieją, że wkrótce wyciągną z tego wielokrotnie więcej. Wizja Web3 rozpala wyobraźnię i zmusza nas do postawienia wielu pytań o przyszłość naszego funkcjonowania w sieci. Czy chcemy zmieniać sposób, w jaki korzystamy z internetu? I czy jesteśmy gotowi na zdecentralizowane media społecznościowe?

Ze zdecentralizowanymi mediami społecznościowymi jest trochę tak, jak z metawersum. Wszyscy o tym mówią, niektórzy próbują tworzyć, a inwestorzy wkładają grube kwoty z nadzieją, że wkrótce wyciągną z tego wielokrotnie więcej. Wizja Web3 rozpala wyobraźnię i zmusza nas do postawienia wielu pytań o przyszłość naszego funkcjonowania w sieci. Czy chcemy zmieniać sposób, w jaki korzystamy z internetu? I czy jesteśmy gotowi na zdecentralizowane media społecznościowe?

Pozornie nie zmieni się nic. To, co wydarzy się „w tle” – zrewolucjonizuje wirtualny świat. Całkowicie nowe podejście do mediów społecznościowych, cenzury, zarządzania danymi, wyświetlania reklam, dostępu do informacji i własności danych zmusi Big Tech do walki o utrzymanie się na powierzchni już nie tak błękitnego oceanu. A nas, zwykłych użytkowników, do nowych nawyków, większego zwracania uwagi na bezpieczeństwo i wyrobienia odporności na hejt i dezinformację. Wszystko to jednak w słusznym celu. Czy jesteśmy gotowi? Czym jest Web3 i jak będą wyglądały zdecentralizowane sieci społecznościowe? Oraz co ma z tym wspólnego technologia blockchain, o której słyszał każdy, ale tylko nieliczni rozumieją jak naprawdę działa?

Internet: między przeszłością a przyszłością

Żyjemy w erze Web2. Tak skonstruowano internet, który wszyscy znamy. Wcześniej, w latach 90., popularny był Web1. Cechą charakterystyczną Web1 była komunikacja jednostronna. Mogliśmy przeglądać sieć, czytać artykuły i publikować na swoich własnych stronach www. Jednak na tym kończyły się nasze możliwości.

Wraz z pojawieniem się komentarzy, forów internetowych i – w końcu – mediów społecznościowych narodził się internet Web2. Dzięki pojawieniu się, między innymi, HTML5 i coraz większej popularności Javascript, kolejne portale rozwijane były o komentarze. Narodził się Facebook, a Twitter zdobywał coraz większe grono fanów. Stopniowo pojawiały się nowe platformy, które całkowicie odmieniły naszą komunikację. Zaczęliśmy masowo publikować na tablicach, wrzucać fotki do sieci i pisać sobie wiadomości. Zachłysnęliśmy się łatwością i nawet nie zauważyliśmy, gdy zamiast dzwonić, postanowiliśmy nagrywać wiadomości głosowe. To prawdziwy fenomen, zwłaszcza że wielu z nas nigdy nie lubiło korzystać z poczty głosowej.

Wielka Piątka rządzi światem

Moda na media społecznościowe trwa od wielu lat. Charakterystyczne dla rozwiązań Web2 jest to, że właściciele mediów społecznościowych tworzą swoje sieci w sposób scentralizowany. Duże firmy są właścicielami serwerowni, na których przechowują wszystkie nasze dane. Scentralizowane media społecznościowe opierają się na social graphach, które zawierają węzły. Każdy węzeł reprezentuje osoby, organizacje i relacje między nimi. Czy chcemy, czy nie – zgadzamy się na ich regulaminy, bo inaczej nie załatwimy wielu spraw ze znajomymi. Bywa, że pracodawcy wymagają komunikacji na grupach na Facebooku, a przyjaciele ustalają tam szczegóły imprezy. A wszystko należy do Wielkiej Piątki, czyli gigantów Big Tech.

Alphabet (marka-matka Google), Amazon, Apple, Meta (właściciel Facebooka), Microsoft – to właśnie oni przejęli kontrolę nad internetem. Stoją za większością używanego przez nas oprogramowania. Wiedzą o nas wszystko: znają numer telefonu, mają dostęp do zdjęć, ich algorytmy analizują nasze zwyczaje zakupowe.

Zaledwie pięć potężnych korporacji decyduje o tym, co wolno nam mówić w sieci. Cenzuruje nagie zdjęcia i daje bany za – ich zdaniem – niewłaściwe zachowanie. Nic dziwnego, że coraz częściej zastanawiamy się, czy na pewno chcemy, by ktoś miał nad nami taką władzę.

Giganci Big Techu spadają z piedestału

Niepewność podsyca aktualna sytuacja w mediach społecznościowych. Elon Musk w trakcie TED talks powiedział, że dyskurs internetowy „powinien być tak wolny, jak to tylko możliwe”, a chwilę później kupił Twittera. Człowiek, którego wielu miało za zbawcę ludzkości, nagle stał się błaznem, popełniając szereg błędów i przemieniając popularną platformę społecznościową w informacyjne szambo. Zaczął od przywrócenia konta Donalda Trumpa, które zostało usunięte przez firmę w 2021 roku. Tym samym sprowokował dyskusję: gdzie się kończy wolność słowa? Czy każdy ma prawo w internecie mówić to, co chce? Oliwy do ognia dolewają inne głośne skandale wokół Big Tech. Jak choćby ten, gdy Google i Apple usunęły aplikację Parler ze swoich sklepów, a następnie całą architekturę chmurową portalu z hostingu AWS. Przyczyna? To właśnie tam umawiano się na zamieszki w DC. O aferze wokół wycieku danych z Facebooka nawet nie warto wspominać…

Zdecentralizowane Sieci Społecznościowe przyszłością sieci?

Wszyscy są zgodni: chcemy zmiany. Większej kontroli nad danymi. Mniej spersonalizowanych reklam. Własności. Dostępu do większej ilości informacji. Sieci bez cenzury.

Zmieniają się przepisy – Unia Europejska niedawno wprowadziła akty DSA i DMA, które wprowadzają większą kontrolę nad Big Techem. Ale dla wielu z nas to za mało. Nową, lepszą przyszłość obiecuje Web3, a przede wszystkim Zdecentralizowane Sieci Społecznościowe oparte na technologii blockchain.

Świat takich wielu platform społecznościowych i instancji to Fediversum. Idea jest prosta: zamiast jednego bogatego właściciela, wielu drobnych. W zdecentralizowanych sieciach społecznościowych każdy z nas może założyć instancję i być sterem i okrętem swojej własnej platformy. Można też (co jest łatwiejsze) dołączyć do jednej z instancji założonych przez kogoś innego.

Na przykład na popularnym ostatnio Mastodonie, aplikacji podobnej do Twittera. Po aferze z Muskiem przeniosło się na nią ponad 6 milionów użytkowników szukających lepszej platformy społecznościowej.

Na każdej z instancji może być inny regulamin i inne zasady. Dzięki temu nie ma centralnego organu kontrolującego informacje, a my sami decydujemy, gdzie dołączamy. Na razie to brzmi jak po prostu wybór pomiędzy Twitterem a Instagramem, ale różnice są znaczące. W zdecentralizowanych mediach społecznościowych sami wybieramy kogo „śledzimy”, posty wyświetlają się na naszej „tablicy” chronologicznie, a nie według algorytmu. Co więcej, możemy pisać wiadomości pomiędzy różnymi instancjami. Oznacza to, że możemy śledzić wpisy osoby z instancji skupiającej społeczność miłośników kwiatów na Mastodonie, ale też skontaktować się z użytkownikami innych instancji, a nawet aplikacji w ramach Fediwersum. Na przykład z użytkownikami PixelFed, czyli odpowiednika Instagrama. Albo Lemi, odpowiednika Reddita.

Każdy z każdym

W zdecentralizowanych sieciach społecznościowych wszyscy mamy kontakt ze wszystkimi, publikujemy, co chcemy i jest to naszą własnością. Mamy dostęp do ogromu treści. A jeśli któraś z nich nam nie odpowiada – możemy ją ocenzurować, wybierając słowa, które banujemy lub całe instancje, których treści nie chcemy widzieć. Jakaś instancja albo serwer może zostać wykluczona ze wspólnoty, ale nie zniknie z sieci jak konto Donalda Trumpa z Twittera.

Mówi się, że Web3 ma przywrócić kontrolę i oddać nam własność. Wyeliminować z gry wielkie platformy gromadzące dane i śledzące użytkowników. Wszystko, co o nim wiemy, jest płynne, ponieważ wizja dopiero się kształtuje. I dlatego to dobry moment, by dyskutować i stawiać pytania. A ja mam wiele wątpliwości, czy internet bez ograniczeń to dobry kierunek.

Kto ma władzę?

Teoretycznie Web3 ma dać władzę każdemu z nas. Zdecentralizowane sieci społecznościowe opierają się na możliwości przenoszenia się między instancjami o różnych politykach prywatności. Dużym sukcesem jest to, że nie jesteśmy sztywno związani z jedną dużą korporacją, ale nie zapominajmy, że nadal każda instancja ma właściciela. A co za tym idzie – nadal korzystamy z „czyjegoś” miejsca. Oczywiście, jak wspomniałam wcześniej, można próbować założyć własną instancję, a nawet zbudować własną aplikację społecznościową, ale to droga dla bardziej zaawansowanych i świadomych użytkowników. Jestem przekonana, że znacząca większość osób, które przeniosło się ostatnio z Twittera na Mastodona nie do końca wie czyj jest serwer, kto wymyślił „tego Mastodona” i jak właściwie jej dane są przechowywane. O to, kto przeczytał regulamin i politykę prywatności ze zrozumieniem, w ogóle nie będę pytać…

Oczywiście, gdy zasady na danej instancji nam nie pasują – możemy się przenieść. W końcu pragniemy całkowitej wolności słowa! Czy jednak… na pewno? Czy chcemy, by w internecie bez żadnych ograniczeń powstawały media społecznościowe, na których, na przykład, zachwala się Hitlera albo zachęca do masowych mordów? Tak, wiem, że w tym momencie też się to dzieje. Na inną skalę i w innej przestrzeni. To jednak jest dyskusja o tym, czy chcemy cenzury w internecie. Osobiście nie jestem zwolenniczką całkowitej wolności słowa w przestrzeni publicznej, ale każdy ma swój pogląd. I oczywiście w tym miejscu pojawia się jeszcze jedno, chyba najważniejsze pytanie: jak na zdecentralizowane sieci społecznościowe zareaguje prawo?

Wolnoć Tomku w swojej instancji

Jeśli przyjmiemy, że własna instancja jest naszą prywatną przestrzenią, to porównałabym to do zaglądania komuś przez okno do domu. Czy mamy prawo się zbulwersować, że za szybą wiszą swastyki, mąż bije żonę albo na ścianach znajdują się plakaty z pornografią?

Tak, to skrajne przypadki. Od dawna jednak wiadomo, że internet w wielu osobach wzbudza reakcje, na które nie odważyliby się offline. Czytałam kiedyś o badaniach, z których jasno wynikało, że osoby o skrajnych poglądach są dużo bardziej agresywne w sieci. I gotowe przenieść tę agresję do „realu”, gdy ktoś im zajdzie za skórę.

Wolność słowa wiąże się też z tematem dezinformacji. Aktualnie algorytmy próbują odfiltrowywać pewne kłamstwa. Nie udawajmy – kiepsko sobie z tym radzą, ale prawo wymusza coraz dokładniejsze sprawdzanie treści. W zdecentralizowanej sieci społecznościowej, miejscu pozbawionym jakiejkolwiek kontroli, skalowalnym w nieskończoność, dezinformacja będzie niosła się jeszcze łatwiej i szybciej. Z drugiej strony: szybciej poniosą się prośby o pomoc i teksty podnoszące świadomość użytkowników.

Anarchia i ekstremizm czy prawdziwy antykapitalizm?

Web3 obiecuje nam nową generację internetu opartą na blockchain, tokenach i kryptowalutach. Daje szansę na lepszy, pełniejszy dyskurs publiczny i uwolnienie się od monopolistów naszej cyfrowej rzeczywistości. Jednak budzi też wiele obaw. Nim je rozwiążemy, nie sądzę, że decentralizacja stanie się głównym trendem. Zresztą, nie do końca o to w niej chodzi. Jak powiedział Kuba Orlik w jednym z wywiadów: „Myślę, że gdyby Fediversum stało się drugim Instagramem, to byłoby uznane za jego porażkę. Nie spodziewałbym się, że Fediversum w najbliższym czasie zastąpi sieci społecznościowe, tylko będzie fajnym uzupełnieniem tego, czego nam w sieci brakowało”. I ja się z tym w pełni zgadzam.

Tagi:
Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon