Partnerem strategicznym Homodigital.pl jest
28 stycznia 2022

Wstawiasz zdjęcia swoich dzieci do internetu? Ryzykowne

Opiekujesz się dzieckiem na placu zabaw. Nagle widzisz, jak zbliża się do niego mężczyzna. Zaczyna coś do niego mówić, a maluch słucha z zainteresowaniem. Zrywasz się z ławki, biegniesz, przeskakujesz karuzelę, potykasz w piachu, ale biegniesz dalej i gdy tylko słyszysz słowa mężczyzny: „A gdzie mieszkasz, maleńka?”, wykrzykujesz: „ulica Koperkowa 13, Warszawa!”. Uważasz takie zachowanie za niedopuszczalne? Jak większość rodziców, którzy i tak… to robią. Tylko że w przestrzeni wirtualnej. Sharenting i troll parenting to poważne problemy współczesnego świata.

Opiekujesz się dzieckiem na placu zabaw. Nagle widzisz, jak zbliża się do niego mężczyzna. Zaczyna coś do niego mówić, a maluch słucha z zainteresowaniem. Zrywasz się z ławki, biegniesz, przeskakujesz karuzelę, potykasz w piachu, ale biegniesz dalej i gdy tylko słyszysz słowa mężczyzny: „A gdzie mieszkasz, maleńka?”, wykrzykujesz: „ulica Koperkowa 13, Warszawa!”. Uważasz takie zachowanie za niedopuszczalne? Jak większość rodziców, którzy i tak… to robią. Tylko że w przestrzeni wirtualnej. Sharenting i troll parenting to poważne problemy współczesnego świata.

Żaden rozsądny rodzic nie przekazałby obcej osobie wszystkich informacji na temat dziecka, a jednak w Internecie dzieje się to codziennie. Szczęśliwi rodzice wrzucają na media społecznościowe zdjęcia swojego dziecka z różnych etapów rozwoju – pokazują urodziny, pierwszy krok dziecka, spotkanie z dziadkami… Media społecznościowe pełne są fotografii maluchów na nocniku, lokalnym placu zabaw, bawiących się ulubioną zabawką i spędzających wakacje nad polskim morzem. Takie zjawisko nazywamy sharetingiem. Słowo pochodzi od angielskich „share” (dzielić, udostępniać) i „parenting” (rodzicielstwo).

Sharenting – co złego może się stać?

Pozornie sharenting wydaje się niegroźny – w końcu rodzice ograniczają widoczność wpisów tylko dla znajomych, a zdjęcia nie przedstawiają niczego złego. Ot, piękna pamiątka, która kiedyś wylądowałaby w albumie, a dziś trafia do Internetu.

Udostępniając „tylko zwykłe zdjęcie” z urodzin, dzielimy się szeregiem informacji na temat dziecka – datą urodzenia, wiekiem, informacjami o bliskich (w końcu trzeba ich oznaczyć na fotografii). Na zdjęciu może pojawić się informacja o miejscu zamieszkania, jeśli za oknem jest charakterystyczny widok lub o ulubionych zabawkach, co może okazać się świetnym tematem do rozmowy dla potencjalnego przestępcy. I choć wydaje się nam, że „oj tam, oj tam, wszyscy tak robią”, to zapominamy, że w Internecie nic nie ginie.

Każdy pisze swoją własną historię… Czy aby na pewno?

Istnieje jeszcze mroczniejsza strona sharentingu, a nazywamy ją over-sharentingiem. Chodzi o szereg skrajnych zachowań budujących dziecku wirtualną tożsamość. Niektórzy rodzice zakładają pociechom profile na Facebooku i Instagramie (co, przy okazji, jest niezgodne z regulaminami portali). Wrzucają tam wszystkie fakty na temat dziecka. Wierzą, że potem przekazując nastolatkowi login i hasła podarują mu wspaniałą pamiątkę. Zapominają, że Internet przyszłości może wyglądać zupełnie inaczej. I to każda jednostka powinna samodzielnie zadecydować, czy chce zostawić swój „cyfrowy ślad” w przestrzeni online. A może wybrać zawód przyszłości, który wymaga nieistnienia w sieci?

Niedawno głośno było o procesie Spencera Eldena, którego naga fotografia pojawiła się na okładce albumu „Nevermind” Nirvany. Pozew został oddalony, ponieważ prawnicy nie wyrobili się z formalnościami, ale to nie pierwsza taka sprawa, gdy dorosłe dziecko zaczyna domagać się pieniędzy za wykorzystanie jego wizerunku. I choć można by tu dyskutować ogólnie o wykorzystywaniu dziecka w reklamach i na billboardach, to nasza pociecha raczej nie jest gwiazdą reklamy nowych pieluszek, a ukochanym maleństwem, któremu tak jak każdemu dorosłemu przysługuje prawo do ochrony wizerunku z artykułu 23. kodeksu cywilnego.

I nawet jeśli dokładnie dbamy o dobór znajomych na Facebooku i mamy zamknięty profil na Instagramie, zapominamy o najważniejszym: media społecznościowe nie są darmowe.

Jak to Facebook nie jest za darmo?!

Choć pozornie Facebook, Instagram czy aplikacja Messengera wydają się darmowymi aplikacjami, to płacimy w nich danymi, które następnie przekazywane są reklamodawcom.

Sprawia to, że nasze dziecko od najmłodszych lat jest śledzone przez algorytmy. Ukuto nawet pojęcie „algorytmu traumy”, który oznacza dostarczanie odbiorcy treści reklamowych, wywołujących bardzo silne, szkodliwe emocje. Najmłodsze pokolenia będą musiały zmierzyć się z ogromnym problemem… Nauczeniem się podejmowania własnych, autonomicznych decyzji.

Nikt nas nie zmuszał do zakładania profili na mediach społecznościowych. Dojrzewaliśmy w czasach, w których one dopiero się rozwijały, a co za tym idzie – przyzwyczajaliśmy się. Wyrabialiśmy mechanizmy obronne.

Dziecko, które od najmłodszych lat funkcjonuje w mediach społecznościowych, będzie atakowane spersonalizowanymi, celowanymi w nie reklamami. Gdy my zalewani byliśmy reklamową papką w telewizji, z której mogliśmy wybrać to, co nam się spodoba, współczesne dzieci będą nieustannie manipulowane. Algorytm, który wie, jakie kolory i smaki dziecko lubi, zna imię jej ulubionej zabawki i zwyczaje rodziców (a nawet ich poglądy polityczne, religię czy stan majątku) może okazać się najgorszym wrogiem dla młodego umysłu, który dopiero uczy się podejmować decyzje. I, co równie ważne, wyrabia sobie własne poglądy.

Ciężko jednak o autonomiczne myślenie, gdy komputer i smartfon wiedzą o nas więcej, niż my sami.

Cześć, jestem Ania, mam 12 lat

Prawdopodobnie wszyscy z pokolenia millenialsów pamiętają kampanię telewizyjną Fundacji Dzieci Niczyje, w której internetowy pedofil podszywał się pod małą dziewczynkę i nawiązywał znajomość z niczego nieświadomą użytkowniczką Internetu. W czasach powszechności wiedzy o cyberbezpieczeństwie (a raczej: wrażenia, że posiadamy tę wiedzę), ta reklama wydaje się śmieszna. A jednak dziecko nie musi wchodzić na czat i rozmawiać z nieznajomym, by stać się ofiarą.

Digital kidnapping to kradzież cyfrowej tożsamości dziecka. Internetowi przestępcy pobierają zdjęcia i informacje o dziecku. Po co? By stworzyć profil na mediach społecznościowych lub… wiarygodną zrzutkę.

W Internecie powstają profile „dzieci”, na których pedofile podszywają się pod dziecko. Opisują tam brutalne, seksualne praktyki, które rzekomo ono lubi. Portale walczą i usuwają konta, ale wszystkiego nie znajdą.

Inni cyfrowi porywacze wykorzystują pozyskane informacje, by stworzyć wiarygodną zrzutkę. Zbierają w ten sposób pieniądze na „leczenie” dziecka, którego nie posiadają, wykorzystując wizerunek naszego malucha.

A jeśli nawet żadna z tych rzeczy nie ma miejsca? Warto jeszcze pamiętać, że istnieją na Facebooku grupy ludzi, którzy podbierają zdjęcia dzieci z profili znajomych i tworzą memy. Wymyślają opisy. Wiele z tych osób argumentuje, że ma dość zalewu zdjęć dzieci na swoich tablicach. Dowcipem i „dobrym żartem”, na którym tylko oni się znają, argumentują kradzież wizerunku i obrzydliwe, często wulgarne podpisy. Gdzie takie zdjęcie trafi potem? Nie mamy żadnej kontroli.

Mroczna strona rodzicielstwa – troll parenting

Wyobraź sobie jeszcze jedną sytuację: twoje dziecko panicznie boi się pająków. Uznajesz, że to bardzo zabawne i gdy jesteście razem w parku, wrzucasz mu za kołnierz olbrzymiego, włochatego stwora. Ku uciesze otoczenia i traumie malucha. I radości setek tysięcy ludzi, bo nagranie wrzucasz na TikToka.

Takie zachowania podchodzą pod przemoc psychiczną. Tak jak modne swego czasu wyzwanie z TikToka, na którym rodzice z zaskoczenia oblewali dzieci wodą… I nagrywali ich, ponoć śmieszne, reakcje. Jakiekolwiek próby upokarzania i ośmieszania dziecka w Internecie to troll parenting.

Trolle to potwory

Ale dlaczego troll parenting jest taki zły? W końcu w każdej rodzinie funkcjonują śmieszne opowieści z życia, a albumy rodzinne pełne są kompromitujących fotografii.

Rodzice nadal przejawiają pewien stopień bezkrytycyzmu odnośnie nowych mediów. Wrzucając takie treści, nie czynią refleksji, że zostają tam one na stałe i mogą podążać za ich dzieckiem przez resztę życia. Nawet wtedy, gdy będzie już dorosłe a zdjęcie wykasowane. Nic z sieci nie znika raz na zawsze. Zawsze jest możliwość ponownego dostępu do tych treści.” – tłumaczy magister psychologii Anna Szostak, założycielka CTZO (Centrum Terapii Zaburzeń Odżywiania), na co dzień pracująca z dziećmi w szkole i z dorosłymi pacjentami.

Inną formą troll parentingu jest ośmieszanie dziecka, które zrobiło coś niewłaściwego. Na przykład rodzice potrafią wrzucić do Internetu zdjęcie, na którym dziecko trzyma kartkę: „Zrobiłem dziś kupę w majtki. Byłem niegrzeczny” albo inną, kompromitującą treść. I choć znowu, wielu internetowych komentatorów mówi o wyjęciu kija z wiadomego miejsca, zapominają, że jest to forma przemocy, a Internet to niebezpieczna piaskownica. Dziecko, które podrośnie i jego znajomi trafią na taką fotografię, może stać się ofiarą przemocy ze strony rówieśników. Zarówno będąc wyśmiewanym w sieci, jak i atakowanym w rzeczywistym świecie.

Anna Szostak dodaje: „Należy także zwrócić uwagę na egoistyczny motyw takiego postępowania. Nie jest to logiczna konsekwencja niepożądanego zachowania dziecka, które może pomóc mu nauczyć się innej postawy. Takie zdjęcia służą przyjemności rodziców. Możliwości wyrzucenia frustracji, zyskania uwagi i aprobaty pewnej grupy społecznej, która uzna to (i podtrzyma w rodzicach przekonanie), że jest to „niegroźny żart, który bawi”. Pytanie kogo i jakim kosztem?”.

Jedno jest pewne: troll parenting na pewno nie bawi dzieci, które stały się jego ofiarami.

Dzieci cierpią w Internecie?

Według „Polskiego badania EU kids” z 2018 roku 7% badanej młodzieży w wieku 11-17 lat spotkało się z negatywnymi lub obraźliwymi komentarzami i wiadomościami po tym, jak rodzice umieścili jakąś treść w Internecie. 9,6% nastolatków była bardzo zdenerwowana z powodu treści zamieszczanych przez rodziców, a 8,9% prosiło rodziców o usunięcie czegoś z Internetu.

Pamiętajmy, że każde nasze działania mają wpływ na nasze dziecko. Niezależnie, czy udostępniamy coś w dobrej wierze, czy „tylko” dla zabawy. Dotyczy to nawet informacji, które bezpośrednio dziecka nie dotyczą. W końcu Internet jakkolwiek potężnym jest światem, w mediach społecznościowych okazuje się małą lokalną społecznością. Gotową śledzić wszystko i wszystkich, w dobrych i złych intencjach. A jeśli nie przekonują nas argumenty dotyczące ochrony dziecka? Pamiętajmy też o tym, że wyśmiewając się z malucha, wystawiamy świadectwo samemu sobie. Jak to wpłynie na naszą karierę zawodową czy życie społeczne – trudno przewidzieć.

A co robić, gdy jesteśmy świadkami przemocy w Internecie, widzisz troll parenting? Portal Zgłoś.to pomaga podjąć kroki, zapobiegające przemocy, przestępstwu i wykorzystywaniu. Warto mieć ten adres w zakładce ulubionych.

Home Strona główna Subiektywnie o finansach
Skip to content email-icon